Twarzyczka jej była
drobna, blada, chuda i bardzo piegowata,
szerokie usta i duże, zmieniające barwę
oczy, to zielone, to znowu szare.
- Domyślam się, że to pan Mateusz
Cuthbert z Zielonego Wzgórza - rzekła
niezwykle dźwięcznym głosem. - Cieszę
się bardzo, że pana widzę. Zaczęłam się
już lękać, że pan po mnie nie przyjedzie,
i przemyśliwałam, co właściwie mogło
panu przeszkodzić. Postanowiłam więc,
jeśliby pan nie przyjechał po mnie dziś
wieczór, pójść wzdłuż szyn do tej oto
wielkiej dzikiej wiśni, która rośnie tam na
zakręcie, i spędzić na niej noc. Wcale bym
się nie bała, bo przecież cudnie byłoby
przespać noc pośród białego kwiecia
dzikiej wiśni, przy świetle księżyca,
prawda? Mogłoby mi się zdawać, że
mieszkam w marmurowym pałacu, czy
nie? A byłabym zupełnie spokojna, że jeśli
pan nie przybył po mnie dziś wieczór, z
pewnością nadjedzie pan jutro wczesnym
rankiem.
Ach jakże się cieszę, że pan przyjechał po
mnie, pomimo że cudownie byłoby spać
na dzikiej wiśni. Pewnie daleką mamy
drogę, prawda? Pani Spencer mówiła mi,
że prawie osiem mil. Jestem temu bardzo
rada, bo strasznie lubię jechać. Ach, jakże
to cudownie, że będę z wami mieszkała i
będę do was należała... Nigdy dotąd
naprawdę nie należałam do nikogo. Ale
Dom Sierot to już było najgorsze. Byłam
tam tylko cztery miesiące, ale i to
wystarcza! Przypuszczam, że pan nigdy
nie mieszkał w Domu Sierot, więc nie
może pan sobie wyobrazić, jak tam jest. A
to chyba najgorsze, co można sobie
wyobrazić! Pani Spencer uważa, że to
bardzo brzydko, iż ja tak mówię, ale ja
przecież nic złego nie mam na myśli.
Bardzo łatwo jest zrobić niechcący coś
brzydkiego, prawda? Wie pan,
opiekunowie w Domu Sierot są dobrzy,
ale tam nie ma wcale pola do imaginacji,
chyba że dzieci. Bo o dzieciach można
sobie rozmaite rzeczy wyobrażać. Na
przykład, można sobie pomyśleć, że ta
dziewczynka, śpiąca obok, jest może córką
jakiegoś księcia, wykradzioną rodzicom
we wczesnym dzieciństwie przez
niegodziwą niańkę, która umarła nie
zdążywszy wyznać swego czynu. Zwykle
nocami starałam się nie spać i zmyślać
takie historie, bo w dzień nie miałam na
to czasu. Być może dlatego, że jestem tak
strasznie chuda, bo jestem chuda, prawda?
Nie mam ani źdźbła mięsa na kościach.
Ale chętnie wyobrażam sobie, że jestem
pełna i ładna, z dołeczkami na łokciach...
Towarzyszka Mateusza zamilkła po części
dlatego, że zabrakło jej tchu, po części zaś
dlatego, że właśnie stanęli przy
kabriolecie. Nie wyrzekła już ani jednego
słowa, gdy opuszczali miasteczko i
zjeżdżali ze stromego pagórka. Droga tak
głęboko wrzynała się tu w miękki grunt,
że kwitnące po obu jej stronach wiśnie i
smukłe, białe brzozy wznosiły się
zaledwie o kilka stóp nad głowami
jadących.
Dziewczynka wyciągnęła dłoń i zerwała
gałązkę dzikiej wiśni, która musnęła bok
kabrioletu.
- Czyż to nie cudne? Co pan myśli widząc
takie drzewa, osypane śnieżnobiałym
kwieciem? Cóż one panu przypominają?
- Nie myślę o tym - rzekł Mateusz.
- Ależ pannę młodą, bez wątpienia! Biało
ubraną pannę młodą, w białym,
koronkowym welonie. Nie widziałam
panny młodej, ale mogę sobie wyobrazić,
że tak właśnie wygląda! Ja z pewnością
nigdy nie będę panną młodą. Bo ze mną
nikt się nie zechce ożenić... chyba jakiś
obcy misjonarz. Przecież obcy misjonarz
nie powinien być wybredny! Ale białą
suknię będę może kiedyś miała. Jest to
szczyt moich pragnień ziemskich.
Uwielbiam piękne suknie! Nigdy w
życiu, jak tylko sięgnę pamięcią, nie
miałam ładnej sukienki. Tym bardziej
tęskni się do czegoś, czego się nie
posiadało, prawda? A zresztą potrafię
sobie wyobrazić, że jestem pięknie ubrana!
Dziś rano, kiedy opuszczałam Dom Sierot,
było mi wstyd, że muszę jechać w tej
starej, szkaradnej, codziennej sukience.
Ale wyobraziłam sobie wtedy, że jestem w
najpiękniejszej, bladoniebieskiej,
jedwabnej sukni - przecież już jak się coś
sobie wyobraża, to się myśli o czymś
najpiękniejszym - w wielkim kapeluszu
przybranym kwiatami i powiewnymi
piórami, mam złoty zegarek, cienkie,
skórkowe rękawiczki i pantofelki. Byłam
taka szczęśliwa, tak się rozkoszowałam tą
podróżą! Na statku nie miałam wcale
morskiej choroby. I pani Spencer czuła się
dobrze, pomimo że zwykle choruje.
Mówiła, że nie miała czasu, bo
bezustannie musiała uważać na mnie, bym
nie wpadła do wody. Mówiła też, że w
życiu nie widziała tak niespokojnego
ducha. A przecież jeśli dzięki mnie
uniknęła morskiej choroby, to dobrze, że
się tak kręciłam, nieprawdaż? Chyba to
nic dziwnego, że chciałam obejrzeć
wszystko na statku, bo kto wie, kiedy
będę miała znowu sposobność ku temu?...
Ach, jakże tu wiele kwitnących drzew
wiśniowych! Ta wyspa to wspaniały,
kwitnący ogród! Już ją kocham i jestem
taka szczęśliwa, że będę tu mieszkała.
Słyszałam zawsze, że Wyspa Księcia
Edwarda to najpiękniejsze miejsce na
świecie, i nieraz wyobrażałam sobie, że
mieszkam na niej . Lecz nigdy nie
sądziłam, że będę tu mieszkać naprawdę.
A czyż to nie rozkoszne, jeśli sen się
spełnia?... Czy to nie przyjemnie wiedzieć,
że jest tak dużo rzeczy, które jeszcze
poznamy? To właśnie sprawia, że ja się
tak cieszę życiem... Świat jest taki
ciekawy... Nie byłby taki ani w połowie,
gdybyśmy wszystko o wszystkim
wiedzieli, prawda? Ale ja może za wiele
mówię? Wszyscy na ogół uważają, że
jestem zbyt gadatliwa. Może by pan wolał,
abym milczała? Jeśli pan sobie życzy,
proszę otwarcie powiedzieć. Potrafię
milczeć, gdy zechcę, chociaż to nie jest
łatwe.
- Mów, ile zechcesz. Mnie to nie
przeszkadza - rzekł jak zwykle nieśmiało.
- Ach, jakże się cieszę! Przypuszczam, że
pan i ja będziemy się zgadzali. Przyjemnie
jest mówić, kiedy się ma na to ochotę, a
nie być zmuszonym milczeć, dlatego że
dorośli są zdania, iż dzieci powinno się
widzieć, a nie słyszeć. Mówili mi to z
milion razy przynajmniej. I śmieją się ze
mnie, że używam takich wzniosłych słów.
Ale jeśli ktoś ma wzniosłe myśli, musi
przecież używać wzniosłych słów dla
wyrażenia ich. Czyż nieprawda? -
Owszem, tak by się wydawało -
potwierdził Mateusz.