Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Mam wrażenie, iż sytuacja tutaj ma kilka interesujących wspólnych cech z historią Valdemaru. Dokładnie - z jego założeniem.
- Tak? - Mroczny Wiatr stanął obok niej, wyciągając ręce w stronę pieca i myśląc z utęsknieniem o gorących sadzawkach i źródłach Sokolich Braci. Tutaj nigdy nie było mu dość ciepło - z wyjątkiem łóżka. Odpowiedział Elspeth w tym samym języku:
- Nie wiedziałem o tym.
- Valdemar nie służył Imperium, ale uciekł z niego; on i jego ludzie skierowali się w tę stronę. Kiedy jednak dotarli do miejsca, w którym dziś leży Przystań i zaczęli budowę, założyli ją w pobliżu już istniejącej wsi - odrzekła Elspeth, odwracając się twarzą do pieca i zacierając dłonie. - Miejscowym nie do końca podobało się jego przybycie, choć otwarcie nigdy mu się nie sprzeciwili. Jednak kiedy poznali korzyści płynące z jego opieki - i sposób, w jaki traktował swoich poddanych - zaczęli zachowywać się podobnie, jak Hardorneńczycy wobec Tremane'a. W końcu oczywiście zaczęli nalegać, by został ich królem - zachichotała. - To raczej śmieszne: jak się zdaje, każdy pomniejszy władca w promieniu wielu mil w każdym kierun­ku tytułował się królem i ludzie wstydzili się być poddanymi zwykłego barona. Kazali więc wykuć koronę, ściągnęli kapłana, by przeprowadził ceremonię, i ukoronowali Valdemara, zanim miał szansę zaprotestować. Chyba był tym wszystkim dość za­skoczony.
Mroczny Wiatr roześmiał się.
- Po raz pierwszy słyszę o kimś, kogo sztuczką nakłoniono do przyjęcia korony królewskiej - powiedział. - Ale masz rację, rzeczywiście widać tu podobieństwo.
Elspeth ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w piec.
- Możemy chyba założyć, że Tremane'owi i tak zapropo­nują koronę.
- To chyba ostateczny wniosek, jaki się nasuwa, kochanie - zgodził się z nią Mroczny Wiatr. - Nawet jeśli książę nie posiada zmysłu ziemi, kapłan może przeprowadzić rytuał wiąza­nia tylko po to, by umożliwić mu wybór. Tu chyba Tremane miał rację.
Elspeth westchnęła i kiwnęła głową.
- Kolejne pytanie brzmi: w jaki sposób król Hardornu będzie mógł być sprawdzany w czasie rządów, jak sprawdzany jest Syn Słońca, król Rethwellanu i królowa Valdemaru? Solaris odpowiada przed Vkandisem, Faram jest związany z ziemią i ma swój rodowy miecz, a Selenay ma Towarzysza. - Zagryzła wargę. - Z drugiej strony - może coś takiego już istnieje. W końcu Solaris nałożyła na niego klątwę prawdomówności.
- Tak, ale nie musi mówić całej prawdy - przypomniał jej Mroczny Wiatr. - Czasami można skłamać, zatajając część prawdy.
Skrzywiła się i odwróciła od pieca, po czym zaczęła chodzić po pokoju, jak to często czyniła, kiedy się nad czymś zastana­wiała.
- Może uznasz mnie za szaloną, ale zaczynam się zgadzać z młodym Karalem: ten człowiek jest z natury dobry. Ta cała rozmowa o zabójcach zaraz po naszym przyjeździe...
Mroczny Wiatr kiwnął głową, gdyż w czasie rozmowy od­niósł to samo wrażenie: Tremane był człowiekiem, który wziął na siebie ogromny ciężar pośredniego spowodowania śmierci niewinnych ludzi i przez resztę życia miał się z tego powodu czuć winny. Naprawdę winny, nie udawał. Nie miało znaczenia, że w chwili wydawania rozkazu miał powody, by tak postąpić; liczyło się to, iż w ciągu ostatnich kilku miesięcy sam się zmienił. Nie zaakceptowałby teraz tego, na co zgodziłby się kiedyś.
Ale Mroczny Wiatr zdawał sobie również sprawę z tego, że Tremane mógł być doskonałym aktorem. W większym lub mniejszym stopniu byli nimi wszyscy władcy.
- Wciąż mam pewne wątpliwości - powiedział po chwili. - Nie da się zmienić przeszłości. Bez prowokacji potraktował nas w straszny sposób. Może teraz tego żałuje, lecz zastanawiam się, czy w sytuacji zagrożenia nie wróci do starych metod.
Westchnęła.
Chyba lepiej będzie kontynuować tę rozmowę tak, by nikt jej nie słyszał - ostrzegła. Dobry pomyśl. Sejanes za pomocą magii nauczył się valdemarskiego i kilku innych języków, ktoś inny tutaj mógł zrobić to samo. Co prawda mata ilość energii magicznej nie pozwoliłaby na rzucenie takiego zaklęcia, ale po co ryzyko­wać? My, Tayledrasi, jesteśmy bardziej podejrzliwi niż inne narody. Tak myślę - lecz chciałbym wiedzieć, czy dobra strona natury Tremane'a, zdławiona wskutek życia w Imperium, zaczęła dominować, czy to jego praktyczny zmysł przybiera maskę dobro­ci, aby... W tej chwili może uczynić więcej dobra niż szkody - zauważyła Gwena, włączając się do rozmowy.
Gwena ma rację; właściwie to czynił - poparła ją Elspeth. Spójrz na to wszystko: zgadza się, wybrał na swoją kwaterę najlepszy zamek w okolicy, ale poza tym prowadzi stosunkowo skromny tryb życia jak na niekoronowanego króla tej części kraju. Je to samo, co jego ludzie, nie marnuje czasu na ekstra­waganckie rozrywki, co więcej: oddaje lokalnej społeczności wiele z tego, co sam stąd bierze. Nigdy nie prosi swych ludzi, by uczynili coś, czego sam by nie zrobił, a zwykle sam wyrusza z nimi na zewnątrz, prowadząc ich.
Myśli najpierw o swoich ludziach, potem o miejscowych, ziemi i zwierzętach, a na końcu o sobie - dodała Gwena. - Tak przynajmniej ja to widzę; naprawdę, częściowo może to wynikać Z kalkulacji, ale na pewno nie do końca.
Mroczny Wiatr roześmiał się.
Cieszę się, że nie jest przystojny, inaczej zacząłbym być zazdrosny. Udało mu się podbić obie moje panie.
Elspeth wzięła kałamarz i zamierzyła się nim, jakby chciała rzucić; Mroczny Wiatr uchylił się.
- Czuj się tak, jakbyś dostał ode mnie kopniaka - odpaliła Gwena.
Naprawdę, ke'chara, chciałabym dać mu szansę, aby mógł udowodnić ile jest wart, a sposób, w jaki poradzi sobie z następ­nym zagrożeniem - a będzie ono naprawdę wielkie - powie nam, jaki to człowiek - odparła Elspeth.

Podstrony