„Robin" nie miał szans na zwrot czy ucieczkę. Rakieta trafiła jednostkę w dysze odrzutowe. Natychmiast eksplodowały zbiorniki paliwa, a detonacja rozniosła strzępy samolotu w promieniu paruset metrów. Cookingham zginął na miejscu. Potężny wybuch wyrzucił fotel z Greensonem wysoko w górę. Zadziałała katapulta i otworzył się spadochron. Ekipa straży dziesięć minut później znalazła nieprzytomnego generała, jak wisiał wśród splątanych linek w koronie kalifornijskiej sosny, tuż za płotem lotniska.
Zadzwonił telefon. Patrycja wyszła z łazienki. Była przekonana, że telefonuje Lionel.
- Hej, o co chodzi?
- Dlaczego jeszcze nie wyszłaś z domu? - zachrypiał reżyser jej talk-showu. - Przecież za siedemdziesiąt minut wchodzimy na antenę...
- Od czterech lat robimy ten program, Lal, a ty ciągle nie wierzysz, że zdążę na czas i musisz mnie sprawdzać. Czy spóźniłam się choć raz?
- Ty w ogóle nie dbasz o moje nerwy. Cztery lata temu nasz program śledziło ledwo paru staruszków w Pasadenie. A wiesz, jaka była oglądalność w zeszłym tygodniu?
- Wiem, dwadzieścia pięć milionów w Stanach...
- I drugie tyle w Meksyku.
- W takim razie pozwól dokończyć mi toaletę, wychodzę za kwadrans... - Rozmawiając dokonywała różnych rutynowych czynności poprzedzających zazwyczaj opuszczenie mieszkania. Zamknęła okno na taras, wyłączyła telewizor.
- A jeśli będą w mieście korki?
- Mam w bagażniku rower! Buźka, Lal! Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się.
Poczciwy, stary Lal Hardy. Traktował ją jak córkę, przynajmniej od czasu, kiedy przekonał się, że nie zostanie jego kochanką. Przejrzała się w lustrze. Mimo swych trzydziestu pięciu lat wyglądała całkiem interesująco. Bulwarówki dość często rozpisywały się o jej romansach. Było w tym co najmniej dziewięćdziesiąt procent przesady. Po rozwodzie z Steve'em wybrała status kobiety samotnej i niezależnej. Jeśli zdarzali się jej jacyś partnerzy, były to wyłącznie przelotne ptaki, którym nigdy nie pozwalała uwić gniazda. Małżeństwo ma sens, kiedy są dzieci. I mąż - pomyślała ironicznie...
Zabrzęczała szyba. Zadrżała i odwróciła się gwałtównie, widząc długi cień, który padł na podłogę livingu. Do licha! Na tarasie wewnętrznego ogródka stał Steve Rossner.
- Hej, Patty. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz! Przez te wszystkie lata po rozwodzie nie spotykali się często. Była na pogrzebie jego matki, on zjawił się, gdy chowała ojca. Śledziła wiadomości o jego lotach, a on też chyba interesował się jej dokonaniami. Kiedy pokłóciła się z Kanałem 5 i na parę miesięcy wylądowała na bruku, przyjechał do Kalifornii i bez słowa wręczył jej czek na pokaźną kwotę. A dziś?
- Do licha, z nieba spadłeś, Steve?
- Zgadłaś, Pat, spadochron, który leży na dachu garażu, jest twój. Czy gra pani dalej?
- Mogłeś przynajmniej zadzwonić, że wpadniesz. Teraz bardzo się śpieszę, za godzinę zaczynamy kolejny odcinek „Popołudnia z Kalifornią".
- Przybywam poniekąd w tej sprawie...
Cliff miał trochę mniej szczęścia niż Steve Rossner, którego wiatr zniósł nie tylko nad dzielnicę willową, ale pozwolił bez wpadnięcia w oko ciekawskim zjawić się dokładnie na posesji swojej byłej żony. Robbins natomiast wylądował na zatłoczonym parkingu, gdzie oczekiwała go grupka gapiów, a co gorsza jakiś policjant.
- Dlaczego ląduje pan tak daleko od miejsca pokazów? - zainteresował się funkcjonariusz.
- Bo jestem chińskim szpiegiem - zeznał Cliff, pokornie wsiadając do samochodu gliny. Tam swoją koncentracją psychiczną ogłuszył stróża prawa, przebrał się w jego mundur i najspokojniej w świecie ruszył w stronę studia Kanału 7.
- Znaleźli jeszcze jednego - powiedział Rogers do wysiadającego z samolotu Mendeza. Był gotów do współpracy z doradcą, ale wiedział dobrze, że odpowiedni raport trafi do rąk prezydenckich bez żadnego pośrednictwa.
- Żyje?
- Jeszcze. Właśnie go wiozą.
Mendez zatrzymał pędzący po płycie lotniska ambulans i wskoczył do środka. Zwęglony strzęp człowieka z wypalonymi oczodołami w niczym nie przypominał zawsze eleganckiego i wyczulonego na punkcie własnej powierzchowności doradcy. Dla niego piekło zaczęło się już na ziemi. Wył z bólu, mimo zaaplikowania mu końskiej dawki narkotyku.
- Sam, Sammy, wygraliśmy! - zawołał Mario. - Trzymaj się, stary!
Bernstein poznał jego głos. Na moment przestał jęczeć, zmobilizował siły.
- Są w mieście... Spadochrony... żona Rossnera... -wyrzucił z siebie te słowa tak, jakby wypluwał duszę, a potem skręcił się w ostatnim paroksyzmie i umarł.
- Dajcie mi helikopter - zawołał Mendez do Rogersa. - Natychmiast, jeśli nie chcecie wyglądać tak jak ten wielorasowy pedał!
- Mam uwierzyć w twoją niesamowitą opowieść i zaryzykować puszczenie na żywo jakiegoś zwariowanego filmu, Steve? Chcesz, abym zburzyła wszystko, co tak mozolnie zbudowałam przez lata, Steve! I to w momencie, gdy twoim przeciwnikiem jest sam Biały Dom? Jeszcze nie zwariowałam! - Patrycja prowadziła swój wóz pewnie i precyzyjnie, choć nie mogła ukryć silnego poruszenia. Stanęli na czerwonym świetle.
- Nie błagałbym cię, gdyby nie było to takie ważne -rzekł z naciskiem Rossner. - Z drugiej strony rozumiem, że chcesz się upewnić, czy nie fantazjuję. Proszę bardzo. Akurat stoimy przed sklepem ze sprzętem elektronicznym. Na pewno mają laserowy odtwarzacz.
- Bardzo się śpieszę, Steve!...
- Proszę o trzy minuty, Patty!
- To rzeczywiście niewiele od kogoś, kto kiedyś chciał ode mnie całe życie.
Wjechała samochodem w zatoczkę.