— To bardzo popularny model, pani Wright. Niestety, sam opis wozu nie na wiele nam się zda. Jeden z moich ludzi popyta sąsiadów.
— Przykro mi — powiedziała, masując głowę.
— Dobrze się pani czuje?
— Nabił mi wielkiego guza, bandyta!
— Może powinna pani pójść do lekarza. Każę któremuÅ› z poliÂcjantów, by paniÄ… podwiózÅ‚, kiedy już skoÅ„czymy.
— Dziękuję. To bardzo miło z pana strony. Meadows włożył płaszcz przeciwdeszczowy.
— Może przypomina sobie pani coś, co jeszcze im się wymknęło?
— Cóż, było jeszcze coś. — Eunice Wright zawahała się i pokraśniała. — Przykro mi, ale użyli dość nieprzyzwoitego języka.
— Zapewniam, że nie poczuję się urażony.
— Ten mniejszy powiedział: „Jak dopadnę..." — zawahała się, zniżając głos, zażenowana. — „Jak dopadnę tę pieprzoną sukę, osobiście ją zabiję".
Meadows zmarszczył brwi.
— Jest pani pewna?
— O tak. Człowiekowi nieprzywykłemu do takiego słownictwa trudno to zapomnieć.
— Rzeczywiście. — Podał jej wizytówkę. — Gdyby przyszło pani jeszcze coś do głowy, proszę koniecznie zadzwonić. Miłego dnia, pani Wright.
— Miłego dnia, inspektorze.
Meadows wÅ‚ożyÅ‚ czapkÄ™. WiÄ™c szukajÄ… kobiety. Może to jednak nie ludzie Pope'a. Może po prostu dwóch typków szukajÄ…cych jakiejÅ› dziewczyny. Może ta zbieżność rysopisów jest przypadÂkowa. Meadows nie wierzyÅ‚ w zbiegi okolicznoÅ›ci. Przejedzie siÄ™ jeszcze raz do magazynu Pope'ow i popyta, czy ostatnio nie krÄ™ciÅ‚a siÄ™ tam jakaÅ› kobieta.
Rozdział dziesiąty
Londyn
Catherine Blake przyjęła, że oficerom alianckim dopuszczonym do ważnych sekretów wojennych uÅ›wiadomiono, jakie niebezÂpieczeÅ„stwo stanowiÄ… szpiedzy. Bo z jakiego innego powodu komandor porucznik Peter Jordan przykuwaÅ‚by do rÄ™ki teczkÄ™ na krótki odcinek drogi dzielÄ…cy go od Grosvenor Square? ZaÅ‚ożyÅ‚a też, że ostrzeżono ich przed niebezpieczeÅ„stwem kontaktów z koÂbietami. Na poczÄ…tku wojny przed klubem czÄ™sto odwiedzanym przez brytyjskich oficerów widziaÅ‚a plakat. PrzedstawiaÅ‚ on wspaÂniaÅ‚Ä… biuÅ›ciastÄ… blondynkÄ™ w wydekoltowanej sukni wieczorowej i oficera, który podawaÅ‚ jej ogieÅ„. Niżej biegÅ‚ napis: „Buzia na kłódkÄ™, ta Å›licznotka ma główkÄ™". Catherine wydawaÅ‚o siÄ™ to strasznie gÅ‚upie. Nawet jeÅ›li istniaÅ‚y takie kobiety — dziwki krÄ™cÄ…ce siÄ™ po klubach i na przyjÄ™ciach, polujÄ…ce na plotki i tajemÂnice — nic o nich nie sÅ‚yszaÅ‚a. Ale przypuszczaÅ‚a, że ostrzeżenia mogÄ… wyczulić Petera Jordana na piÄ™knÄ… kobietÄ™, która nagle stara siÄ™ przykuć jego uwagÄ™. Poza tym byÅ‚ bardzo inteligentnym, przystojnym mężczyznÄ… o znacznej pozycji. MusiaÅ‚ starannie sobie dobierać towarzystwo. ÅšwiadczyÅ‚a o tym tamta scena w Sa— voyu. RozgniewaÅ‚ siÄ™ na swojego przyjaciela Shepherda Ramseya, który umówiÅ‚ go z mÅ‚odÄ…, gÅ‚upiÄ… pannicÄ…. BÄ™dzie musiaÅ‚a bardzo ostrożnie go podejść.
WÅ‚aÅ›nie dlatego staÅ‚a na rogu w pobliżu Vandyke Club, trzyÂmajÄ…c w ramionach torbÄ™ z jedzeniem.
DochodziÅ‚a szósta. Londyn byÅ‚ spowity mrokiem zaciemnienia. ÅšwiatÅ‚a samochodów dawaÅ‚y tÄ™ odrobinÄ™ Å›wiatÅ‚a, dziÄ™ki której Catherine mogÅ‚a zobaczyć drzwi klubu. Po kilku minutach wyÂnurzyÅ‚ siÄ™ z nich mężczyzna Å›redniego wzrostu i o Å›redniej budowie ciaÅ‚a. To byÅ‚ Peter Jordan. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™, żeby zapiąć pÅ‚aszcz. JeÅ›li bÄ™dzie siÄ™ trzymaÅ‚ ustalonego rytuaÅ‚u, przejdzie pieszo krótki odcinek dzielÄ…cy go od domu. JeÅ›li od niego odstÄ…pi i weźmie taksówkÄ™, Catherine nie dopisze szczęście. Jutro wieczorem bÄ™dzie musiaÅ‚a tu znowu wrócić i czekać z torbÄ… peÅ‚nÄ… zakupów.
Jordan postawił kołnierz płaszcza i ruszył w jej stronę. Catherine Blake odczekała chwilę i nagle wyrosła tuż przed nim.
Ich zderzeniu towarzyszył trzask pękającej papierowej torby i grzechot puszek toczących się po chodniku.
— Przepraszam, nie zauważyłem pani. Proszę pozwolić sobie pomóc.
— Nie, to moja wina. Zapomniałam latarki i błąkałam się tu po omacku. Czuje się jak skończona kretynka.
— Nie, to moja wina. Próbowałem sobie udowodnić, że trafię do domu po ciemku. Proszę, tu jest latarka. Zaraz pani poświecę.
— Mógłby pan poświecić na chodnik? Zdaje się, że moje kartkowe jedzenie właśnie się toczy do Hyde Parku.
— Niech mnie pani weźmie za rękę.
— Dziękuję. A przy okazji, może już pan przestać mi świecić prosto w twarz.
— Przepraszam, ale jest pani taka...
— Jaka?
— Nic takiego. Ta torba z mąką chyba nie przeżyła.
— Nic się nie stało.
— Pomogę pani pozbierać rzeczy.
— Poradzę sobie, dziękuję.
— Nie, nalegam. I muszę pani oddać mąkę. W domu mam fury jedzenia. Problem w tym, że nie wiem, co z nim zrobić.
— To marynarka pana nie karmi?
— Skąd pani...
— Cóż, mundur i akcent pana zdradziÅ‚. ZresztÄ…, tylko amerykaÅ„Âski oficer byÅ‚by na tyle nierozsÄ…dny, żeby specjalnie chodzić po Londynie bez latarki. Mieszkam tu od dziecka, a i tak po ciemku siÄ™ gubiÄ™.