Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie wrócił jednak na swoje miejsce, lecz dołączył do sąsiedniej grupy gości, również nalewających wino.
— Ach, mógłbym mu… — zaczął Hegmon.
— Po prostu nie posyłaj mu wina, przyjacielu.
— Już mi zaczął zawracać głowę o sadzonki, żeby mógł wyhodować własną winorośl — oznajmił gniewnie winiarz, oburzony bezczelnością. — I tak by mu zresztą nic z tego nie wyszło, podobnie jak z wszystkich wcześniejszych planów.
— Nie zwracaj na niego uwagi. — Zulaya strzeliła palcami, podkreślając swe słowa. — Tak jak M’shall i Irena. To taki gbur.
— Niestety, udało mu się znaleźć popleczników — skrzywił się Tashvi.
— Policzymy się z nim na naradzie — obiecał K’vin.
— Mam nadzieję, chociaż tego rodzaju ludzi z trudem daje się przekonać do czegoś wbrew ich woli. A on naprawdę gromadzi stronników.
— Nie takich, którzy mają jakiekolwiek znaczenie — wtrąciła Zulaya.
— Mam nadzieję. Ach, oto jedzenie, by nieco zakąsić po tym cudownym napitku, zanim całkiem zaćmi nam zdrowy rozsądek na czas obrad.
— Wypadło zaledwie po dwa kieliszki na osobę — Zulaya wskazała butelki — więc nie grozi nam zamroczenie, choć to doskonały alkohol — tu pociągnęła odrobinę. — Hegmon jest szczodry, lecz nie przesadza z hojnością. A oto posiłek…
Usiadła wygodnie, obserwując jak liczna grupa mężczyzn i kobiet w barwach Fortu roznosi parujące półmiski i butelki czerwonego wina.
— Nie jestem pewien co do tego zamroczenia, Żuli — stwierdził z uśmiechem K’vin, nakładając jej płaty pieczeni z półmiska, który potem podał sąsiadowi.
Właśnie skończyli posiłek i wypili całe wino, gdy Paulin wstał od stołu, zapraszając gości zebranych na wewnętrznym dziedzińcu, by udali się jego śladem na Radę. Na placu tańce rozpoczęły się na dobre, a radosna muzyka towarzyszyła Lordom aż do sali.
K’vin miał nadzieję, że muzyka nie ucichnie przed końcem Rady. Zulaya, choć tak wysoka, była niezwykle lekka w tańcu, a w dodatku najchętniej bawiła się w jego towarzystwie, właśnie ze względu na wzrost. Poza tym parom przygrywała orkiestra zawodowych muzyków, o wiele lepsza od niewyszkolonych, choć entuzjastycznych grajków w Weyrze. No i była to zupełnie inna muzyka.
— Zobacz, jak pięknie odnowili freski — zachwyciła się Zulaya, gdy weszli do Wielkiej Sali.
— Mhm — zgodził się K’vin. Zwolnił, rozglądając się na wszystkie strony i wszedł w drogę Chalkinowi. — Och, przepraszam.
— Hm — usłyszał w odpowiedzi. Władca Bitry obrzucił Zulayę kwaśnym spojrzeniem i przeszedł mimo, starając się nie otrzeć o nich szatami.
— Nie warto się przejmować. — K’vin wolał uspokoić partnerkę, obawiając się, że pośle jakąś ciętą uwagę w ślad za odchodzącym.
— Chciałabym być w Bitrze, gdy dosięgnie ich pierwszy Opad —mruknęła.
— Jego szczęście, że nie podlega nam, lecz Bendenowi, prawda? — odparł z ironią.
— Prawda — zgodziła się i pozwoliła się poprowadzić na miejsce, gdzie przy wielkim konferencyjnym stole zwykle zasiadali Przywódcy Weyru Telgar. — Chyba przez ostatni tydzień nikt nawet oka nie zmrużył w tej Warowni — skomentowała, gładząc flagę z herbem Telgaru, która okrywała blat przed ich krzesłami. — Jak to ślicznie wygląda — szepnęła, odsuwając krzesło, również ozdobione rysunkiem czarnych ziaren na białym polu.
Stół składał się z mniejszych, spojonych ze sobą stolików, tworzących okrąg o pościnanych bokach. Władcy Weyru i Warowni Telgar siedzieli pomiędzy Dalekimi Rubieżami a Tillekiem, gdyż wszystkie trzy posiadłości leżały w północnych regionach. Naprzeciw nich posadzono Władców Isty i Keroonu, których herby pyszniły się słonecznymi barwami. Weyr Benden z Bitrą znajdował się z jednej strony, a Nerat z Warownią Benden po drugiej. Na spotkanie zaproszono także Głównego Inżyniera, Naczelnego Medyka i Rektora Uniwersytetu. U szczytu stołu zasiadali Władcy Fortu, najstarszej siedziby, mając u boku Panów Ruathy i Południowego Bollu. Tym razem oni mieli przewodniczyć obradom.
— No cóż, jeśli doskonałe nowe wino Hegmona nie do końca wszystkim zawróciło w głowie, postarajmy się szybko zakończyć obrady, żeby jeszcze zdążyć na tańce.
Chalkin zaczął walić w stół przed sobą i ryczeć na całe gardło: — Racja! Racja!
K’vin zdusił ponury jęk.
Lord był na poły, jeśli nie całkiem pijany, a twarz nabiegła mu purpurą.
— Jestem pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę ze zbliżającego się niebezpieczeństwa Opadu.
Chalkin chrząknął grubiańsko.
— Posłuchaj, Lordzie Chalkinie — Paulin groźnie spojrzał na odszczepieńca — jeśli zanadto opiłeś się szampanem, możesz opuścić Radę.
— Nie, on tego właśnie pragnie — ostrzegł natychmiast M’shall, Przywódca Weyru Benden. — Wtedy będzie mógł twierdzić, że wszystkie postanowienia zapadły dziś za jego plecami.
— Jeśli nie zamilknie, zawsze możemy wsadzić mu głowę pod zimną wodę, aż oprzytomnieje na tyle, by przypomnieć sobie o zwykłej grzeczności — wtrąciła Irena, jeźdźczyni bendeńskiej królowej. — Przemoczy sobie najlepsze ubranie, a tego to on nie lubi — wyraz jej twarzy sugerował, że wie o tym z doświadczenia.
— Chalkin! — wykrzyknął Paulin twardym jak stal głosem.
— No dobrze, już dobrze — odpowiedział Bitrańczyk urażonym tonem i rozsiadł się wygodnie na krześle, opierając się łokciami o blat stołu. —Jeśli zamierzacie zachowywać się w ten sposób…
— Wyłącznie dlatego, że nas prowokujesz — warknęła Irena. Paulin rzucił jej karcące spojrzenie, więc zamilkła, choć przez dłuższy czas wpatrywała siew Chalkina zmrużonymi oczyma.
— Trzy niezależne zespoły dokonywały obliczeń, z których jasno wynika, że Czerwona Planeta jest coraz bliżej… naturalnie, biorąc pod uwagę kosmiczne odległości.
— Czy istnieje możliwość zderzenia? — spytał Jamson z Dalekich Rubieży.
— Do pioruna, Jamsonie, nie poruszajmy teraz tego tematu — zdenerwował się Paulin.