Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Tadashi próbował ostrzegać ambasadora, że manifestowana przez Hulla przyjaźń była jedynie fasadą, bo znajdował się on całkowicie pod wpływem prochińskich doradców ze swego sztabu. Teraz Tadashi uznał za oczywiste, że negocjacje przeżyją kryzys. Przypomniał sobie dziadka, handlarza jedwabiem, który opowia­dał mu o czarnych statkach przywożących czerwonych barbarzyń­ców z Ameryki, niepożądanych na świętych wyspach Nipponu. Stary ów człek zwykł był swym zamierającym głosem śpiewać pieśń:
 
Przypływają z krainy ciemności
kudłate olbrzymy o haczykowatych nosach, niczym górskie skrzaty,
śliskie i czerwone. Wydarły obietnicę
naszemu świętemu panu
i tańczyły radośnie, żeglując z powrotem
do dalekiej krainy ciemności.
 
Amerykanie powracali, wyjaśniał dziadek, ale nigdy nie zrozu­mieli tego świętego kraju, zaś ludzie świętego kraju nauczyli się od tych czerwonych barbarzyńców tylko tego, co naraża ich na nieprzyjemności. Statki nadal pływają tam i z powrotem, myślał Tadashi, ale te dwa kraje odsunęły się od siebie dalej niż kiedykol­wiek. Kilku, takich jak on, wie, że nie ma między nimi większych różnic. Ale ci czerwoni barbarzyńcy i dzieci bogów jeszcze do tego nie doszli.
Tadashi czuł, że wojna jest nieunikniona. Co wtedy stanie się z Floss i ich pięcioletnim synem, Masao? Powtarzał Floss, że nie ma się czego obawiać; nie do pomyślenia, by między ich dwoma krajami doszło do kolizji. Ale ona wiedziała lepiej. Udawała, że wierzy jego optymistycznym zapewnieniom, niby ufna i beztroska jak zawsze.
Will przyszedł po kolacji, przepraszając, że nie mógł zjawić się wcześniej. Jego niezdarny chód przypominający poruszanie się Jimmy'ego Stewarta mógł mylić, o czym przekonali się, ku swemu zresztą przerażeniu, przeciwnicy z boiska squasha. Mylący był także powolny, niemal prostacki sposób mówienia, o czym przeko­nali się jego oponenci w czasie debat. Ukończywszy wydział prawa Uniwersytetu Harvarda jako niemal najlepszy z roku, asystował sędziemu Sądu Najwyższego Frankfurterowi. Ostatnio Frankfur­ter podsunął mu myśl wstąpienia do wojska i służenia w sztabie generała George'a Marshalla. Wnioskując, że wojna jest nie­uchronna, Will posłuchał rady. Był wielbicielem Roosevelta, przekonanym, że New Deal jest czymś, co ma przyszłość. Ale tak naprawdę to wierzył jedynie w sens należenia do, i gry w zwycięskiej drużynie. Grać trzeba uczciwie a przegrywać godnie. Znacznie lepiej, rzecz jasna, wygrywać niż przegrywać, i Will robił to niemal zawsze. Pozostał skromny, wygrawszy mistrzostwa kraju w squashu i w końcu zaprzyjaźnił się z człowiekiem, którego pokonał. Will próbował przekazać tę lekcję Markowi. Zawsze byli sobie bliscy, ale Mark nigdy nie słuchał praktycznych rad. Na Uniwersytecie Williamsa odmówił wstąpienia do korporacji studenckiej i zdawał się robić karierę stroniąc w kampusie od wszystkich ekscentryków. Sprawiał wrażenie człowieka, który musi wybierać najtrudniejsze z dróg.
Will ciepło powitał ojca. - Rozumiem, że byłeś dziś znowu w Owalnym Gabinecie. - Dumny był z przyjaźni McGlynna z prezydentem, ale nie rozumiał dlaczego ojciec nie chciał zostać jednym z jego stałych doradców, jak Harry Hopkins. Dlaczego, mogąc wydeptywać korytarze władzy, wolał pozostawać w małym college'u?
Domyślił się z mrukliwej odpowiedzi ojca, że ten nie zdołał odciągnąć FDR od ogłoszenia embarga. Jego własne biuro krząta­ło się całymi dniami wokół planów zastępczych. Zarówno Mar­shall, jak i jego odpowiednik we flocie wojennej, admirał Stark, radzili prezydentowi, by nie działał pochopnie, ponieważ nie są jeszcze gotowi do wojny na Pacyfiku. Obydwaj naciskali natomiast, by skupił się na Hitlerze. Generał pokazał Willowi ostrzeżenie z Departamentu Planów Wojennych marynarki, że takie embargo spowodowałoby prawdopodobnie atak japoński na Malaje, dla zdobycia ropy, i może ono wciągnąć Stany Zjednoczone w przed­wczesną wojnę na Pacyfiku.

Podstrony