Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Przez chwilę widział tylko to, co chciał zobaczyć.
— Widzisz przyszłość? Tak dokładnie? — miał przerażoną twarz. — A ja my-
ślałem, że mam talent! Tak zaglądać w przyszłość, to wprost nie do wiary — za-
trzymał się i westchnął. Nie dość, że wszystko było wystarczająco niewiarygodne,
211
nowa, bardziej niesamowita myśl przemknęła przez jego głowę.
Gość dojrzał to w wyrazie jego twarzy. Uśmiechnął się zwiewnie.
— Coś nie tak, Alec? — zapytał.
— Gdzie... gdzie jesteś? Gdzie ty jesteś, prawdziwy ty, materialny? Skąd mówisz?
Z jakiego czasu przemawiasz?
— Czas jest względny — powiedziało widmo, nadal się uśmiechając.
— Mówisz do mnie z przyszłości, prawda? — wysapał Kyle. To mogło być jedy-
ne wytłumaczenie, tylko tym sposobem widmo mogło wszystko wiedzieć.
— Będziesz mi przydatny — powiedziała zjawa. — Chyba masz intuicyjną
zdolność rozumienia swoich wizji. Może to ten sam talent, ale zaraz... możemy
kontynuować?
Kyle chwycił ołówek, ciągle się gapiąc.
— Tak, idźmy dalej. Powiedz wszystko, do końca...
213
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Moskwa, piątkowy wieczór. Prospekt Puszkina, mieszkanie
Dragosaniego.
Ściemniało się, kiedy nekromanta wrócił do domu. Nalał sobie wódki. Pociągi
wlokły się bezlitośnie podczas podróży powrotnej z Rumunii, nieobecność Mak-
sa Batu uczyniła ją jeszcze dłuższą. Do tego rosnące poczucie pośpiechu, pędu
do wielkiej konfrontacji. Czas mijał szybko, a tak wiele zostało jeszcze do zrobie-
nia. Borys był bardzo zmęczony, a nie mógł nawet myśleć o odpoczynku. Instynkt
pchał go do działania, ostrzegał przed najmniejszą przerwą.
Po drugim kieliszku poczuł się trochę lepiej. Zadzwonił na Zamek Bronnicy,
sprawdził czy Borowic nadal opłakuje swą żoną w Żukowce. Chciał też poroz-
mawiać z Igorem Władikiem, ten jednak wrócił do domu. Dragosani zadzwonił
i tam, zapytał czy może przyjść. Igor zgodził się natychmiast.
Władik mieszkał niedaleko. Dragosani pojechał jednak samochodem. Nie mi-
nęło dziesięć minut, a już siedział w małym pokoju, kosztując powitalny kieliszek
wódki.
— I co, towarzyszu? — zapytał Władik, kiedy już przebrnęli przez powitalne
konwenanse. — Czym mogę służyć? — patrzył ciekawie, prawie dociekliwie na
ciemne okulary i posępne rysy gościa.
Nekromanta skinął głową, jakby coś potwierdzał.
— Widzę, że oczekiwałeś mojej wizyty.
— Tak. Myślałem, że może przyjdziesz — odpowiedział ostrożnie Władik.
Borys nie chciał przedłużać niepotrzebnie rozmowy. Postanowił, że jeśli Wła-
dik nie odpowie właściwie na zadane pytania, zabije go.
— Więc jestem — odrzekł — a teraz powiedz: co będzie?
Władik był małym brunetem, zwykle otwartym dla ludzi. Takie przynajmniej
sprawiał wrażenie. Uniósł brwi, przybrał wyraz zdziwienia.
213
— Co będzie? — powtórzył niewinnie.
— Słuchaj, bez wygłupów — powiedział groźnie Dragosani. — Pewnie już
wiesz, dlaczego przyszedłem. Za to ci płacą, za zdolność przewidywania wyda-
rzeń. Pytam raz jeszcze: co będzie?
— Z Borowicem, tak? — Władik cofnął się.
— Na początek, tak.
Twarz Władika stała się chłodna i beznamiętna.
— Umrze — powiedział bez emocji — jutro, około południa. Atak serca, chy-
ba, że...
— Chyba, że co?
Igor zadrżał.
— Atak serca — powtórzył.
Dragosani pokiwał głową, westchnął i odprężył się.
— Tak — powiedział — tak będzie. A co ze mną... i z tobą?
— Nie przewiduję przyszłości dla siebie — odrzekł szczerze.
— To kuszące, oczywiście, ale zbyt frustruje. Znać przyszłość i nie móc nic zro-