Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- A każda następna pięść będzie tak samo silna jak poprzednia aż do wyczerpania energii. Wtedy będziesz musiał wrócić do Kasyksa po nowy ładunek.
Zbroja i hełm Keldaka zbladły, pozostawiając zmęczone­go Gordona na środku pokoju.
- Chodź - ponaglił Springer. - Usiądź. Masz dosyć jak na jedną noc.
Gordon wrócił na sofę. Stanley osuszył swoją szklankę z wódką i poszedł do kuchni nalać sobie jeszcze jedną. Springer podążył za nim i stanął w drzwiach. Stanley nalał sobie burrapeg, trzy palce i kapkę, jak to mówią hinduscy służący.
- I jak? - zapytał Springer. Znowu zaczął ulegać przemianie, stając się młodszy i bardziej kobiecy. Jego włosy wydawały się bardziej jedwabiste i dłuższe niż przed chwilą, gdy pokazywał zbroję Keldaka.
- Co: „i jak”? - zapytał Stanley. - Chcesz, żebym powiedział, że jestem pod wrażeniem? W porządku, jestem pod wrażeniem. Nie mogę powiedzieć, że się tym roz­koszuję, ale jestem pod wrażeniem.
- Chyba nie oczekujesz ode mnie, że będę udawał, iż bycie Wojownikiem Nocy nie jest ciężkim i niebezpiecznym obowiązkiem - powiedział Springer tonem, który zmienił prawie jego słowa w pytanie. - Jednak twoi przodkowie złożyli przysięgi, które wiążą dziś ciebie i twoje dzieci i będą wiązały dzieci twoich dzieci.
- Grzechy ojców spadną na synów - powiedział Stan­ley złośliwie do swojej szklanki z wódką.
- Chyba rozumiesz, że dla ciebie osobiście znalezienie i zniszczenie Isabel Gowdie nie jest tylko kwestią zapanowa­nia nad Nocną Plagą? Jest to jedyna nadzieja na zbawienie twojej duszy, Stanley.
- Nie jestem pewien, czy chcę zbawić swoją dusze.
- No cóż, będziesz tak myślał jeszcze wiele razy... To jest jeden z objawów. Będziesz czuł się przygnębiony i po­zbawiony nadziei. Możesz nawet mieć samobójcze myśli.
Stanley nic nie powiedział, ale pociągnął więcej wódki i wzdrygnął się.
Springer podszedł do niego. Był teraz znacznie niższy, a jego jasne włosy sięgały prawie ramion. Stał się młodą dziewczyną, osiemnaste- czy dziewiętnastoletnią, bardzo szczupłą, prawie bez biustu, o rozmarzonych oczach ukry­tych pod rzęsami i delikatnych ustach.
- Widziałam przychodzących i odchodzących Nosicieli - powiedziała Springer. - Udało mi się nawet wyśledzić ich dwa albo trzy razy. Szukali następnych Wojowników Nocy, aby ich zarazić. Nadal jednak nie mam pojęcia, gdzie może być Isabel Gowdie. Nawet najmniejszego pojęcia. Będziecie musieli wejść do jej snów i ją odnaleźć.
- Jakie mamy szansę, że nam się to uda?
- Większe, niż gdy nie spróbujecie.
- W takim razie, kiedy mamy zacząć poszukiwania? - zapytał Stanley.
- Skoro tylko przybędzie Kasyks-Strażnik Mocy i piąty Wojownik Nocy.
- Piąty Wojownik Nocy?
- Zasta-Nożownik. Jego przodek również został zabity, kiedy Isabel Gowdie zapaliła mózg szczurołapa. Musi się zemścić.
- Kiedy oni przybędą? - spytał Stanley.
- Za dwa albo trzy dni, najwyżej.
- A skąd o tym będę wiedział?
- Dowiesz się. Obiecuję. Dowiesz się na pewno.
Stanley spojrzał na Springer. Ładna, młodzieńcza i łagod­na jak młode zwierzę. Z jakiegoś powodu, którego nie był w stanie zrozumieć, ogarnęło go przerażające uczucie strachu.
 
 
 
ROZDZIAŁ 6
ZBUTWIAŁE SZMATY
 
Kiedy o wpół do ósmej rano wrócili do mieszkania Stanleya, już z dołu słyszeli telefon. Po drodze podwieźli Gordona, a potem pożyczyli jego samochód, aby dostać się na Langton Street. Stanley był zmuszony pozwolić Angie prowadzić, chociaż nie miała jeszcze prawa jazdy. Nigdy nie prowadził samochodu z ręczną skrzynią biegów, a już szczególnie nie takiego trzęsącego się, zardzewiałego, za­śmieconego grata jak montego Gordona.
Ranek był ciemny i mglisty, i chociaż nie padało, opus­toszałe ulice Fulham i Chelsea błyszczały od wilgoci. Było tak potwornie zimno, że Stanley trzymał swoje dłonie głęboko w kieszeniach.
Dzwonek telefonu usłyszał już, kiedy otwierał drzwi na dole.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał Angie. - Jechać prosto na Herbert Gardens czy zostać na śniadaniu?
- Nie odbierzesz telefonu? - spytała.
- To na pewno pomyłka. Odbieram ich dziesiątki. Naj­częściej, do Stephanii. Przypuszczam, że to mieszkanie było wynajmowane przez najbardziej wziętą dziwkę w Fulham. Nie martw się, jeżeli to coś ważnego, zadzwonią później.
Angie spojrzała na zegarek.
- W porządku, napiję się kawy. Nie przypuszczam, żeby Brenda i Sharon już wstały. Zazwyczaj w soboty leżą dłużej.
Weszli na górę i Stanley otworzył drzwi do mieszkania. Telefon dzwonił nieustannie, ale Stanley nie od razu pod­niósł słuchawkę. Najpierw odsunął zasłony, zapalił światła i zdjął płaszcz. Dopiero potem odebrał telefon.
- Pani Thomson już tu nie mieszka, przykro mi - po­wiedział. Potem umilkł i słuchał, wyraz jego twarzy począt­kowo nonszalancki stawał się coraz bardziej poważny. - Eve? Co się stało?
Zakrył dłonią słuchawkę i powiedział do Angie:
- To moja była. Dzwoni z San Francisco.
Angie opadła na wielka brązową sofę i podwinęła pod siebie nogi. Ze zmęczenia miała pod oczami fioletowe cienie. Rozwiązała kokardę z włosów i potrząsnęła nimi jak pudel.
- Która godzina? - spytała Eve. - Próbowałam dodz­wonić się wcześniej, ale nikt nie podnosił słuchawki.
- Jest za dwadzieścia pięć ósma rano.
- Czy obudziłam cię?
- Nie było mnie, dlatego nie mogłaś się dodzwonić.
- Nie było cię przez całą noc?
- Eve, nie jesteśmy już małżeństwem. Mogę robić, co mi się podoba.
- Stanley, mój ojciec miał zawał. Jest w ciężkim stanie.

Podstrony