Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie potrafi³ jednak ukryæ zniecierpliwie-
nia i powitawszy biskupa powiedzia³:
 
— Wierê, ¿e sprawa wa¿na jest, skoro wasza wielebnoϾ
w³asn¹ osob¹ trudzi siê z Kruszwicy. Zechciejcie jednak
krótko j¹ przedstawiæ, bo czas mi spocz¹æ przed drog¹.
 
— Mnie zasiê z drogi — cokolwiek dotkniêty odpar³ Lu-
cillus — tedy iÅ“cie krótko powiem: kap³ani, których na Po-
morze wys³a³em, uchodziæ byli zmuszeni przed wzburzonym
pogañstwem, nijakiej bowiem pomocy ni ochrony od tam-
tejszych komesów nie doznaj¹c, ¿ywota nie byli pewni. Kto
s³owa Bo¿ego s³uchaæ nie chce, si³¹ go przymusiæ nale¿y.
 
— Woje tako¿ z nara¿eniem ¿ywota pe³ni¹ sw¹ powin-
noϾ — odpar³ niecierpliwie Mieszko. — Ale ³upy i nagrody
po zwyciêstwie. A nie ich sprawa pogan na prawdziw¹ wiarê
nawracaæ, jeno wasza. Takowych to aposto³ów z mieczem
dzie³o, ¿e poganin nawet prawdziwych s³uchaæ nie chce
i przeto œwiêty Wojciech g³owê sw¹ po³o¿y³.
 
— A mêczeñskiej jego krwie nie jeno nikto nie pomÅ“ci³,
ale wojewoda wasz, Mojs³aw, z mordercami jego siê przy-
jaŸni, przez co po dziœ dzieñ i na Mazowszu pleni siê pogañ-
stwo, zachêtê do trwania w b³êdach w tym najduj¹c — rzek³
biskup, hamuj¹c wzburzenie.
 
— Ale te¿ na Mazowszu kap³anom nikto w g³oszeniu s³o-
wa Bo¿ego przeszkód nie czyni i od zacz¹tku tak by³o.
 
— Obowi¹zkiem jest krzeÅ“cijañskiego w³adcy prawdziw¹
wiarê krzewiæ ka¿dym sposobem — rzek³ Lucillus wstaj¹c.
 
— Nie ten jeno obowi¹zek ciê¿y na w³adcy — odpar³
Mieszko. — Daj Bóg, nie jeno mnie, ale i wam, by mi obu ra-
mion starczy³o spokój, ³ad i bezpieczeñstwo krajowi zapew-
niæ. Wasza wielebnoœæ jako obcy widno nie rozumie, ¿e to
Jeno moje ramiê chroni Koœció³, jen .s³abo jeszcze stoi, przed
zburzeniem. A Å“miem rzec — doda³ gorzko — ¿e niema³o siê
do jego umocnienia przyczyni³o.
 
Rozdra¿niony by³ i oschle po¿egna³ biskupa. Miast uzna-
nia spotykaj¹ go zarzuty. Utrwalenie nowej wiary wymaga
d³ugiej i cierpliwej pracy w spokoju. A spokoju nie ma i nie
bêdzie. Nawet Chrobry zajêty walk¹ z cesarstwem nie usi-
³owa³ odbudowaæ zburzonego przed dwudziestu laty z gór¹
Koœcio³a na Pomorzu, skoro wygnanego przez pogan ko³o-
brzeskiego biskupa Reinberna wys³a³ ze Œwiêtope³kiem na
Ruœ.
 
Gdy Lucillus wyszed³, Mieszko u³o¿y³ siê na spoczynek, ale
nie móg³ zasn¹æ. Po d³u¿szej chwili wsta³ i dorzuciwszy drew
na palenisko usiad³ przed kominem i zapatrzy³ siê w ogieñ.
Nie w porê biskup przypomnia³ mu sprawê Pomorza i teraz
nie móg³ myœli od niej oderwaæ. Oddzielone od reszty kraju
puszcz¹ i bagnami Noteci, najpóŸniej wcielone w pañstwo
ojca i dziada, nadal ¿yje w³asnym ¿yciem, w³adzê Piastów
dotychczas uwa¿a za obc¹. Tê naprzód umocniæ nale¿y, za-
nim do odbudowy Koœcio³a bêdzie mo¿na przyst¹piæ. Ale to
dzie³o przysz³ych pokoleñ, gdy nawet w starym kraju za-
gro¿ona jest przez zdradzieckich braci. Gdyby im siê powio-
d³o w³adze uchwyciæ, przefrymarcz¹ obcym dorobek ojców
i dziadów.
 
Przysz³e pokolenie! Kazimierz w klasztorze, a Bolko? Nie
chcia³ syna zmuszaæ do ma³¿eñstwa, jak sam zmuszony zo-
sta³ wbrew sercu poj¹æ Rychezê. Zezwoli³by mu poj¹æ ma³-
¿onkê wedle w³asnego wyboru, choæby z prostego ludu.
Czeski Oidrzych, gdy z prawowitej ma³¿onki nie móg³ do-
czekaæ potomka, zabra³ ¿onê ch³opu Krzesinie i sp³odzi³
z ni¹ Brzetys³awa. Belkowa macierz te¿ nie ksi¹¿êcego rodu,
a wda³y jest i tê¿szy od Kazimierza. Jeno niekarny i roz-
wi¹z³y, teraz odszed³ ju¿ z pieszymi wojskami, lepiej by
nadmiar swych si³ wy³adowa³ w walce, do której siê nada³,
ni¿ trwoni³ je na pijañstwie i rozpuœcie.
 
PóŸny zimowy przedœwit barwi³ ju¿ b³ony w oknach, gdy
Mieszko wreszcie usn¹³. Ze snu wyrwa³ go gwar na dzie-
dziñcu. Nie by³ wypoczêty, ale przywo³a³ szatnego i zbiera³
siê pospiesznie. Dni s¹ krótkie, droga daleka, od szybkoœci
pochodu zale¿y zaskoczenie, by wieœæ o nim nie wyprze-
dzi³a najazdu.
 
W mroŸnym powietrzu pogodnego poranka orzeŸwia³,
a gdy konia poczu³ pod sob¹, pierzchnê³y nocne myœli. Pu-
œci³ siê cwa³em i dognawszy id¹cy w przedzie hufiec na-
dworny, jecha³ strzemiê w strzemiê z palatynem Micha³em.
Mimo woli obydwaj wracali wspomnieniem do przesz³oœci,
do wypraw, które ju¿ mieli za sob¹. By³o o czym wspomi-
naæ, towarzyszy m³odoœci, których ju¿ nie ma, zwyciêstwa
i niepowodzenia, bezskuteczne obleganie Hermana w Miœni,
odwrót spod Bia³ej Góry, ale te¿ pustosz¹ce najazdy na
Czechy i Sasów. Teraz znowu razem ci¹gn¹ niemal t¹ sam¹
drog¹, co przed blisko dwudziestu latami, jeno m³odoœæ ju¿
minê³a. Micha³ o¿ywiony by³, ale Mieszko posmutnia³ i rzek³:
 
— A¿e uwierzyæ trudno, ¿e to tak dawno by³o. Bolko
wonczas jeszcze œwiat³a Bo¿ego nie ujrza³, a ninie ju¿ i on
wojuje. Tak od pokoleñ, zali nigdy pokoju nie bêdzie?
 
Micha³ zaœmia³ siê:
 
— Gdy wilcy trawê jeϾ poczn¹. Pono w raju tak by³o.
Mo¿e Niemce wilcy, jeno my nie trawa, nie zjedz¹ nas, poko
¿elazo w garzci, a mêstwo w sierdcu.
 
— Jeno gdy my wojujem, prosty naród cierzpi. Za to ro-
dzica mojego mi³owa³, ¿e mu pokój, dostatek i prawotê za-
pewni³.
 

Podstrony