Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Są niecierpliwe - wyjaśniła Iren.Pokaz zakończył się pojawieniem oślepiających, złocistych kul nagietków.
To jest połowa.. Przyjmij to lub odrzuć - powiedziała Iren.Węgorz przyjmuje tę połowę - przetłumaczył Grundy, wciąż strząsający groszki z czupryny. - A teraz eklektyczny węgorz - swoim sposobem - przeprowadzi nas przez sztorm ku brzegowi.W samą porę - odezwał się Chet. - Trzymajcie się mocno. Przed nami burzliwy rejs. Węgorz popłynął naprzód. Tratwa za nim. Sztorm uderzył z furią.Co masz przeciw nam? - spytał Dor szarpiącego wiatru,Osobiście, nic - powiał w odpowiedzi. - Do moich obowiąz­ków należy oczyszczanie mórz z hołoty. Nie mogą przecież wciąż zaśmiecać powierzchni rozmaite szczątki i rzeczy.Nie znam takich - odrzekł Dor. Tratwa kołysała się i skrę­cała, podążając za umykającym węgorzem, a jednak jakoś unikali najgorszego.Przepłynął obok nich kawałek deski.Jestem szczątek - rzekła deska. - Jestem ciągle jeszcze pływającym kawałkiem okrętu, który rozbił się tu miesiąc temu.Z drugiej strony nadpłynęła beczka, sponiewierany pień galareto-beczkowca. Jestem rzeczą - zadudniła. - Wyrzucono mnie za burtę jako balast, by odciążyć statek.Miło było obu was poznać - powiedział uprzejmie Dor,Węgorz używa ich jako znaczników - rzekł Grundy. - Wykorzystuje wszystko, co znajdzie,Gdzie ten motłoch*? - spytała Iren. - Jeżeli sztorm ma oczyścić morze, to musi mieć z czego.Ja jestem „tłum” - wyjaśniła tratwa.* - Więc ty musisz być „szpara”. - I zachichotała.Deszcz lunął jak z cebra. Natychmiast całkowicie przemokli.Wylewaj! Wylewaj! - krzyczał Chet przez wiatr.Dor porwał wiadro* - właściwie był to bukiet * wyhodowany przez Iren, ale ortografia tak go skołowała, że całkiem zmienił swój charakter - i zaczął wylewać wodę. Smash czynił to samo z drugiej strony tratwy, posługując się dzbankiem. Z olbrzymim wysiłkiem udawało się im czerpać wodę nieco szybciej niż wlewał ją deszcz.Zanurzamy się! - zawoła! przez wiatr Grundy. – Nie pozwólcie, by się wywróciła na bok!Nie kołysze się na boki - odparła Iren. - Tratwa nie może...Wtem tratwa zanurzyła się straszliwie nosem i zaczęła stawać dęba.
Iren ułożyła się płasko w środkowym zagłębieniu, dołączając do Smasha i Dora. Tratwa przechyliła się groźnie w prawo, potem w lewo, miotając najpierw Iren gwałtownie na Dora, a później młodzieńca na dziewczynę, która była tak rozkosznie miękka.
Co ty wyprawiasz? - wrzasnął Dor, bo mimo tych miękkich lądowań - niemal wytrzęsła z niego duszę.Ziewam - odparła tratwa.Bardziej mi to wygląda na kołysanie się - sarknął na rufie Chet.Iren znów znalazła się przy Dorze, nos w nos i biodro w biodro.Skarbie, musimy zrezygnować z takich spotkań - sapnęła, próbując się uśmiechnąć.W innych okolicznościach Dor bardziej doceniłby -takie bliskie spotkania. Iren była krągła tam, gdzie trzeba, więc zderzenia były mile amortyzowane. Teraz jednak obawiał się o życie jej i swoje. Poza tym wygląd dziewczyny wskazywał, że grozi jej morska choroba.
Tratwa pochyliła się ku przodowi i w dół, ześlizgując się jakby z wodospadu. Żołądek uniósł mu się do gardła.