Langley spoglądał na niego chwilę, a potem skinął głową i wyszedł.
W drewnianym baraku, który był jego biurem, rzucił plik wydruków komputerowych na stolik i usiadł przy biurku. Komputer podawał właśnie ilości złomu z ostatniej godziny, rozpisane na działy i brygady. Gdyby chciał coś zrobić z każdą wykazaną usterką, to powinni właściwie zamknąć produkcję od razu. Wyposażenie mieli przestarzałe, ale jakiś facet w ministerstwie uznał, że ich praca jest niezbędna. Robili części zamienne do czołgów, które już dawno wycofano z produkcji. Ale byli przydatni w statystykach, którymi ministerstwo obrany usprawiedliwiało swoje wydatki na Tridenty i Matadory. Chociaż inne państwa NATO i tak nie były nimi zachwycone. Zostały tylko cztery grupy szybkiego uderzenia w Niemczech. Piętnaście tysięcy ludzi. A Tridenty będą w pełni operatywne dopiero za trzy lata.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy po niego sięgał. Portier dawał mu znać, że przyszedł brygadzista z nocnej zmiany, więc może już odbić kartę i iść do domu.
Mając 48 lat Joe Langley był krępym, barczystym mężczyzną, który od wyjścia z wojska cały czas pracował w odlewniach żelaza i stali. Mimo szkodliwych warunków pracy był tak zdrowy i żywotny jak wtedy, gdy ją zaczynał. Nie grał już w piłkę w fabrycznym klubie, ale był cenionym off-spinnerem w lokalnym klubie krykietowym w Aston. Urodzony w rodzinie katolickiej, wcześnie porzucił wiarę pod wpływem wstrętu, jaki odczuwał po rozruchach w Belfaście. Brakowało mu śpiewów i teatralnej strony ceremonii kościelnych, ale najbardziej tęsknił za poczuciem ukojenia, jakie dawało przypisywanie całego zła świata bezgranicznej mądrości niewidzialnego Boga. Mając silne pragnienie przynależności, przez krótki czas rozważał zalety Kwakrów, Armii Zbawienia i Kościoła Kongregacyjnego, aż w końcu zdecydował, że mimo całej tego uciążliwości będzie szedł przez życie samodzielnie. W rzeczywistości, nie zdając sobie z tego nawet sprawy, znalazł jednak w końcu swą religię: Zjednoczony Związek Zawodowy Przemysłu Mechanicznego, Sekcja Odlewników. A jeszcze wcześniej Pułk SAS, Druga Eskadra.
Było to biuro w starym stylu, z mahoniową boazerią i dużą biblioteką z orzecha włoskiego w głębi, za zabytkowym, podwójnym biurkiem. Pomimo wysokich okien, ciężkie zasłony nie dopuszczały zbyt wiele światła. Całość pokoju świadczyła o pokoleniach nieprzerwanego powodzenia. Na zewnątrz, w poczekalni wisiały tradycyjne portrety byłych sędziów Sądu Najwyższego, ale obrazy w samym biurze przedstawiały szkockie pejzaże. Nie stworzył ich żaden wielki artysta, lecz wszystkie były więcej niż poprawne.
Mężczyzna siedzący przy biurku, mniej więcej trzydziestopięcioletni miał na sobie trafnie dobrany jasnoszary garnitur. Akuratność była jego cechą szczególną. Miał regularne rysy i proporcjonalną budowę ciała. Gdy służył w wojsku, grał w rugby w reprezentacji Szkocji. Przystojny, szczupły, podbijał serca kobiet, gdy stał na obronie oczekując spokojnie, aż napastnicy przeciwnika przejdą z piłką do natarcia.
Wstał, gdy jeden z urzędników zapukał do drzwi, i otworzył je, by wpuścić wysokiego, posępnego, starszego mężczyznę. Uścisnął kościstą dłoń swego klienta:
- Bardzo przepraszam, że musiał się pan fatygować do mnie, sir, ale ten dokument musi być podpisany w moim biurze. Prawo tego wymaga, zresztą nie całkiem bezpodstawnie.
- A jakież jest tego uzasadnienie, jeśli wolno spytać?
- Zechce pan usiąść, sir - wrócił za biurko, podczas gdy starzec zajmował wygodne miejsce. - Pierwotnie chodziło o to, żeby zapobiec wykorzystywaniu przez beneficjantów czyjejś choroby, czy podeszłego wieku. Później wprowadzono pewne zmiany, tak aby sami prawnicy również pamiętali o ciążącej na nich odpowiedzialności.
Starzec wyszczerzył swe żółte zęby w uśmiechu. - No więc i ty pamiętaj, Jamie Boyle. A jakże się miewa ten twój wiecznie zapracowany ojciec?
- Siedzi w Westminsterze i wciąż wałkuje sprawę niepodległości Szkocji.
- A twoja piękna żona?
- Akurat teraz odpoczywa. Dopiero co wrócili z tournee po Skandynawii i wszyscy są wykończeni. Przysięga, że nie chce już widzieć baletek na oczy.
- Wiesz, że nigdy nie interesował mnie balet, dopóki twoi rodzice nie zabrali mnie na jej występ zaraz po twoim ślubie. Zawsze kochałem muzykę, no i podobały mi się te wszystkie śliczne tyłeczki, ale nic poza tym. Ale twoja Jeanie... z początku myślałem, że trzyma się jakichś drutów, czy co. Nadal zresztą podejrzewam, że to jakieś mechaniczne sztuczki. Wydaje się, fruwa w powietrzu, nim zechce wylądować. Mówię ci, stałem się fanem, zawsze chodzę po kilka razy, gdy mają tu występ i ona tańczy.
Jamie Boyle uśmiechnął się.
- Powiem jej o tym, jest łasa na pochwały - podniósł dwie kartki spięte razem i podał je przez biurko. - Musi pan to najpierw przeczytać, sir.
- Sam to zredagowałeś?
- Co do słowa.
- W takim razie nie muszę czytać.
- Chcę, żeby pan to zrobił; to też część tej mojej odpowiedzialności.
Starzec odchrząknął, wyciągnął okulary z górnej kieszeni i podniósł papiery. Przeczytał je dwukrotnie, po czym sięgnął do kieszeni po staromodne pióro kulkowe. Gdy już podpisał w połowie drugiej strony, odchylił się w krześle do tyłu, zdjął okulary i wsunął je razem z piórem z powrotem do kieszeni. Przez chwilę siedział w milczeniu. W końcu rzekł z westchnieniem:
- Cóż to za śmieszny świat, Jamie. Siedzę tu i ustalam, jak rozdysponować to, co zgromadziłem przez całe moje życie. Ale kiedy tu szedłem z klubu, zastanawiałem się nad czymś innym, co mnie ostatnio martwi.
- Co ma pan na myśli, sir?
- Mam uczucie, jakby świat, który znam, miał już dobiec kresu. Nie wtedy, gdy ja umrę, ale na długo przedtem. Być może nigdy naprawdę nie przyszliśmy do siebie po drugiej wojnie. Ale czemu my? Czemu tylko my?
Niemcy, Francuzi, nawet Włosi, wszyscy jakoś idą do przodu. Natomiast my stajemy się powoli europejską kolonią trędowatych. Cała ta gadanina o tym, że wycofamy się z EWG i NATO, to już dla nich żadna groźba. Oni chcą, żebyśmy się wycofali. Mają nas dość. Tylko im zawadzamy. Finansowo, gospodarczo, militarnie jesteśmy im tylko ciężarem. I to w dodatku ciężarem zrzędzącym i kłótliwym. Jak myśmy mogli dojść do czegoś takiego?
Boyle popatrzył chwilę na starca i wzruszył ramionami.