Rybak, cackający się ze zwojami liny, zniknął z pokładu kutra. Na jego miej-
scu przykucnięty Max Kellerman oddawał się dokładnie temu samemu zajęciu.
W ten sposób zajmował pozycję idealnie na wprost drzwi wejściowych domu
doktora Benny’ego Horna.
Kilka minut później dał znak Beaurainowi i Luizie, którzy oglądali wystawę
jakiegoś antykwariatu. Teren był czysty. Palme, stojący na ostatnim schodku przed drzwiami domu Horna, trafił na właściwy wytrych do skomplikowanego zamka.
Z Lugerem w ręce wszedł do środka tuż przed Beaurainem i Luizą, obrzucił szyb-
kim spojrzeniem wąskie schody i wąski przedpokój, nastawiając wyczulone ucho
na najdrobniejszy szmer. Dom pachniał mu pustką; nie tak dawno jeszcze ktoś tu mieszkał, ale teraz nie było żywego ducha.
Gładką powierzchnię wody w basenie zmąciły niezliczone cętki drobniutkich
kropelek deszczu. Max Kellerman pracowicie rozwijał i zwijał liny na pokła-
dzie kutra. Luiza przestąpiła próg domu doktora Benny’ego Horna, a Beaurain
zamknÄ…Å‚ drzwi.
— Dom jest czysty.
W niewiarygodnie krótkim czasie Palme sprawdził parter, wbiegł po schodach
na górę, sprawdził pierwsze piętro, wrócił do holu, zniknął na schodach za drzwiami do piwnicy i pojawił się ponownie, by obwieścić rezultat przeszukania. Taki 280
wielki chłop, pomyślała Luiza, a potrafi się poruszać z szybkością i wdziękiem gazeli.
— Od frontu jest coÅ› w rodzaju biblioteki — wyjaÅ›niÅ‚ Palme, wskazujÄ…c
na odpowiednie drzwi. — Półki od podÅ‚ogi do sufitu, gÄ™ste koronkowe firanki
w oknach. . . Kuchnia i jadalnia po drugiej stronie, a na pierwszym piętrze drzwi wychodzące na schody przeciwpożarowe. Schody prowadzą na małe podwórko,
z którego jest wyjście na boczną uliczkę. Jeden z chłopaków już je odkrył i zajął
tam pozycję. Nikt nie może dostać się do środka, żebyśmy o tym nie wiedzieli.
— To może zaczekamy na naszych goÅ›ci w bibliotece? — zaproponowaÅ‚ Be-
aurain.
Na dworze deszcz nie przestawał siąpić, Max Kellerman z chwili na chwilę
coraz bardziej ociekał wodą, ale nie zwracał na to uwagi.
* * *
Pierwsza w Nyhavn zjawiła się Sonia Karnell. Przyjechała taksówką z lotniska
Kastrup, zapłaciła za kurs i wbiegła po schodkach. Kruczoczarne włosy pokryła
jej pajÄ™czyna kropelek wilgoci. W lewej rÄ™ce trzymaÅ‚a już klucz, a w prawej —
walizkę. Przez ramię przewieszoną miała torebkę na długim pasku.
To właśnie tej torebki nie spuszczała z oczu Luiza Hamilton, obserwująca So-
nię Karnell z głębi biblioteki przez zasłonięte gęstymi firankami okno. Beaurain przywarł płasko do ściany tuż obok zamkniętych drzwi, po stronie klamki.
— Zaczęła coÅ› podejrzewać — syknęła Luiza.
Szwedka obejrzała się przez ramię na zacumowany na wprost domu kuter.
Zobaczyła, że linę zwija jakiś obcy człowiek. Zobaczyła Maxa Kellermana!
Kellerman zareagował zupełnie instynktownie. Spod sieci rybackiej wysunął
lufę pistoletu maszynowego, dostarczonego przez Palmego ze składu przy Prin-
cesse Gade. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby to zobaczyć. Ale Sonia Kar-
nell zobaczyła zupełnie wyraźnie. Przekręciła klucz, wpadła do środka, zatrza-
snęła drzwi za sobą i w odruchu ulgi oparła się na chwilę o ścianę. Z biblioteki wyszła Luiza.
— DzieÅ„ dobry, Soniu. ZrobiÅ‚aÅ› kawaÅ‚ drogi z Radmansgatan. Luiza trzy-
mała w ręku pistolet. Z tej odległości nie mogła chybić, ale Szwedka albo miała skłonności samobójcze, albo zakładała, że ci ludzie woleliby uniknąć hałasu strzelaniny. Wypuściła walizkę i rzuciła się na Angielkę niczym tygrysica, z palcami rozczapierzonymi jak szpony drapieżnego ptaka. Mierzyła w oczy. Luiza uderzyła ją lufą rewolweru w skroń. Sonia złapała się za twarz i zobaczyła między palcami krew. Jej lakier do paznokci był dokładnie tego samego koloru.
281
— Połóż torebkÄ™ na podÅ‚odze — rozkazaÅ‚a Luiza. — Powoli, powoli. . . Spró-
buj tylko złapać za broń, a wsadzę ci kulkę w brzuszek.