Zawsze był twardy i nieustępliwy, a teraz tracił chyba kontakt z rzeczywistością i zaczynano już o tym gadać. Prawdę mówiąc, Barry miał ochotę zmienić
adwokata.
Wycisnął cytrynę i przejrzał się w lustrze. Zauważył kilka zacieka-
28 29
winnych spojrzeń - no cóż, w tej chwili był zapewne najsławniejszym
człowiekiem oskarżonym w Ameryce o morderstwo. Do procesu
zostały cztery tygodnie, więc ludzie się gapią. Jego zdjęcia drukowały
przecież na pierwszych stronach najpoważniejsze gazety.
Tylko cztery krótkie tygodnie, a on potrzebował czasu. Przydałoby
się jakieś opóźnienie, odroczenie - cokolwiek. Dlaczego wymiar
sprawiedliwości potrafił działać tak szybko w najbardziej nieodpowied-
nich momentach? Barry całe życie spędził na obrzeżach prawa i znał
sprawy, które ciągnęły się latami. Jego wuja postawiono kiedyś w stan
oskarżenia, ale po trzech latach wyczerpującej walki państwo musiało
wreszcie skapitulować. A on został oskarżony przed sześcioma zaledwie
miesiącami i trach! - już proces. To nie w porządku. Romey źle
pracował. Należało go zmienić.
Oskarżenie było oczywiście dziurawe. Nikt nie widział zabójstwa.
Owszem, poszlaki mogły wskazywać na Barry'ego, również motyw by
się znalazł. Ale nie było świadka morderstwa. Jedyny informator,
niezrównoważony i niepewny, zostałby posiekany na kawałki w krzy-
żowym ogniu pytań, jeśli w ogóle dożyłby momentu rozpoczęcia
procesu. Na razie ukrywali go -federalni. Barry jednak miał coś, co
dawało mu nad nimi olbrzymią przewagę - ciało, małe żylaste ciało
Boyda Boyette'a, gnijÄ…ce powoli pod warstwÄ… cementu. Bez tego
dowodu czcigodny Roy nigdy nie uzyska wyroku skazujÄ…cego. Ta
myśl sprawiła, że Muldanno uśmiechnął się do dwóch tlenionych
blondynek siedzących przy stoliku niedaleko wyjścia. Od chwili
oskarżenia o morderstwo nie narzekał na brak kobiet. Był sławny.
Czcigodny Roy przygotował dziurawy akt oskarżenia, to prawda,
ale w niczym nie ograniczyło to jego nócnych kazań przed kamerami
ani pompatycznych zapewnień o błyskawicznym działaniu wymiaru
sprawiedliwości, ni buńczucznych wywiadów udzielanych każdemu,
komu nudziło się na tyle, żeby zechcieć go o to poprosić. Czcigodny
Roy, obdarzony gładkim, jak naoliwionym, głosem, twardy niczym
skała, grzmocący Biblią o stół prokurator stanowy, miał nieprzyjemne
ambicje polityczne i głośno wyrażał opinie na każdy temat. Utrzymywał
własnego agenta prasowego, przepracowanego biedaka, którego jedy-
nym zadaniem było sprawić, by czcigodny Foltrigg przez cały czas
znajdował się w centrum uwagi narodu, tak by wkrótce opinia
publiczna mogła zażądać powołania go na stanowisko senatora Stanów
Zjednoczonych. Dokąd stamtąd poprowadzi go dobry Bóg, wiedział
tylko sam Roy.
Ostrze zgryzł resztkę lodu, przypominając sobie Roya Foltrigga
wymachującego przed kamerami akten oskarżenia i yłszaącego
wszelkiego rodzaju prognozy na temat triumfu dobra nad złem. Od
tego czasu minęło jednak sześć miesięcy i ani czcigodny Roy, ani jego
współpracownicy, ani FBI nie znaleźli ciała Boyda Boyette'a. Śledzili
Barry'ego dwadzieścia cztery godziny na dobę, zapewne również teraz
czekali na niego na ulicy - tak jakby był na tyle głupi, żeby po
zjedzeniu obiadu zechciał nie wiadomo po kiego diabła oglądać zwłoki
senatora. Przekupili wszystkich pijaczków i włóczęgów, którzy twier-
dzili, że wkrótce mogą coś wiedzieć. Osuszyli stawy i jeziora, trałowali
rzeki. Uzyskali nakazy przeprowadzenia rewizji w dziesiÄ…tkach budyn-
ków i posiadłości Nowego Orleanu. Wydali małą fortunę na łopaty
i koparki.
Ale to Barry je miał. Chude ciało Boyda Boyette'a. Chciał przenieść
je w inne miejsce, lecz nie mógł tego zrobić, bo czcigodny Roy i jego
zastęp aniołów ani przez chwilę nie spuszczali go z oczu.
Spóźnienie Clifforda wynosiło już godzinę. Barry zapłacił za dwie
kolejki wody sodowej, mrugnął na blondynki w skórzanych spódnicz-
kach i wyszedł, przeklinając wszystkich prawników generalnie, a swo-
jego w szczególności.
Potrzebował nowego prawnika, który odpowiadałby na jego
telefony, przychodził na spotkania i potrafił znaleźć przekupnych
przysięgłych. Prawdziwego adwokata!
Potrzebował nowego adwokata, lecz także odroczenia lub jakiejś
zwłoki, do diabła, czegokolwiek, żeby zwolnić bieg rzeczy, żeby móc
sil wreszcie spokojnie zastanowić. Musiał zyskać na czasie.
Paląc papierosa, szedł swobodnym krokiem ulicą Magazine pomię-
dzy Canal i Poydras. Powietrze było ciężkie. Biuro Clifforda znaj-
dowało się cztery przecznice dalej. Jego adwokat nalegał, by proces
odbył się jak najszybciej. Cóż za kretyn! W amerykańskim systemie