Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Tak wiele cnót jej młodość i takich dzielności
Nie mogła znieść; upadła od swejŜe bujności,
śniwa nie doczekawszy! Kłosie mój jedyny,
Jeszcześ mi się był nie zstał, a ja, twej godziny
Nie czekając, znowu cię w smutną ziemię sieję!
Ale pospołu z tobą grzebę i nadzieję:
Bo juŜ nigdy nie wznidziesz ani przed mojema
Wiekom wiecznie zakwitniesz smutnymi oczema.


"Treny" Jana Kochanowskiego - Tren XIII
Moja wdzięczna Orszulo, bodaj ty mnie była
Albo nie umierała lub się nie rodziła!
Małe pociechy płacę wielkim Ŝalem swoim
Za tym nieodpowiednym poŜegnaniem twoim.
Omyliłaś mię jako nocny sen znikomy,
Który wielkością złota cieszy zmysł łakomy,
Potem nagle uciecze, a temu na jawi
Z onych skarbów jeno chęć a Ŝądzą zostawi.
Takeś ty mnie, Orszulo droga, uczyniła:
Wielkieś nadzieje w moim sercu roznieciła,
Potymeś mię, smutnego, nagle odbieŜała
I wszytki moje z sobą pociechy zabrała.
Wzięłaś mi, zgoła mówiąc, dusze połowicę;
Ostatek przy mnie został na wieczną tesknicę.
Tu mi kamień, murarze, ciosany połóŜcie;
A na nim tę nieszezęsną pamiątkę wydróŜcie:
“Orszula Kochanowska tu leŜy, kochanie
Ojcowe olbo raczej płacz i narzekanie.
Opakeś to, niebaczna śmierci, udziałała:
Nie jać onej, ale mnie ona plakać miała."


"Treny" Jana Kochanowskiego - Tren XIV
Gdzie te wrota nieszczęsne, którymi przed laty
Puszczał się w ziemię Orfeus szukając swej straty?
śebych ja teŜ tąŜ ścieŜką swej namilszej córy
Poszedł szukać i on bród mógł przebyć, przez który
Srogi jakiś przewoźnik wozi blade cienie.
I w lasy niewesołe cyprysowe Ŝenie.
A ty mię nie zostawaj, wdzięczna lutni moja,
Ale ze mną pospołu pódź aŜ do pokoja
Surowego Plutona! Owa go to łzami
To tymi Ŝałosnymi zmiękczywa pieśniami
śe mi moję namilszą dziewkę jeszcze wróci,
A ten nieuśmierzony we mnie Ŝal ukróci.
Zginąć ci mu nie moŜe, tuć się wszytkim zostać,
Niech się tylko niedoszłej jagodzie da dostać.
Gdzie by teŜ tak kamienne ten bóg serce nosił,
śeby tam smutny człowiek juŜ nic nie uprosił!
CóŜ temu rzec? Więc tamŜe juŜ za jedną drogą
Zostać, a z duszą za raz zewlec troskę srogą.


"Treny" Jana Kochanowskiego - Tren XV
Erato złotowłosa i ty, wdzięczna lutni,
Skąd pociechę w swych troskach biorą ludzie smutni!
Uspokójcie na chwilę strapioną myśl moję,
Póki jeszeze kamienny w polu słup nie stoję,
Lejąc ledwie nie krwawy płacz przez marmur Ŝywy,
śalu cięŜkiego pamięć i znak nieszczęśliwy.
Mylę się? czyli, patrząc na ludzkie przygody,
Skromniej człowiek uwaŜa i swe własne szkody?
Nieszczesna matko (jesli przyczytać moŜemy
Nieszczęściu, co prze głupi swój rozum cierpiemy),
Gdzie teraz twych siedm’ synów i dziewek tak wiele?
Gdzie pociecha? gdzie radość i twoje wesele?
Widzę czternaście mogił, a ty nieszczęśliwa
I podobno tak długo nad wolą swą Ŝywa,
Obłapiasz zimne groby, w których - ach, niebogo -
Składłaś dziateczki swoje zagubione srogo!
Takie więc kwiaty leŜą kosa podsieczone
Albo deszczem gwałtownym na ziemię złoŜone.
W którą nadzieję Ŝywiesz? Czego czekasz więcej?
Czemu śmiercią Ŝałości nie zbywasz co pręcej ?
A wasze prędkie strzały albo łuk co czyni
Niepochybny, o Febe i mściwa bogini?
Albo z gniewu, bo winna, albo więc z litości
Dokonajcie, prze Boga, jej biednej starości!
Nowa pomsta, nowa kaźń hardą myśl potkała:
Dziatek płacząc Niobe sama skamieniała
I stoi na Sypilu marmor nieprzetrwany,
Jednak i pod kamieniem Ŝywią skryte rany.
Jej bowiem łzy serdeczne skałę przenikają
I przeźroczystym z góry strumieniem spadają,
Skąd źwierz i ptastwo pije; a ta w wiecznym pęcie
Tkwi w rogu skały wiatrom szalonym na wstręcie.
Ten grób nie jest na martwym, ten martwy nie w grobie,
Ale samŜe jest martwym, samŜe grobem sobie.


"Treny" Jana Kochanowskiego - Tren XVI
Nieszezęściu k’woli a swojej Ŝałości,
Która mię prawie przejmuje do kości,
Lutnią i wdzięczny rym porzucić muszę,
Ledwe nie duszę.
śyw-em? Czy mię sen obłudny frasuje?
Który kościanym oknem wylatuje,
A ludzkie myśli tym i owym bawi,
Co błąd na jawi.
O błędzie ludzki ! O szalone dumy !
Jako to łacno pisać się z rozumy,
Kiedy po woli świat mamy, a głowa
Człowieku zdrowa.
W dostatku będąc, ubóstwo chwalemy,
W rozkoszy - Ŝałość lekce szacujemy,
A póki wełny skąpej prządce zstaje,
Śmierć nam za jaje.
Lecz kiedy nędza albo Ŝal przypadnie,
Ali Ŝyć nie tak, jako mówić, snadnie,
A śmierć dopiero wtenczas nam naleŜy,
Gdy juŜ k’nam bieŜy.
Przecz z płaczem idziesz, Arpinie wymowny,
Z miłej ojczyzny? Wszak nie Rzym budowny,
Ale świat wszytek miastem jest mądremu
Widzeniu twemu.
Czemu tak barzo córki swej Ŝałujesz?
Wszak się ty tylko sromoty wiarujesz;
Insze wszelakie u ciebie przygody
Ledwe nie gody!
Śmierć - mówisz - straszna tylko niezboŜnemu
PrzeczŜe się tobie umrzeć, cnotliwemu,
Nie chciało, kiedyś prze dotkliwą mowę
Miał podać głowę?
Wywiodłeś wszytkim, nie wywiodłeś sobie;
Łacniej rzec, widzę, niŜ czynić i tobie,
Pióro anielskie, duszę toŜ w przygodzie,
Co i mnie bodzie.
Człowiek nie kamień, a jako się stawi