- Wie pan, zawsze chciałem spytać kogoś, kogo uważałbym za autorytet: czy takie chęci sugerują, że człowiek ma coś nie tak z głową?
- Ani trochę.
Przywitała ich młoda kobieta o niebieskich oczach, ustach i skrzydłach.
- Może pan wejść od razu. Chyba że chce pan jeszcze przejrzeć katalog.
- Och, wiem dokładnie, czego chcę - zapewnił ją celnik. - Tędy?
- Tak.
- Tak w istocie - mówił dalej T’mwarba - poczucie kontroli nad ciałem jest bardzo ważne z psychologicznego punktu widzenia; to, że może pan je zmieniać, nadawać mu kształt. Przejście na półroczną dietę z intensywnym treningiem na siłowni może dać niezłe efekty. Tak samo jak nowy nos, podbródek czy komplet łusek albo piór.
Znaleźli się w sali z białymi stołami operacyjnymi.
- Czym mogę służyć? - spytał uśmiechnięty polinezyjski kosmetochirurg w błękitnym fartuchu. - A może pan się tu położy?
- Ja tylko do towarzystwa - odparł T’mwarba.
- W katalogu macie pod numerem 5463 - rzekł celnik. - Chcę to mieć... tutaj. - Poklepał się lewą ręką po prawym ramieniu.
- Och, tak. Bardzo podoba mi się ten wzór. Chwileczkę. - Mężczyzna otworzył pojemnik przy stole. Błysnęły instrumenty chirurgiczne.
Podszedł do lodówki ze szklanymi drzwiami pod oddaloną ścianą; za szkłem widać było pokryte szronem najdziwniejsze kształty z plastiplazmy. Wrócił z tacą wypełnioną różnymi elementami. Jedynym z nich, który dało się rozpoznać, była górna połowa miniaturowego smoka z oczami jak klejnoty, błyszczącymi łuskami i opalizującymi skrzydłami: miał niecałe pięć centymetrów długości.
- Kiedy podłączy się do pańskiego układu nerwowego, będzie pan mógł go nauczyć gwizdania, ryczenia, machania skrzydłami i ciskania iskier, ale może potrwać parę dni, zanim przyzwyczai się do struktury pańskiego ciała. Proszę się nie zdziwić, jak na początku będzie tylko bekał i robił minę, jakby było mu niedobrze. Proszę zdjąć koszulę.
Celnik rozpiął kołnierzyk.
- Zablokujemy panu czucie od ramienia... Wcale nie bolało, prawda? To? Och, to nasze urządzenie do zaciskania żył i tętnic, nie chcemy tu rozlewu krwi. Teraz pana rozetniemy - jeśli czuje się pan nieswojo, to proszę nie patrzeć. Proszę porozmawiać z kolegą. To potrwa tylko parę minut. Och, pewnie odczuł pan łaskotanie aż w brzuchu! Nieważne. Jeszcze raz. To pański łokieć. Wiem, ramię wygląda trochę śmiesznie, jak tak sobie wisi bez niego. Teraz wszczepimy tu klatkę z przezroczystej plastiplazmy. Zapewni takie samo zginanie łokcia i odsunie mięśnie. Proszę spojrzeć, ma wyżłobienia na naczynia krwionośne. Proszę unieść podbródek. Jeśli chce pan patrzeć, proszę spojrzeć w lustro. A teraz tylko przymarszczymy brzegi. Proszę nie zdejmować tej żywotaśmy, którą panu obwiążę brzegi, przed kilka dni, dopóki wszystko się nie zrośnie. Nie powinno się rozejść, chyba że pan nadweręży rękę, ale raczej jest bezpieczne. Teraz podłączę naszego malucha do nerwu. To może zaboleć...
- Wrrr! - Celnik o mało nie poderwał się na równe nogi.
- Proszę usiąść! Usiąść! Dobrze, cały trik polega na tym, jak otwierać klatkę - proszę spojrzeć w lustro. Nauczy się pan, jak zmuszać go, żeby wychodził i wykonywał różne sztuczki, ale proszę uzbroić się w cierpliwość. To zajmuje trochę czasu. A teraz włączę panu czucie w ramieniu.
Chirurg usunął elektrody i celnik sapnął.
- Trochę kłuje. Powinno przejść po godzinie. Jeśli pojawi się zaczerwienienie albo stan zapalny, proszę natychmiast przyjść. Wszystko, co przechodzi przez te drzwi, jest wyjaławiane, ale co jakieś pięć albo sześć lat komuś przytrafia się infekcja. Może pan włożyć koszulę.
Gdy wyszli na ulicę, celnik zgiął ramię.
- Mówią, że nie powinienem czuć żadnej różnicy. - Skrzywił się. - Ale czuję coś dziwnego w palcach. Jak pan sądzi, może uszkodził jakiś nerw?
- Wątpię - rzekł T’mwarba - ale jeśli będzie pan dalej tak wyginał palce, to panu się to uda. Rozluźni pan żywotaśmę. Chodźmy coś zjeść.
Celnik dotknął palcami ramienia.
- To dziwne. Mam tu siedmiocentymetrową dziurę, a wszystko dalej działa.
- A więc - rzekł T’mwarba znad swojego kubka - to Rydra pana tu przyprowadziła.
- Tak. Tak naprawdę - no cóż, w gruncie rzeczy spotkałem ją tylko raz. Szukała załogi na sponsorowany przez rząd lot badawczy. Byłem tam tylko po to, żeby zatwierdzić indeksy. Ale coś się stało tego wieczora.
- Co takiego?
- Spotkałem najdziwniejszych, najbardziej zwariowanych ludzi, jakich widziałem w życiu. Ludzi, którzy myśleli inaczej, zachowywali się inaczej, a nawet kochali się inaczej. I dzięki nim się śmiałem, złościłem, byłem szczęśliwy, smutny, podekscytowany, a nawet trochę się zakochałem. - Spojrzał na przezroczystą kulę areny nad barem. - I nie wydawali mi się już tacy niezwykli ani dziwaczni.
- Dobrze się dogadywaliście tego wieczora?
- Tak sądzę. To może bezczelne, że mówię o niej, używając imienia, ale czuję, jakby była... moją przyjaciółką. Jestem samotny w mieście samotnych ludzi. A kiedy ktoś taki znajduje miejsce, gdzie... potrafi się dogadać, wraca, żeby zobaczyć, czy to się może przydarzyć jeszcze raz.
- No i?
Danil D. Appleby spojrzał na sufit i zaczął rozpinać koszulę.
- Zjedzmy coś.
Powiesił koszulę na oparciu krzesła i spojrzał na smoka uwięzionego w swoim ramieniu.
- Tak czy inaczej się wraca. - Obrócił się na krześle, zdjął koszulę z krzesła, poskładał ją starannie i odłożył na miejsce. - Doktorze T’mwarba, czy ma pan jakieś podejrzenie co do tego, dlaczego wzywają pana do Kwatery Głównej Sojuszu?
- Przypuszczam, że dotyczy to Rydry Wong i jej taśmy.
- Bo pan powiedział, że jest jej lekarzem. Mam nadzieję, że to nie żaden medyczny powód. Gdyby coś się jej przytrafiło, to byłoby straszne. To znaczy, dla mnie. Tego wieczora udało jej się tyle mi powiedzieć - i powiedziała to tak prosto. - Zaśmiał się i dotknął palcem brzegu klatki. Bestia w środku zagulgotała. - A w połowie przypadków, kiedy coś do mnie mówiła, nie patrzyła na mnie.
- Mam nadzieję, że nic jej nie jest - mruknął doktor T’mwarba. - Oby tylko tak było.
2.
Zanim „Północny Sokół” wylądował, udało mu się podstępnie skłonić kapitana, by pozwolił mu porozmawiać z kontrolą lotów.
- Chciałbym się dowiedzieć, kiedy wylądował „Rimbaud”.