— A Å‚ożysko?
— Sfotografujcie je razem z maciorÄ… — powiedziaÅ‚ Paul. SzturchnÄ…Å‚ krwistÄ… masÄ™
czubkiem kalosza. — Poza tym trzeba je zbadać. Ono też jest wyraźnie nieprawidÅ‚owe.
— Doktorze Saunders — wtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ pracownik. — Ten telefon...
— Rany boskie, niech pan przestanie zawracać mi gÅ‚owÄ™ tym telefonem! — wrzasnÄ…Å‚
Paul. — JeÅ›li chodzi o te cholerne ciężarówki z paszÄ…, mogÄ… tam tkwić nawet przez caÅ‚Ä…
dobę. Mieli przyjechać wczoraj, nie dzisiaj.
— Nie chodzi o ciężarówki — powiedziaÅ‚ pracownik. — PrawdÄ™ mówiÄ…c, ciężarówki
są już tu, na farmie.
— Co? — ryknÄ…Å‚ Paul. — Wyraźnie powiedziaÅ‚em, że nie mogÄ… wjechać, dopóki nie
wyrażę zgody, a nie wyraziłem jej.
— Dostali zgodÄ™ od doktora Wingate’a — wyjaÅ›niÅ‚ pracownik. — To wÅ‚aÅ›nie w tej
sprawie dzwonili. Doktor Wingate jest w klinice i chce się zobaczyć z panem w mon-
strum.
Przez chwilę jedynymi dźwiękami w rozległej oborze były rzadkie porykiwania
krów, kwiki świń i szczekanie psów. Paul i Sheila spojrzeli po sobie z zaskoczeniem.
— WiedziaÅ‚aÅ›, że on wraca? — zapytaÅ‚ wreszcie Paul.
— Pierwsze sÅ‚yszÄ™ — odparÅ‚a Sheila.
Paul spojrzał na Carla.
— Nie patrz na mnie — powiedziaÅ‚ anestezjolog. — Ja też nic nie wiedziaÅ‚em.
Paul wzruszył ramionami.
— Jeszcze jedno wyzwanie, i tyle — stwierdziÅ‚.
— No wiÄ™c tak to wyglÄ…da, panno Heatherly i panno Marks — powiedziaÅ‚a Helen
Masterson, kończąc swój standardowy monolog na temat warunków pracy w Klinice
Wingate’a. Ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi odchyliła się na oparcie krzesła. Była
krzepką kobietą o rumianej, pełnej twarzy, z dołkiem w brodzie i krótką, bezpretensjo-
nalną fryzurą. Gdy się uśmiechała, z oczu zostawały jej same szparki. Joanna i Debo-
98
99
rah siedziaÅ‚y przed niÄ… po drugiej stronie zagraconego biurka. — JeÅ›li warunki, zasady
i wynagrodzenie, które przedstawiłam, odpowiadają paniom, Klinika Wingate’a powita
was z przyjemnością.
Joanna i Deborah spojrzały po sobie przelotnie i skinęły głowami.
— Mnie siÄ™ to podoba — powiedziaÅ‚a Deborah.
— Mnie też — przytaknęła Joanna.
— Znakomicie — oÅ›wiadczyÅ‚a Helen z uÅ›miechem, przy którym jej oczy nieomal
zniknęły. — Czy macie do mnie jakieÅ› pytania?
— Tak — odparÅ‚a Joanna. — ChciaÅ‚ybyÅ›my rozpocząć pracÄ™ jak najszybciej. PrawdÄ™
mówiąc, liczyłyśmy na to, że zaczniemy już od jutra. Czy to możliwe?
— ByÅ‚by z tym kÅ‚opot — powiedziaÅ‚a Helen. — Nie mielibyÅ›my czasu, żeby prze-
analizować wasze podania. — ZawahaÅ‚a siÄ™ przez chwilÄ™. — MyÅ›lÄ™ jednak, że nie mu-
simy tak sztywno trzymać się reguł, a mówiąc szczerze, rozwijamy się tak szybko, że
pomoc zawsze się przyda. Tak więc, jeśli uda nam się jeszcze dziś zorganizować spo-
tkanie z doktorem Saundersem, który chce osobiście rozmawiać ze wszystkimi nowymi
pracownikami, i załatwić sprawy bezpieczeństwa, czemu nie?
— Co to znaczy: zaÅ‚atwić sprawy bezpieczeÅ„stwa? — zapytaÅ‚a Joanna. Zerknęła na
Deborah.
— W gruncie rzeczy chodzi po prostu o wyrobienie wam kart magnetycznych
— wyjaÅ›niÅ‚a Helen. — Taka karta pozwala wam otwierać bramÄ™ wjazdowÄ… i zalogować
się do sieci na waszej stacji roboczej. Może oczywiście pełnić też więcej funkcji, zależ-
nie od tego, jak jest zaprogramowana.
Na wzmiankę o sieci Joanna uniosła brwi. Kadrowa nie zwróciła uwagi na tę reak-
cję, ale dostrzegła ją Deborah.
— Interesuje mnie konfiguracja waszej sieci — oÅ›wiadczyÅ‚a Joanna. — Ponieważ, jak
przypuszczam, moja praca będzie polegać głównie na przetwarzaniu tekstu, chciałabym
dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Na przykład domyślam się, że wasz system
ma wiele poziomów autoryzacji.
— Nie jestem ekspertem, jeÅ›li chodzi o komputery — stwierdziÅ‚a Helen z nerwo-
wym Å›miechem. — Po konkretne odpowiedzi bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a paniÄ… odesÅ‚ać do naszego
administratora sieci, Randy’ego Portera. Ale jeśli dobrze rozumiem pani pytanie, odpo-
wiedź bez wątpienia brzmi: tak. Nasza sieć lokalna jest skonfigurowana w ten sposób,
że rozpoznaje różne grupy użytkowników, z których każda ma odrębnie zdefiniowane