- Też sprawdziłem, szefie. Niestety. Nic.
- Coś, ważnego?
- Tylko jedne światła drogowe się zepsuły, ale już tam wyprawiłem ekipę z technicznego.
- Jak tyle, to nie będzie mnie jeszcze kilka minut. Chłopak irytował go, z tym czekaniem. Chciał już być na posterunku i zatelefonować do niej. Odeszła trzy tygodnie temu i obiecała napisać do dziś, nie później, a nie napisała. Więc nie będzie dbał o daną jej obietnicę, że nie zadzwoni, tylko zatelefonuje i koniec. Może przemyślała to sobie i zmieniła zdanie.
Choć to wątpliwe.
Zapalił drugiego papierosa i zerknął w bok. Sąsiadki na gankach patrzą, co się dzieje. Dość tego, pomyślał. Wyprztyknął papierosa z okna, włączył zapłon i wyjechał na główną drogę rozejrzeć się, gdzie jest, do cholery, ten chłopak.
Nie widać go.
Jasne. Wziął i poszedł, a popatrzył tak, żebym pomyślał, że wróci.
Więc pojechał w stronę posterunku, zadzwonić, i o trzy przecznice dalej, raptem ujrzawszy chłopaka na lewym chodniku, wspartego o barierę z siatki nad rzeką, zaskoczony, przyhamował tak nagle, że jadący za nim samochód rąbnął go z tyłu.
Facet, który go najechał, siedział oszołomiony za kierownicą, z dłonią na ustach. Teasle otworzył drzwi, popatrzył na niego przeciągle i następnie podszedł do chłopaka wspartego o drucianą barierkę.
- Jak przeszedłeś, że cię nie widziałem?
- Czary.
- Wsiadaj.
- Ani myślę.
- To pomyśl jeszcze.
Za samochodem, który stuknął wóz policyjny, gromadziły się dalsze. Kierowca stał już na środku drogi, patrząc na strzaskane tylne światła i potrząsając głową. Drzwi, które otworzył Teasle, sterczały pod kątem aż na sąsiedni pas, hamując ruch, Kierowcy trąbili. Klienci i sprzedawcy wystawiali głowy ze sklepów po drugiej stronie ulicy.
- Słuchaj - rzekł Teasle. - Idę zrobić porządek z ruchem. Jak skończę, ty będziesz w tym wozie.
Popatrzyli na siebie. Za chwilę Teasle był już przy facecie, który go stuknął. Ten wciąż jeszcze głową potrząsał nad wyrządzoną szkodą.
- Prawo jazdy, ubezpieczenie, dowód rejestracyjny - zwrócił się do niego Teasle: - Poproszę. - Podszedł i zatrzasnął drzwi swego wozu.
- Kiedy ja nie miałem szansy zahamować.
- Jechał pan za blisko.
- Ale pan za szybko przyhamował.
- To nie gra roli. Przepisy mówią, że wina jest zawsze tego, kto z tyłu. Jechał pan za blisko, więc nieostrożnie.
- Nie będę z panem dyskutował - oznajmił Teasle. - Proszę mi dać swoje prawo jazdy, kwit na ubezpieczenie i dowód rejestracyjny. - Spojrzał w kierunku, gdzie stał chłopak, a. chłopaka oczywiście nie było.
Rambo szedł sobie otwarcie, nigdzie nie wstępując, aby zaznaczyć, że nie próbuje się kryć. Teasle mógł na tym poprzestać i dać mu Spokój: a jakby nie, to znaczy, że już sam Teasle będzie się napraszać o kłopot, a nie on.
Szedł lewym chodnikiem, patrząc w dół na rzekę w słońcu, szeroką i bystrą. Za rzeką stał jaskrawo żółty, świeżo wypiaskowany budynek z balkonami nad wodą i napisem na szczycie: MADISON HISTORIC HOTEL. Rambo spróbował sobie wyobrazić, co może być historycznego w budynku wyglądającym, jakby go postawiono w ubiegłym roku.
W centrum miasta skręcił w lewo na wielki, pomarańczowy most, sunąc ręką po gładkiej, ciepłej farbie na metalowej poręczy, aż przeszedł pół jego długości. Tu przystanął, aby spojrzeć na wodę. Po południe było rozprażone, woda bystra i chłodna z wyglądu.
Tuż obok przyspawano do poręczy automat ze szklanym wierzchem, pełen gumy do żucia w kulkach. Wyjął z dżinsów centa i już miał go wrzucić, ale w porę się wstrzymał. Pomyłka... to nie guma do żucia. Automat wypełniały ziarniste kulki pokarmu dla ryb. Na wprasowanej w niego metalowej płytce przeczytał: PROSZĘ NAKARMIĆ RYBY. 10 CENTÓW. DOCHÓD PRZEZNACZA SIĘ NA KORPUS MŁODZIEŻY W BASALT COUNTY. MŁODZIEŻ W ZAJĘCIACH SWYCH ZNAJDUJE SZCZĘŚCIE.
A jakże, pomyślał Rambo. Kto rano wstaje, pierwszy w łeb dostaje.
Znów popatrzył w wodę. Po niedługim czasie usłyszał, że ktoś podchodzi. Nie zadał sobie trudu spojrzenia, kto to.
- Wsiadaj do samochodu.
Rambo zapatrzył się w wodę.
- Popatrz, ile tych ryb - odezwał się. - Na pewno parę tysięcy. Jak się nazywa ta duża, złota? Chyba nie prawdziwa złota rybka. Za duża.
- Pstrąg palomino - usłyszał za sobą. - Wsiadaj.
Rambo dalej wpatrywał się w wodę. - To musi być nowa rasa. Nie słyszałem o takich.
- Ej, chłopcze, mówię do ciebie. Patrz na mnie.
Ale Rambo nie spojrzał.
- Dużo ryb się nałowiłem w życiu rzekł patrząc w dół. - Kiedy byłem młody. Ale teraz już większość rzek jest odłowiona albo zatruta. Czy tutaj miasto ją zarybia? Czy dlatego w niej tyle ryb?
Rzeczywiście dlatego, pomyślał Teasle. Władze miejskie zarybiały tę rzekę, odkąd pamiętał. Ojciec go tu często przyprowadzał i przyglądali się, jak pracownicy stanowej, wylęgarni narybku robią swoje. Z ciężarówki dźwigali wiadra w dół po zboczu do rzeki, pogrążali je w wodzie i dawali się wymknąć rybkom długim jak męska dłoń, śliskim i nieraz w kolorach tęczy.
- Jezu Chryste, spójrz na mnie! - powiedział Teasle.