Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


─ Pan Fouche po sobie sądzi, najjaśniejszy panie. Głośne są powszechnie słowa waszej ce-
sarskiej mości o Anglii i Metternichu ─ Metternich je powtórzył. Obraziłeś go śmiertelnie,
sire, i nie usposobiłeś dobrze dla siebie ani dla Francji ─ dokończył de Narbonne po chwili
wahania.
Napoleon spojrzał nań.
─ Tak, tak ─ rzekł ─ to było z mojej strony nieroztropne. Powinienem czasem więcej pa-
nować nad sobą, więcej liczyć się ze słowami... Zobaczysz jednak, że Bubna przywiezie mi
pokój. Byłoby śmiesznością dla skoalizowanych trzymać się dnia, jakiegoś dziesiątego czy
trzydziestego sierpnia, gdy się ma do wyboru pokój lub wojnę ze mną. Notabene po Lutzen i
Bautzen. Jestem spokojny. Tak, tak, zupełnie spokojny.
─ Wasza cesarska mość nie życzyłaby sobie jednak sama dalszej wojny?
─ Nie życzyłbym sobie? Hm. Czemu nie? Jeżeli wybieram pokój, to ze względu na Fran-
cję. Jest wycieńczona i pragnie pokoju. Tak, to jest jedyny powód. Chwilowo, przyznaję,
wiadomość pańska podziałała na mnie, przyznaję. Mogę teraz zawrzeć pokój.
Mam dopiero czterdzieści parę lat ─ mam czas ─ tak, tak, mam czas... Dobrze. Zawrę teraz
pokój.
Dreszcz przenikał ciało cesarza. Był to dreszcz nerwowy, dziwny, dreszcz rozprzężonych
nerwów. Czarne morze grozy, które wlało się w duszę Napoleona, znikło; opanowała ją od-
waga, duma, pycha swej istoty. Ale wywiązał się fizyczny dreszcz i opanować się nie dał.
─ De Narbonne ─ ozwał się nagle ─ a jeśli Metternich umyślnie stawiał mi warunki, o któ-
rych wiedział, że ich nie przyjmę? Że mi na to moja ambicja, moje stanowisko, mój charakter
nie pozwolą?
─ Przyjąłeś je jednak ostatecznie, sire.
274
─ Tak ─ ale to może być wbrew jego intencji... Jeśli tak, skorzystaliby ze wszystkiego, aby
do pokoju nie dopuścić. Czy mogłoby być prawdopodobnym, aby cesarz Franciszek od daw-
na porozumiewał się poza mymi plecami i świecąc mi bakę w oczy, z cesarzem Aleksandrem
i królem Fryderykiem przeciw mnie i memu domowi?
─ Nie jest to niemożliwe, sire.
─ Możliwość i prawdopodobieństwo ─ kto rozsądzi, jaka kalkulacja jest pewniejsza?
Trzymałem się zawsze rachunku prawdopodobieństwa ─ ─ ─ de Narbonne, wrócisz do Pragi.
─ Podług rozkazu, sire. Lecz po co?
─ Powiesz wyraźnie Metternichowi, że jedynie wzgląd na to, czym jest wojna, skłania mię
do przyjęcia jego propozycji w zupełności, przywieziesz mi osobiście do podpisu traktat po-
koju. Dwunasta godzina w nocy dziesiątego sierpnia tysiąc osiemset trzynastego roku nie mo-
że i nie będzie decydować o losach świata...
Hrabia de Narbonne powrócił z Pragi do Drezna w dwa dni później i wręczył w milczeniu
duży memoriał z habsburską pieczęcią Napoleonowi. Cesarz badawczo spojrzał na ambasado-
ra i począł czytać:
„Podpisany, minister stanu i spraw zewnętrznych, ma polecone, umyślnym rozkazem swe-
go pana, uczynić następującą deklarację jego ekscelencji panu hrabiemu de Narbonne, amba-
sadorowi jego cesarskiej mości cesarza Francuzów, króla Włoch.
Od ostatniego pokoju podpisanego z Francją w październiku 1809 roku jego cesarska i
królewska apostolska mość poświęciła całe swe staranie, nie tylko aby ufundować z tą potęgą
stosunki przyjaźni i zaufania, które uczyniła podstawą swego systemu politycznego, ale aby
uczynić te stosunki kitem pokoju i porządku w Europie. Pochlebiała sobie, że to spójne zbli-
żenie utrwalone aliansem rodzinnym, zawartym z jego cesarską mością cesarzem Francu-
zów...”
─ De Narbonne! zatem wojna! ─ zawołał Napoleon, podnosząc oczy znad memoriału.
─ Najjaśniejszy panie, przywiozłem jej wypowiedzenie. Cesarz grzmotnął memoriałem na
ziemię. Dłoń jego spadła jak błyskawica na szpadę równocześnie, gdy zrywał się z fotelu.
Wyprężył piersi, wzniósł czoło i wykrzyknął:
─ Biada im!...
I stał tak chwilę. Lecz promień jego twarzy gasł powoli. Usiadł na fotelu, podjął memoriał
z posadzki, położył go na stole i czytać począł. Niedługo ręka jego uchwyciła za czerwony
ołówek. Począł zakreślać ustępy deklaracji wojennej, potem zawołał oficera od dyktatów i
wskazał mu miejsce do pisania.
De Narbonne opuścił komnatę.
─ Co cesarz robi? ─ zapytał go szef sztabu ze stroskaną twarzą.
─ Namyśla się, czy nie złożyć korony i nie objąć redakcji „Monitora”.
─ Jak to?
─ Ekscelencjo, cesarz Napoleon, otrzymawszy wypowiedzenie wojny, nie dyktuje już bez-
pośrednio potem rozkazów do armii, ale dyktować będzie obserwacje swe nad treścią wypo-
wiedzenia.
Berthier złożył ręce i w dół je wyprężył.
─ Dawny Napoleon bił w pysk, teraźniejszy się kłóci ─ rzekł de Narbonne.
Zaś cesarz Napoleon uniesiony pasją dyktował odpowiedź swoją na wystylizowany z nie-
zrównaną perfidią manifest Metternicha. Punkt po punkcie zbijał zacietrzewiony, w zacie-
kłym ferworze, aż zielone oczy szatańskie zaświeciły przed nim ponad głową biednego ofice-
ra, w którego ręce zgrzypiało gęsie pióro, i zasyczały:
─ Synu adwokata z Ajaccio!
Cesarz trzasnął czerwonym ołówkiem o stół i rozpoczął dyktować rozkazy wojenne.
─ Ach, ach! gdyby kurier dojechał był przed dwunastą godziną w nocy dziesiątego sierp-
nia do Pragi... Snadź taka była wola przeznaczenia.
275
Jadąc pod wieczór konno koło publicznego drezdeńskiego ogrodu w towarzystwie jednego
tylko Mameluka Rustana, spotkał cesarz dorożkę, w której znajdowała się wyniosła dama we
wspaniałej jesiennej toalecie. Cesarz doznał uczucia, jakby osobę tę widział już gdzieś, ona
zaś oddała mu pełen hołdu ukłon.
Napoleon minął powóz, jednak po chwili zwrócił się do Rustana:
─ Słuchaj no, nie wiesz ty, kto to jest ta pani?
─ Owszem, najjaśniejszy panie, to jest ta sama księżna rosyjska, którą wprowadzałem do
pałacu na Kremlu.
─ Ach, ach! Jedź, zatrzymaj ją! Cesarz chce z nią mówić. Rustan dopędził powóz, do któ-
rego, zakręciwszy, podjechał Napoleon.
─ Księżna Zeneida X?
─ Tak, sire.

Podstrony