Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

ZapragnÄ…Å‚ ujrzeć jej prawdziwy wizerunek i jego duch wzniósÅ‚ siÄ™ poprzez wirujÄ…ce wzory i ruszyÅ‚ na poszukiwa­nie prawdziwego piÄ™kna. Czas mijaÅ‚. Nagle, jak drobina gwiezd­nego pyÅ‚u porwana przez nieodpartÄ… siÅ‚Ä™ przyciÄ…gania czarnej gwiazdy, zaczÄ…Å‚ spadać ku centrum nieustannie zmieniajÄ…cego siÄ™ labiryntu.
W Å›rodku pulsujÄ…cego wiru Å›wiatÅ‚a poszukiwanie zakoÅ„czyÅ‚o siÄ™. Jego Å›wiadomość zstÄ…piÅ‚a przed prawdziwy obraz piÄ™kna. WpatrywaÅ‚ siÄ™ w promieniujÄ…ce porcelanowo doskonaÅ‚e ciaÅ‚o bogini, alabastrowy majestat nieskazitelnej formy, który emano­waÅ‚ ciepÅ‚ym blaskiem nieopisanego koloru. Jej piersi miaÅ‚y deli­katność orientalnych roÅ›lin, rÄ™ce zÅ‚ożyÅ‚a miÄ™kko, jakby robiÅ‚a piruet w wirujÄ…cym taÅ„cu. ZobaczyÅ‚a go. Jej szkarÅ‚atne usta rozchyliÅ‚y siÄ™ w gorÄ…cym powitalnym uÅ›miechu, w jej fioÅ‚ko­wych oczach rozbÅ‚ysÅ‚o zaproszenie do taÅ„ca.
Barwy o bolesnej jasnoÅ›ci otoczyÅ‚y ich bÅ‚yszczÄ…cÄ… przÄ™dzÄ… ni­czym pajÄ™czynÄ…. Cofnęła siÄ™ ku miÄ™kko falujÄ…cym liÅ›ciom pap­roci, wyciÄ…gajÄ…c ku niemu ramiona i rozchylajÄ…c czerwone wargi. RuszyÅ‚ ku niej, zachwycony promieniujÄ…cÄ… doskonaÅ‚oÅ›ciÄ… ksztaÅ‚tów, żywym ogniem jej ciaÅ‚a, czarodziejskim ciepÅ‚em i aksamitem skóry.
Jej uÅ›miech zmieniÅ‚ siÄ™, na ustach pojawiÅ‚ siÄ™ grymas bólu... albo okrucieÅ„stwa. Piersi wznosiÅ‚y siÄ™ wraz z biciem serca, drża­Å‚a od wysilonego oddechu. Nagle, jej alabastrowy tors rozpÄ™kÅ‚ siÄ™ przez Å›rodek na dwie części, żebra wyskoczyÅ‚y na zewnÄ…trz jak prostujÄ…ce siÄ™ prÄ™ciki kwiatów, zachwiaÅ‚y siÄ™ w podmuchach dźwiÄ™ku. WysmukÅ‚e, wijÄ…ce siÄ™ ramiona falowaÅ‚y ku niemu, ni­czym pÄ™dy drapieżnej roÅ›liny. UÅ›miech rozszerzyÅ‚ siÄ™ i niepraw­dopodobnej dÅ‚ugoÅ›ci jÄ™zyk peÅ‚zÅ‚ ku jego gardÅ‚u. ZadrżaÅ‚ w bo­lesnej udrÄ™ce, w nagÅ‚ym przerażeniu szamotaÅ‚ siÄ™ z jej uÅ›ciskiem, rwaÅ‚ obejmujÄ…ce go, duszÄ…ce ramiona. Jej pazury rozoraÅ‚y mu twarz, ostry jak igÅ‚a jÄ™zyk przebiÅ‚ mu gardÅ‚o, kiedy chwyciÅ‚ jej bezkoÅ›cistÄ… szyjÄ™ w duszÄ…cy uchwyt, walczÄ…c desperacko, by nie dać siÄ™ pochÅ‚onąć ekstazie Å›mierci...
Raptownie sen rozwiał się.
CzujÄ…c pÅ‚ynÄ…cÄ… z rozoranej twarzy krew, zdrÄ™twiaÅ‚y Opyros wytrzeszczyÅ‚ oczy na bezwÅ‚adnÄ… postać, której gardÅ‚o mocno Å›ciskaÅ‚ rÄ™koma. Z tÄ™pÄ… bezmyÅ›lnoÅ›ciÄ… uwalniaÅ‚ palce, jeden po drugim. Sina twarz Ceteol odzyskaÅ‚a kolory, kiedy Å›wiszczÄ…cy oddech przedostaÅ‚ siÄ™ przez jej zakrwawione usta. Jej serce biÅ‚o silnie pod dÅ‚oniÄ… Opyrosa, choć nie dawaÅ‚a jeszcze znaku pow­racajÄ…cej Å›wiadomoÅ›ci. CzujÄ…c nieokreÅ›lonÄ… ulgÄ™, że nie zabiÅ‚ dziewczyny, Opyros niedbale narzuciÅ‚ poÅ›ciel na jej nieruchome ciaÅ‚o i wstaÅ‚, by znaleźć swoje ubranie. Pokój falowaÅ‚ w narko­tycznych oparach, z każdego kawaÅ‚ka boazerii z ciemnego dÄ™bu patrzyÅ‚y jakieÅ› twarze - tak, że musiaÅ‚ odpocząć chwilÄ™ na kra­wÄ™dzi łóżka, dopóki nie przejaÅ›niÅ‚o mu siÄ™ w gÅ‚owie, a nogi nie przestaÅ‚y drżeć.
Humor jego kochanki byÅ‚ trudny do przewidzenia. MÅ‚ody arystokrata pomyÅ›laÅ‚, że lepiej wyjść zanim siÄ™ obudzi. Jego pal­ce dotykaÅ‚y garderoby jak czegoÅ› obcego i dziwnego, naciÄ…g­nÄ…wszy spodnie i koszulÄ™ na swe koÅ›ciste ciaÅ‚o, porzuciÅ‚ próby odszukania sandałów i opuÅ›ciÅ‚ komnatÄ™ boso. Wieczór byÅ‚ ciep­Å‚y, niemniej jednak nie byÅ‚ pewien, który to jest wieczór. Ten nowy narkotyk zostawiÅ‚ w ustach uczucie suchoÅ›ci i nieÅ›wieżoÅ›­ci, a umysÅ‚ przeżarty i wypalony. PotrzebowaÅ‚ piwa i rozrywki...
Zbudowana bez planu rezydencja leżaÅ‚a cicha i pusta, kiedy snuÅ‚ siÄ™ przez korytarze. Jego sÅ‚użba - czy daÅ‚ im wolnÄ… noc? Zbyt wiele luk miaÅ‚ w pamiÄ™ci - może przypomni sobie coÅ› później. Zabrawszy z zaÅ›mieconej pracowni foliaÅ‚ nieoprawio­nych pergaminów, Opyros potykajÄ…c siÄ™, opuÅ›ciÅ‚ paÅ‚ac i popÅ‚y­nÄ…Å‚ poprzez mrok Enseljos w poszukiwaniu Kane'a.
I
POETA W NOCY 
TÅ‚uste Å›wiatÅ‚o sÄ…czyÅ‚o siÄ™ na wilgotny bruk z wejÅ›cia do „Ta­werny Stancheka", oÅ›wietlaÅ‚o kÅ‚Ä™by żółtego dymu wypÅ‚ywajÄ…ce przez podartÄ… skórzanÄ… zasÅ‚onÄ™. Opyros kroczyÅ‚ na chwiejnych nogach przez ciemnÄ… ulicÄ™, omijajÄ…c dziury w zniszczonej dro­dze. Kolory i ksztaÅ‚ty ciÄ…gle taÅ„czyÅ‚y mu przed oczami, a z ka­Å‚uż czarnej wody wyglÄ…daÅ‚y ku niemu jakieÅ› twarze. Niedawno musiaÅ‚ padać deszcz, choć teraz rozciÄ…gajÄ…ce siÄ™ nad Enseljos nocne niebo byÅ‚o czyste i gwieździste. Równie czyste jak w owo jesienne przedpoÅ‚udnie, kiedy on i Ceteol rozpuÅ›cili w dzbanie wina kilka ziaren nowego narkotyku. Czy to byt ciÄ…gle ten sam dzieÅ„? Opyros straciÅ‚ poczucie czasu. Jedynie lekkie uczucie gÅ‚o­du mówiÅ‚o mu, że musiaÅ‚o minąć już sporo godzin.
Z ciemnego zauÅ‚ka sÄ…siadujÄ…cego z tawernÄ… dobiegÅ‚y go nagle odgÅ‚osy zaczepki i zgrzyt wyciÄ…ganej broni. ZasÅ‚aniajÄ…c siÄ™ folia­Å‚em jak tarczÄ…, Opyros po omacku szukaÅ‚ noża przy boku. Ale w zauÅ‚ku coÅ› siÄ™ poruszyÅ‚o i drugi gÅ‚os burknÄ…Å‚ - zostaw go Hef. Nie poznajesz szalonego poety?

Podstrony