Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Dadzą tu coś jeść głodnemu krasnoludowi czy nie?
- Dadzą, dadzą - mruknął Folko, pełniący, jak za starych czasów, obowiązki kucharza. Lasy obfitowały w dziczyznę choć nieco dziwną, jak na hobbita gust. Ale po dziesięciu latach wędrówek nauczył się, że należy jeść wszystko, co biega, fruwa, pływa czy pełza. Oto i teraz - kolacja wędrowców składała się ze schwytanej wczoraj przez Ragnura grubej szarej żmii. Malec niemal zwymiotował na widok takiej zdobyczy ale nic lepszego nie udało się upolować, i Mały Krasnolud, zacisnąwszy powieki, cicho klnąc, jadł ze wszystkimi, po omacku sięgając łyżką do kociołka. Potem, co prawda, przestał i mrużyć oczy, i kląć. Mięso to mięso.
- Obóz jest naprawdę ogromny - wskazał ruchem głowy Ragnur. - Nigdy nie widziałem takiego. Jeden bok - cztery i pół mili! Ileż tam jest ludzi? I po co tyle, oto pytanie!
- Dowiemy się jutro. - Malec z wyraźnym żalem wylizywał łyżkę - kolacja była nie tylko późna, ale i skąpa. - Jak spotkamy inną kolumnę... to już nie przepuścimy.
Obóz wyglądał teraz jak nieco ciemniejsze wzgórze - tylko na wieżach strażniczych płonęły ognie sygnałowe. Folko z druhami urządzili sobie nocleg nieopodal, od nawietrznej może Haradrimowie mają w pogotowiu psie sfory?
- I nie zapomnijcie o Tubali! - uprzedził pozostałych hobbit. - Wcześniej czy później dotrze ona do nas...
- Niech mnie Durin oświeci - kim ona jest? - warknął Malec. - Za dobrze się bije!
- I czego od nas chce? Dlaczego nas nienawidzi? - Torin odruchowo poprawił swój topór.
- Może jesteście dłużnikami krwi? - zapytał Ragnur.
- Dłużnikami krwi? - powtórzyła jednocześnie cała trójka - Torin, Folko i Malec.
- No tak. Zabiliście jej przyjaciela... Czy może ojca albo brata - więc mści się - wyjaśnił chętnie Khandyjczyk. - Co to - mało z waszej ręki poległo ludzi? A Tubala dowiedziała się, kto zabił bliskiego jej człowieka... Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
- Może tak być - mruknął Malec. - Ale nie za bardzo przypomina ona mieszkanki Południa... Powiedziałbym raczej, że jest z Północy... Może z Królestwa Łuczników...
- Na ziemiach Bardingów nie ma obyczaju krwawej zemsty - pokręcił głową Torin.
- No, może ona jest jakaś szczególna... - podsunął Ragnur.
- Dobra. - Folko ziewnął. - Walmy się spać... Jutro o świcie ruszamy na polowanie...
 
11 Sierpnia, Wielki Step,
Na Północny Wschód Od Mordoru
 
 
Sandello klęczał. Obok spokojnie szczypały trawę wierzchowce. Przed nim na rozłożonej derce leżało obnażone ostrze - właśnie to, które były współtowarzysz Olmera zazwyczaj nosił na plecach. Garbus wpatrywał się w miecz, splótłszy dłonie na piersi. Stary miecznik szeptał - namiętnie, gorąco, zapamiętale; nie odrywał wzroku od miecza.
Dopalał się zmierzch. Góry Czarne, północna granica Mordoru, zakrywały połowę nieba. Tam, za ciemnymi stromiznami, leżała pusta, jak i Wielki Step, ziemia - mało któremu z uczestniczących w Olmerowym pochodzie orków udało się wrócić do swych domowych pieleszy...
Nieoczekiwanie garbus wyprostował się. Jego miecz wymknął się z pochwy z zadziwiającą lekkością i gracją żmii.
- Udowodnię! - ryknął Sandello. Klinga głęboko weszła w ziemię, płonąc w wieczornych promieniach słońca, niczym ognisty miecz samego Tulkasa, Słonecznego Valara, w dniach dawno temu odbywających się Bitew Wielkich Bogów.
Ziemia stęknęła ciężko. Ponury i wściekły jęk gniewnego bólu rozległ się dokoła; wokół zatopionej w ciele ziemi klingi zakipiała ciemna krew. Twarz Sandella pobladła, ale garbus ani drgnął. Gwałtownym ruchem wyszarpnął pokryty czernią miecz.
- Udowodnię! - Uniósł poczerniałe ostrze, grożąc nie wiadomo komu - Zachodowi, Północy czy Południu.
Jak szalony wskoczył w siodło i ruszył cwałem przed siebie.
A na szczycie wzgórza po wetkniętym w ziemię mieczu pozostała wąska szrama wypełniona ciemną krwią. Tylko czyją?
12 Sierpnia, Świt, Obóz Niewolników
Na Południowej Granicy Haradu
 
 
Rogi posępnie odegrały pobudkę. Szary akurat zdążył położyć ostatnią garść rzadkiego błota na złociste kędziory Eowiny i sprawdzić, czy dobrze trzymają fałszywe łańcuchy.
- Stawać, wronia padlino, stawać w szeregu! - wrzeszczeli haradzcy heroldowie. Tcheremczycy, dowodzący swoimi półtysiącami, niespiesznie kierowali się do oddziałów; setnicy z szeregów niewolniczych szybko ustawiali swoje oddziały w szeregach.
- Dziś się wszystko zacznie... - usłyszała Eowina cichy szept Szarego. Podniosła wzrok i nie wytrzymała - odskoczyła. Wyblakłe oczy płonęły. Czarny wicher na mgnienie oka pojawił się w nich - i ponownie zniknął.
- Cco?... Co się zacznie? - dziewczynie plątał się język, ledwo wypowiedziała tych kilka słów.
- Wróg jest blisko - wytchnął Szary. Jego oblicze lśniło od potu. - Walka... jak nie dziś, to jutro.
Więcej niczego nie zdążyła Eowina od niego usłyszeć ryknęły trąby, pięciosetnik wrzasnął, stojąc w otoczeniu kilkudziesięciu ochroniarzy - szereg zamknięty, strzały na cięciwach, włócznie w pogotowiu:
- Słuchajcie mnie wszyscy! Okrutny wróg jest blisko! Nadszedł czas, byście okazali, że macie prawo do wolności. Za mną! Marsz!... Naprzód!...