Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Niecierpliwy Juda był wreszcie za miejskimi murami. Na lewo od siebie zobaczył niewielki cmentarz, a przy nim kilka pasiastych namiotów pielgrzymów. Przeszedł zalaną księżycowym światłem, pełną kurzu drogę, skierował się w stronę potoku kedrońskiego, aby przejść na drugi jego brzeg. Woda bulgotała z cicha pod jego stopami. Przeskakując z kamienia na kamień znalazł się wreszcie na getsemańskim brzegu i zobaczył z radością, że prowadząca wzdłuż gajów droga jest pusta. Na wpół rozwalona brama plantacji oliwek była już niedaleko.
Judę, który wyszedł z dusznego miasta, odurzył zapach wiosennej nocy. Zza ogrodzenia gaju napływał od getsemańskich polan zapach mirtów i akacji.
Nikt nie strzegł bramy, nikogo w niej nie było i już w kilka minut później Juda biegł w tajemniczym cieniu wielkich rozłożystych drzew oliwnych. Droga wiodła pod górę. Wspinał się dysząc ciężko, od czasu do czasu wypadał z mroku na wzorzyste księżycowe dywany, które przypominały mu dywany widywane w sklepie zazdrosnego męża Nisy.
Jeszcze w chwilę później na polanie, na lewo od Judy, zamajaczyła wytłaczarnia oliwek z wielkim kamiennym kołem i sterta jakichś beczek. W gaju nie było nikogo, prace przerwano o zachodzie słońca, a teraz nad głową Judy grzmiały kląskające chóry słowicze.
Cel był już niedaleki. Juda wiedział, że w mroku po prawej ręce usłyszy lada chwila cichy szept spadającej w grocie wody. Tak się też stało, usłyszał go. Robiło się coraz chłodniej. Wtedy zwolnił kroku i cicho zawołał:
– Nisa!
Ale zamiast Nisy oderwała się od grubego pnia oliwki i wyskoczyła na drogę krępa męska sylwetka, w ręku mężczyzny coś błysnęło i zaraz zgasło. Juda krzyknął cicho, zawrócił i rzucił się do ucieczki, ale inny człowiek odcinał mu odwrót.
Ten pierwszy, z przodu, zapytał:
– IleÅ› dziÅ› dostaÅ‚? Mów, jeÅ›li ci życie miÅ‚e! Nadzieja zaÅ›witaÅ‚a w sercu Judy i zawoÅ‚aÅ‚ z rozpaczÄ…:
– TrzydzieÅ›ci tetradrachm! TrzydzieÅ›ci tetradrachm! Wszystko, co dostaÅ‚em, mam przy sobie! Oto pieniÄ…dze! Bierzcie, ale nie zabijajcie!
CzÅ‚owiek, który staÅ‚ z przodu, bÅ‚yskawicznie wydarÅ‚ Judzie z rÄ™ki sakiewkÄ™. W tejże chwili za plecami Judy wzniósÅ‚ siÄ™ nóż i wbiÅ‚ siÄ™ pod Å‚opatkÄ™ zakochanego. Juda zatoczyÅ‚ siÄ™ do przodu, wyrzuciÅ‚ w powietrze dÅ‚onie o zakrzywionych palcach. CzÅ‚owiek, który staÅ‚ z przodu, przejÄ…Å‚ JudÄ™ na swój nóż – wbiÅ‚ go w serce Judy aż po rÄ™kojeść.
– Ni...sa... – nie swoim, wysokim i czystym mÅ‚odzieÅ„czym gÅ‚osem, ale peÅ‚nym wyrzutu basem wyrzekÅ‚ Juda i nie wydaÅ‚ już żadnego dźwiÄ™ku. CiaÅ‚o jego uderzyÅ‚o o ziemiÄ™ tak mocno, że aż jÄ™knęła.
Wtedy zjawiła się na drodze trzecia postać. Ten trzeci miał na sobie płaszcz z kapturem.
– PoÅ›pieszcie siÄ™ – rzuciÅ‚. Mordercy poÅ›piesznie zawinÄ™li w kawaÅ‚ skóry sakiewkÄ™ i karteczkÄ™ podanÄ… im przez tego trzeciego, przewiÄ…zali zawiniÄ…tko sznurkiem. Potem jeden z nich wsunÄ…Å‚ je sobie w zanadrze i obaj mordercy uskoczyli z drogi, pochÅ‚onęła ich ciemność pod oliwkami. Trzeci zaÅ› przykucnÄ…Å‚ przy zabitym i zajrzaÅ‚ mu w twarz. W cieniu twarz ta wydaÅ‚a siÄ™ patrzÄ…cemu biaÅ‚a jak kreda, piÄ™kna i jakaÅ› jakby natchniona.
W kilka sekund później nie było na drodze żywego ducha. Widać było tylko znieruchomiałe ciało leżące z rozrzuconymi rękami. Lewa stopa znalazła się w plamie księżycowego światła, widać było wyraźnie każdy rzemyk sandała. Tymczasem cały gaj Getsemani rozbrzmiewał śpiewem słowików.

Podstrony