Patrzyliśmy, jak ulegają unicestwieniu samochody i samoloty. Oglądaliśmy płomienie wzbijające się w niebo, domy pochłaniane przez ogień, zastępy wojsk, szczęśliwe rodziny, złych ludzi, listy miłosne, skarbce i drapacze chmur; krew spływającą po twarzach, tryskającą z ran i obcinanych szyj; niekończące się sceny pościgów, setki, tysiące samochodów uganiających się jeden za drugim, biorących zakręty z piskiem opon i radośnie zderzających się ze sobą; dziesiątki tysięcy nieszczęśników, którzy strzelali do siebie bez chwili wytchnienia, kobiety i mężczyzn, obcych i tutejszych, wąsatych i ogolonych.
- Nie sądziłam, że ten chłopak tak łatwo da się nabrać - mówiła Canan w przerwie między filmami. A kiedy po ostatniej scenie drugiego filmu na ekranie pojawiały się czarne plamy, stwierdzała: - Mimo wszystko życie jest piękne, kiedy idziesz w dobrym kierunku.
„Nie wierzę, nie ufam, ale kocham" - mówiła kiedy indziej. „Będą mi się śnić szczęśliwi małżonkowie" - stwierdzała czasem między jawą a snem, z filmową radością wypisaną na twarzy.
Pod koniec trzeciego miesiąca naszych podróży widzieliśmy już z tysiąc pocałunków. Każdemu z nich towarzyszyła cisza, nieważne, z jak odległego miasta jechaliśmy i kim byli ludzie podróżujący z koszami pełnymi jaj albo teczkami pod pachą. Czułem, jak Canan dotyka swoich kolan albo rąk i pragnąłem zrobić coś, co graniczyłoby z przemocą, co byłoby głębokie, silne i znaczące. Pewnej deszczowej letniej nocy dokonałem czegoś, czego sam do końca nie byłem świadom i co może było tylko czymś stworzonym na podobieństwo moich marzeń.
Ciemne wnętrze autobusu wypełnione było tylko w połowie. Siedzieliśmy pośrodku, a na ekranie w jakimś odległym tropikalnym krajobrazie padał deszcz. Kiedy odruchowo zbliżyłem głowę do szyby, a przez to także do głowy Canan, zobaczyłem, że na zewnątrz także zaczęło padać. I w tej samej chwili pocałowałem roześmiane usta Canan - tak jak w filmach, jak robili to aktorzy i jak wydawało mi się, że należy całować: z całej siły, z pasją i namiętnością. Szarpała się, aniele, a ja całowałem aż do krwi.
- Nie, nie! - Powiedziała. - Wyglądasz jak on, ale nim nie jesteś. On jest gdzie indziej...
Czy różowe światło oświetlające jej twarz pochodziło z neonu zabitej dechami przeklętej stacji Türk Petrol, czy też tak właśnie wyglądał świt w innym świecie, gdzie „usta dziewczyny krwawiły", czytamy o tego typu sytuacjach w książkach, a filmowi bohaterowie wywracają wtedy stoły, tłuką szyby i wjeżdżają samochodem w ścianę. Tymczasem ja, przeklinając w duchu, czekałem, aż poczuję na ustach smak pocałunku. I może pocieszałem się nowym, twórczym odkryciem? Nie istnieję, mówiłem do siebie, a skoro tak, to co za różnica! Ale kiedy autobus zatrząsł się wesoło, poczułem, że istnieję jeszcze bardziej niż wcześniej. Między nogami czułem coraz większy ciężar, chciałem naprężyć się, wybuchnąć i rozluźnić. A później to pragnienie poszło jeszcze dalej; chciałem całego świata, nowego świata! Czekałem, nie wiedząc, co nastąpi, spocony, gotowy i nieświadomy tego, na co właściwie czekam, gdy wtem wszystko eksplodowało z radością, która nie nadeszła ani zbyt szybko, ani zbyt wolno; roztopiło się i przepadło na zawsze.
Najpierw usłyszeliśmy ten potworny hałas, a po nim upojną ciszę, która następuje chwilę po katastrofie. Tym razem telewizor, tak jak kierowca, rozpadł się na kawałki. Pośród krzyków i nawoływań chwyciłem Canan za rękę, zwinnie i bezpiecznie wyprowadzając ją na zewnątrz.