.. - zaczął Steve.
- Kłamiesz. Widzę to po twoich oczach.
- Nie zwracaj na nią uwagi, Jack. Jej zależy przede wszystkim, żebym odszedł na wcześniejszą emeryturę.
- Musisz zrozumieć mojego męża. - Poklepała go po piersi. - Stara się wszystkich zadowolić, przez co sam jest nieszczęśliwy.
Maddox podniósł jej dłoń i pocałował po wewnętrznej stronie.
- Już skończyliśmy, słowo honoru. Przyglądałem się dzieciom Marilyn. Przypominają mi Stepha i Laurę, kiedy byli w tym wieku.
- Zebrało ci się na sentymenty? - Cmoknęła go w policzek, ale szybko się odsunęła i zmarszczyła nos. - Oho! Widzę, że znów będę musiała prowadzić! - Sięgnęła do torebki. - Jeśli dobrze pamiętam, miałeś jeszcze dzisiaj wrócić do pracy.
- To prawda. - Otworzył szeroko usta i pozwolił żonie zaaplikować większą dawkę miętowego odświeżacza oddechu. - Tylko parę lampek wina...
- To przeze mnie - wtrącił Jack. - Jestem zbyt gorliwym kelnerem...
Urwał nagle, dostrzegłszy zdumienie na twarzy Romaine. Przytknęła palec do ust.
- Spójrz - wyszeptała, spoglądając nad jego ramieniem za okno. - Obejrzyj się.
Caffery uświadomił sobie nagle, że w jednej chwili umilkły rozmowy w salonie. Goście przerywali w pół słowa i odwracali się, żeby popatrzeć w kierunku drzwi. Wszyscy mieli dziwne miny. Opadły go złe przeczucia.
- Spójrz - powtórzyła Romaine, wskazując palcem w głąb ogrodu.
Obrócił się powoli, z zamarłym sercem, jakby już wiedział, co tam zobaczy.
Dean, który siedział na poręczy schodów, zbladł i znieruchomiał, przerażony widokiem postaci, która pojawiła się niemalże tuż przed nim. Obok niego Veronica uśmiechała się tajemniczo, była wręcz zafascynowana. W smudze'' światła padającego z salonu, w strugach deszczu siekącego patio, trzymając na rękach stertę czegoś żołtobrązowego, w otwartych drzwiach stał Penderecki, z mokrymi włosami oblepiającymi łysą czaszkę, w niebieskawym świetle błyskawic przypominający upiora.
W pokoju zaległa martwa cisza. Osłupiały Caffery zagapił się na jego małe, mętne oczka, wciąż nie mogąc rozpoznać, co sąsiad trzyma na rękach.
Penderecki oblizał wargi, uśmiechnął się chytrze i zrobił krok do środka. Goście natychmiast się przed nim rozstąpili. Zamrugał ospale i z czymś, co przypominało głośne westchnienie ulgi, rzucił im pod nogi stertę pożółkłych, starych kości.
32O pierwszej w nocy zostali już tylko Logan i Essex. Maddox pospiesznie wyruszył na komendę w Greenwich, a za nim równie szybko rozjechali się inni goście, przy pożegnaniu obrzucając zdziwionymi spojrzeniami Caffery'ego, który siedział na schodach, gapił się na swoje dłonie, oddychał ciężko i żałował, że nie potrafi zapaść się pod ziemię.
Nadzwyczaj spokojna Veronica próbowała ich zatrzymać.
- To nic wielkiego. Zostańcie jeszcze. Przecież możemy posiedzieć w jadalni.
Kiedy pojęła, że prowadzi z góry przegraną bitwę, z hukiem zatrzasnęła drzwi, nadąsana poszła do kuchni i zajęła się zmywaniem. Logan także wrócił do Shrivemoor po swoje rzeczy, a Essex jeszcze przez pół godziny próbował pocieszać Caffery'ego, rozprawiając się z resztkami jego Glenmorangie, którą popijał drobnymi, nerwowymi łyczkami.
- Jak dziecko - mruknął Jack, zerkając na trzymaną przez niego butelkę.
- Zgadza się, wielkie, kapryśne niemowlę w pieluszce - przytaknął Essex. - No więc? Zamierzasz mi powiedzieć, o co tu chodzi?
Popatrzył na drzwi salonu i przesunął się odrobinę, żeby widzieć koszmarną stertę rozrzuconych na podłodze kości.
- Możliwe, że to szczątki mojego brata. Essex rozdziawił usta.
- Twojego brata?
- Czternastego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku zszedł do wykopu kolejowego na tyłach domu i od tamtej pory nikt go już nie widział.
I w pogrążonym w półmroku salonie Caffery wyjawił Essexowi swoją tajemnicę, opowiedział mu o kłótni na platformie, obrażony Ewan zszedł na ziemię i ruszył ścieżką przez chaszcze na skraju wykopu kolejowego.
- Nazywaliśmy ją „ścieżką śmierci”. Co za ironia losu... Relacjonował, jak matka szlochała i krzyczała w ogrodzie, ogryzając paznokcie, gdy policja przeszukiwała dom Pendereckiego, żeby wycofać się po dziesięciu godzinach, nie znalazłszy niczego, nawet najmniejszego śladu pobytu Ewana u sąsiada. Później cień podejrzenia padł na jego ojca, przez co musiał spędzić dwa dni w areszcie.
- Mój Boże, to omal nie zrujnowało ich małżeństwa... Zabulgotała reszta Glenmorangie nalewanej do kieliszka.