Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wkrótce poruszali się w coraz bardziej skomplikowany sposób, w tak doskonałej harmonii, że wydawało się, iż prowadzi ich jeden umysł. Tańczyli coraz szybciej, z coraz większą ekspresją. Odsuwali się na całą długość szarfy, potem zbliżali do siebie na tyle, że oboje czuli bijące od nich ciepło. Ale przez cały czas ani razu się nie dotknęli.
Owładnięci namiętnością, tańczyli szybciej i szybciej; wydawało się, że za chwilę wzbiją się w powietrze. Łącznikiem między nimi nie była tylko szarfa, którą ściskali w rękach, ale także ich wzajemne pożądanie, ich nieporozumienia, czułość i troska. Ross napotkał wzrok Juliet i zachęcił ją spojrzeniem, aby się do niego przysunęła, ale ona, nie słuchając, oddaliła się jeszcze bardziej. Pociągnął więc za szarfę, żeby ją do siebie przyciągnąć.
- Nie tak daleko, moja huryso.
Uniósł ramię, a Juliet, wirując, przemknęła pod nim. Rozwiane włosy wznosiły się i opadały bursztynową kaskadą.
- Hurysę nie tak łatwo złapać, panie - usłyszał jej gardłowy głos.
Muzyka przyspieszyła. Powietrze i ciała tańczących wibrowały od pogańskich rytmów. Ross mimo całego uroku tej chwili, zaczynał tracić cierpliwość. Chwycił mocno za szarfę i przyciągnął żonę do siebie.
- A jednak cię złapałem - wyszeptał ochryple do partnerki, która teraz wirowała prawie w miejscu, smagając go włosami po twarzy.
Wreszcie się zatrzymała, wtulając plecami w pierś męża. Pachniała różami, piżmem i kobiecością.
Oddychając urywanie, Ross upuścił łączący ich kawałek tkaniny. Potem wsunął ręce pod cieniutki jedwab, wreszcie mógł się delektować powabnym ciałem Juliet. Wodził dłońmi po wąskiej talii i płaskim brzuchu, dotknął pępka, kciukami gładził skórę pod piersiami, potem pocałował żonę w ucho. Zadrżała, a wtedy on objął dłońmi idealnie krągłe piersi. Wyczuł twarde już sutki. Juliet jęknęła, wtuliła się w męża mocniej, wciskając się pośladkami w jego krocze.
Ross sapnął i błądził dłońmi między warstwami jedwabiu, aż dotarł do miejsca pod brzuchem porośniętego delikatnymi włosami, i do miękkich, wilgotnych fałdek pod nimi. Juliet znowu zadrżała i cicho krzyknęła. Głowę oparła o policzek męża. Pozostali w tej pozycji przez dłuższą chwilę.
Potem, jak na prawdziwą kusicielkę przystało, Juliet niespodziewanie oderwała się od partnera. Kiedy mu się wyślizgiwała, Ross pochwycił za rąbek jedwabnej szaty i pociągnął. Materia opadła miękko na ziemię. Juliet stała przed nim całkiem naga.
Roześmiała się i złapała męża za poły koszuli.
- Nie tylko ja biorę udział w tej zabawie. - Szarpnęła za koszulę, która rozdarła się na ramieniu. Lekko je ugryzła.
To wystarczyło, żeby płomień namiętności rozgorzał w Rossie na dobre. Na nic już nie zważając, porwał żonę w ramiona, przeniósł na łóżko i rzucił się na nią, przygniatając swoim ciałem. Juliet walczyła z nim niczym dzikie zwierze, które nie chce dać się zniewolić bez walki.
I rzeczywiście, walczyli jak pantery, drapiąc się i gryząc, turlając po całym łóżku. Była to ostatnia i najgorętsza faza ich tańca godowego, możliwa tylko dlatego, że za dzikością kryło się całkowite zaufanie. W pewnej chwili Ross jedną dłonią niemal przygwoździł ręce żony do łóżka, kolanem rozsunął jej nogi, i po prostu w nią wtargnął. W tym momencie Juliet pojęła, że ich zabawa dobiegła końca, że teraz to już nie zabawa, ale najwspanialsza rzeczywistość, fizyczny wyraz wszystkich targających nimi emocji. Ugryzła męża w ramię i na języku poczuła słony smak jego potu. Nie mogła się doczekać, kiedy zespoli się z nim tak, że staną się jednym ciałem.
Oboje byli bliscy orgazmu, ale Ross nie pozwolił, by tak od razu sięgnęli szczytu. Zamiast tego z iście diabelską finezją pobudzał Juliet do granic wytrzymałości, tak że całe jej ciało płonęło ogniem żądzy, a potem się uspokajał, żeby nieco ochłonęła.
- Och, Ross, kocham cię - wyrzuciła z siebie słowa, których wcześniej tak się bała.
Czekała, że mąż odwzajemni się jej tym samym. Pragnęła, by on też powiedział, że ją kocha, nawet gdyby miało to być kłamstwem lub tylko małą częścią skomplikowanej prawdy.