Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wilkołak stanął nad otworem odpływowym - z rozstawionymi szeroko nogami. Zielone ślepia pałały żądzą mordu. To zmarszczyło nos i spomiędzy zaciśniętych mocno kłów wypłynęła strużka żółtobiałej piany. To wydawało z siebie rozdzierający warkot. Jego ramiona wystrzeliły w stronę Beverly, mankiety szkolnej kurtki podciągnęły się na owłosionych łapskach. To cuchnęło przeraźliwie.
Beverly krzyknęła. Ben złapał ją za bluzkę na plecach i szarpnął tak mocno, że szwy pod pachami puściły. Opatrzona pazurami łapa przecięła powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się dziewczynka. Srebrna kulka wypadła z łożyska Bullseye’a i przez moment zabłysła w powietrzu, lecz Mike błyskawicznie schwycił ją i oddał Beverly.
- Zastrzel To, dziecino - powiedział. Jego głos był absolutnie spokojny, prawie pogodny. - Zastrzel To wreszcie.
Przeraźliwy ryk wilkołaka zmienił się w mrożący krew w żyłach skowyt. To uniosło pysk ku sufitowi. Skowyt zmienił się w śmiech. To rzuciło się na Billa, kiedy ten odwrócił się, by spojrzeć na Beverly. Ben odepchnął go na bok i Bill runął na ziemię jak długi.
- Zastrzel To, Bev! - wrzasnął Richie. - Na miłość boską, zabij To!
Wilkołak rzucił się naprzód i Ben ani wtedy, ani potem nie miała wątpliwości, że To dokładnie wiedziało, kto był przywódcą w ich grupie. To chciało dopaść Billa. Beverly odciągnęła gumę procy i wystrzeliła. Kulka pomknęła w powietrze i ponownie chybiła celu, ale tym razem nie wykonała zbawczego skrętu. Przeleciała o dobrą stopę od celu i wybiła dziurę w tapecie nad wanną. Bill, z rękoma upstrzonymi kawałkami porcelany, krwawiący z tuzina miejsc, zaklął siarczyście. Wilkołak odwrócił łeb. Zielone ślepia wpatrywały się w Beverly. Ben nie zastanawiając się ani chwili stanął przed nią, podczas gdy Bev gmerała w kieszeni w poszukiwaniu drugiej srebrnej kulki. Dżinsy były zbyt ciasne. Założyła je bez najmniejszej prowokacyjnej myśli - po prostu tak jak w przypadku szortów, jakie miała na sobie w dniu śmierci Patricka Hockstettera, był to zeszłoroczny model. Jej palce zacisnęły się na kulce, ale srebrny pocisk wyślizgnął się z uchwytu. Sięgnęła ponownie i złapała kulkę. Wyjęła ją, wywracając kieszeń i rozsypując po podłodze drobne (czternaście centów), dwa przedarte bilety do „Aladyna” i kilka dżinsowych nitek.
Wilkołak rzucił się na Bena, który stał przed nią, chroniąc ją własnym ciałem... i blokując pole strzału. Łeb Tego był przekrzywiony, pod drapieżnym, morderczym kątem - szczęki wilkołaka kłapały. Ben na oślep wyciągnął ręce w stronę Tego. Wydawało się, że w obecnej sytuacji nie było miejsca na strach - zamiast niego czuł nieprzeparty gniew zmieszany z zakłopotaniem i wrażeniem, że czas nieoczekiwanie się zatrzymał. Wbił obie ręce w twarde, zmierzwione futro. Sierść - pomyślał - to jest sierść - i głęboko wyczuł pod palcami ciężką kość czaszki stwora. Uderzył w ten wilczy łeb z całej siły, ale choć był dużym chłopcem, to absolutnie nie poskutkowało. Gdyby nie runął w tył i nie uderzył w ścianę, stwór rozdarłby mu gardło ostrymi, pożółkłymi kłami. To rzuciło się na niego. Zielonożółte ślepia pałały nienawiścią, z każdym oddechem z paszczy stwora dobiegał warkot. To śmierdziało ściekami i czymś jeszcze, jakimś dziwnym, nieprzyjemnym zapachem kojarzącym się z gnijącymi orzechami laskowymi.
Jedna z łap stwora uniosła się, a Ben, najdalej jak mógł, odsunął się na bok. Łapa zakończona wielkimi pazurami wyrwała bezkrwawą ranę w ścianie, rozpruwając tapetę i miękką gipsową powierzchnię pod nią. Jak przez mgłę słyszał, że Richie coś krzyczy, Eddie woła do Beverly, aby To zastrzeliła, żeby wreszcie To zabiła. Ale Beverly tego nie zrobiła. To była jej jedyna szansa. Ostatnia. A zresztą to nieważne. I tak zakładała, że będzie potrzebować tylko jednego strzału. Jej wzrok stał się ostry. Nigdy potem nie doświadczyła czegoś podobnego. Ogarnęło ją uczucie lodowatego spokoju. Wszystko wokół niej było takie wyraźne i wyeksponowane. Już nigdy potem nie będzie oglądać trzech wymiarów rzeczywistości w równie wyrazisty sposób. Odbierała każdą barwę, rejestrowała każdy kąt, każdy dystans.
Strach prysnął. Poczuła typową dla myśliwych pewność i żądzę nadchodzącego spełnienia. Jej puls zwolnił. Histeryczny drżący uścisk dłoni, w których dzierżyła Bullseye’a, rozluźnił się, po czym wzmocnił się i stał się naturalny. Wzięła głęboki wdech. Miała wrażenie, że jej płuca nigdy się nie wypełnią. Gdzieś jakby z oddali dobiegł ją cichy, przytłumiony trzask. Nieważne, co to było. Ustawiła się lewym bokiem, czekając, aż nieprawdopodobny łeb wilkołaka znajdzie się dokładnie na wysokości środka litery V utworzonej przez odciągniętą ku tyłowi gumę procy.
Pazury wilkołaka opadły raz jeszcze. Ben próbował się uchylić, ale nagle znalazł się w uścisku Tego. Stwór pociągnął go naprzód jak szmacianą lalkę. Szczęki Tego rozwarły się.
- Draniu...
Wbił bark w jedno ze ślepi Tego. Stwór zawył z bólu i jego zakończona szponami łapa przesunęła się po koszuli chłopca. Ben wciągnął brzuch, ale jeden z pazurów nakreślił palącą linię bólu na jego torsie. Trysnęła krew, zachlapując spodnie i trampki Bena oraz podłogę. Wilkołak wrzucił go do wanny. Ben uderzył głową w ściankę, zobaczył gwiazdy, przez chwilę starał się podnieść, a potem dostrzegł, że jego podołek był cały zalany krwią.
Stwór obrócił się na pięcie. Ben zauważył z tą samą co przedtem szaloną wyrazistością, że To miało na sobie wyblakłe levisy. Szwy były porozrywane. Z tylnej kieszeni dżinsów wystawała czerwona chustka, sztywna od zaschniętych smarków. Na plecach szkolnej czarno-pomarańczowej kurtki widniał napis: Zabójcza drużyna liceum z Derry. Poniżej widniało nazwisko: Pennywise. A w środku numer: 13.

Podstrony