Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Nie znam się najlepiej na transporcie.
- Ucz się - poradziła Conena. Przerzuciła lampę z ręki do ręki.
- Teleportacja to poważny problem - oświadczył zdesperowa­ny dżin. - Może jednak zjemy razem...
- To wystarczy - przerwała mu Conena. - Potrzebne mi będą. dwa duże płaskie kamienie...
- Dobrze, dobrze. Tylko się uspokój. Postaram się jak najle­piej, ale to może się okazać poważną pomyłką...
Astrofilozofom z Krulla udało się kiedyś dowieść ponad wszelką wątpliwość, że wszystkie miejsca są jednym miejscem, a odległości między nimi to tylko iluzja. Wieści o tym wprawiły w zakłopotanie wszystkich myślicieli, ponieważ teoria ta nie wyjaśniała, między innymi, istnienia drogowskazów. Po latach zmagań z problemem przedstawiono go w końcu Ly Tin Weedle, uważanemu za najwięk­szego filozofa na Dysku*. Ten po namyśle oznajmił, że choć w isto­cie wszystkie miejsca są tylko jednym miejscem, miejsce to jest bardzo duże.
W ten sposób przywrócono psychiczny ład. Odległość jednak .pozostała fenomenem czysto subiektywnym. Istoty magiczne mogą zmieniać ją wedle woli.
Co nie znaczy, że dobrze im to wychodzi.
 
 
Rincewind siedział przygnębiony wśród okopconych ru­in Biblioteki. Próbował się zorientować, co takiego wyda­je mu się nie w porządku.
Właściwie to wszystko. To nie do pomyślenia, by Biblioteka spłonęła. Stanowiła przecież największą skarbnicę magii na Dysku. Była podstawą wszelkich czarów. Każde użyte kiedyś zaklęcie zosta­ło zapisane w jakiejś księdze. Spalenie ich to... to...
 
* On sam zawsze się za takiego uważał.
 
Brakowało popiołów. Było mnóstwo popiołu spalonego drew­na, mnóstwo łańcuchów, sporo poczerniałych kamieni, masa od­padków. Ale tysięcy ksiąg nie da się łatwo spalić. Pozostają po nich strzępy okładek i stosy lekkiego popiołu. A tego nie widział.
Rincewind zaczął rysować coś w sadzy palcem u nogi.
Do Biblioteki prowadziły tylko jedne drzwi. Były jeszcze piwni­ce - widział prowadzące do nich zasypane gruzami schody - ale tam nie można ukryć wszystkich książek. Nie można ich również teleportować, są odporne na działanie magii. Ktokolwiek by pró­bował, skończyłby z mózgiem na kapeluszu.
Gdzieś wysoko nastąpiła eksplozja. Pierścień pomarańczowego ognia uformował się mniej więcej w połowie wysokości czarodzicielskiej wieży, pofrunął w górę i odleciał w stronę Ouirmu.
Rincewind okręcił się na zaimprowizowanym siedzisku i spoj­rzał na Wieżę Sztuk. Odniósł niejasne wrażenie, że ona też na nie­go patrzy. Co prawda nie miała okien, ale zdawało mu się, że do­strzega jakiś ruch między rozkruszonymi blankami.
Zastanowił się, jak jest stara. Z pewnością starsza niż Uniwersy­tet. Starsza niż miasto, które powstało wokół niej niczym piarg wokół szczytu góry. Może nawet starsza niż geografia. Rincewind wiedział, że bardzo dawno temu kontynenty wyglądały inaczej, a potem do­piero układały się niby szczeniaki w koszu. Być może wieża przypły­nęła tu na skalnych falach nie wiadomo skąd. Może istniała jeszcze, zanim powstał Dysk, chociaż o tym Rincewind wolał nie myśleć. Bu­dziło to w myślach niewygodne pytania, kto ją wybudował i po co.
Zwrócił się do sumienia.
Odpowiedziało: nie mam żadnych pomysłów. Rób, co chcesz. Rincewind wstał i strzepnął z szaty kurz i popiół, przy okazji strącając sporo liniejącego czerwonego pluszu. Zdjął kapelusz, bez powodzenia spróbował wyprostować czubek, po czym wcisnął go na głowę.
Następnie ruszył niepewnie do Wieży Sztuk.
U jej podstawy znajdowały się bardzo stare i całkiem małe drzwi. Nie zdziwił się, kiedy otworzyły się przed nim.
 
 
Dziwne miejsce - zauważył Nijel. - Zabawnie wygięte ściany.
- Gdzie jesteśmy? - spytała Conena.
- Czy jest tu jakiś alkohol? - chciał wiedzieć Kreozot. - Pewnie nie ma - dodał.
- I dlaczego tak się kołyszemy? - ciągnęła Conena. - Nigdy jeszcze nie byłam w pomieszczeniu z metalowymi ścianami. - Pociągnęła nosem. - Czujecie oliwę? - spytała podejrzliwie.
Dżin pojawił się znowu, choć tym razem bez dymu i efektu ru­chomej klapy. Można było zauważyć, że próbuje się trzymać tak da­leko od Coneny jak tylko pozwala mu uprzejmość.
- Wszystko w porządku? - upewnił się.
- Czy to Ankh? - zapytała. - Co prawda, kiedy chcieliśmy się tam dostać, miałam nadzieję, że umieścisz nas gdzieś, gdzie są drzwi.
-Jesteście w drodze - wyjaśnił dżin.
Jakieś niewyraźne wahanie ducha sprawiło, że umysł Nijela przeskoczył - bez rozbiegu - do niezwykłego wniosku. Chłopiec spojrzał na lampę w dłoni.
Poruszył nią na próbę. Podłoga zakołysała się.
- No nie - rzekł. - To fizycznie niemożliwe.
- Jesteśmy w lampie? - nie dowierzała Conena.
Pomieszczenie znowu się zakołysało - to Nijel usiłował zajrzeć do dziobka.
- Nie przejmujcie się - uspokoił ich dżin. -Jeśli to możliwe, w ogóle o tym nie myślcie.

Podstrony