Jesteś podatna na manipulację psychiczną i szantaż emocjonalny tudzież wampiryzm. Ha, ale
Cię wystraszyłam!
Teraz otwórz zeszyt i wypisz wszystkie swoje słabe strony, wady, ułomności, słabości,
wszystko, co się Tobie i innym nie podoba. Bądź uczciwa względem siebie i surowa. Nie pisz:,
j e s t e m za gruba", dodając zaraz „ale tylko o trzydzieści kilo!". Nie usprawiedliwiaj się, bo nie
o to w tej zabawie chodzi. Przecież nikt tego oprócz Ciebie nie przeczyta, a kogo jak kogo, ale
siebie nie oszukasz. Potem ta uczciwość do bólu się opłaci. Poznając swoje słabe strony,
będziesz mogła nad nimi pracować. Poznając siebie — nazywając po imieniu to, do czego do
tej pory się przed samą sobą nie przyznawa
łaś — będziesz wiedziała, z jakimi demonami przyjdzie się zmierzyć.
Sabotaż przejawia się syndromem „takale". Znasz go doskonale, bo nieraz dawał Ci się we
znaki.
Parę objawów:
— Chcesz rzucić palenie?
— Tak, ale nie teraz, bo mam stres w pracy.
— Chcesz mieć faceta?
— Tak, ale kiedy indziej, bo właśnie wyjeżdżam do mamy.
— Chcesz mieć swój dach nad głową?
— Tak, ale później, bo z pieniędzmi krucho.
— Chcesz mieć dziecko?
— Tak, ale może nie teraz, bo czasy takie niepewne.
— Chcesz być zdrowa?
— Tak, ale właśnie zapisałam się do lekarza, bo coś mnie boli tu i tu.
— Chcesz być piękna?
— Tak, ale nie aż tak piękna, żeby faceci się o mnie zabijali.
— Chcesz mieć pieniądze?
— Tak, ale... eee... pieniądze szczęścia nie dają!
Należę do osób, którym ludzie ufają i którym się zwierzają, często prosząc o radę. Gdy widzę,
że mój rozmówca może sobie pomóc, może zmienić swoje życie RADYKALNIE, może być
szczęśliwy, natychmiast czuję przypływ energii (moc spełniania marzeń) i wskazuję mu
ścieżkę — gdzie tam jedną! — parę, którymi jeśli zechce, dojdzie do swego szczęścia.
Nie uwierzyłabyś, Droga Czytelniczko, jakie usprawiedliwienia ludzie wymyślają, by pozostać
w miejscu, by broń Boże na drogę zmiany nie wstąpić, by nie być zmuszonym do działania.
Wolą tkwić w patologicznych związkach, pracować z psychopatami, mieszkać kątem u
teściowej/mamusi albo nie pracować w ogóle (ciekawe, jak długo będą na czyimś garnuszku),
żeby tylko nie zmienić NIC. Słuchając ich wymówek, ich „takale", zastanawiam się, w jakim
stopniu jest to lenistwo, zwykłe pospolite lenistwo — bo po co mi jakaś praca, skoro mama
nakarmi, opierze, ubierze — w jakim stopniu strach przed nieznanym — a nuż widelec praca
mi się spodoba i... co wtedy? — a w jakim stopniu marazm, totalne zobojętnienie wobec
własnego losu. Przypominam, że mówię o ludziach nieszczęśliwych.
Rozumiem, że można przyzwyczaić się do osobnika zwanego mężem, z którym męczę się od
lat, rozumiem, że można pokochać teściową i kąt, którym u niej mieszkam, rozumiem, że skoro
nie muszę pracować, to po co pracować (no dobra, nic z tego nie rozumiem, ale niech będzie,
że Ty możesz to rozumieć i się z tym godzić, nie każdy jest wojownikiem o szczęście), nie
rozumiem natomiast, jak można pokochać chorobę!
Prowadziłam ostatnio korespondencję e-mailową z facetem trzydziestoparoletnim, od lat
cierpiącym na ból idiopatyczny (czyli niewiadomego pochodzenia). Rozumiesz, Moja Droga?
Człowieka boli. Boli bardzo. Bierze leki, bo bez nich by zwariował. Nie ma już wątroby, mózg
mu wyżarło i wciąż go boli. Lekarze rozkładają ręce, a człowiek cierpi... Ponieważ swego
czasu przechodziłam przez podobne piekło, mówię facetowi: znam lekarza, który mi pomógł.
Wyleczył mnie radykalnie. Chcesz jego namiary?