Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Czyż jestem zwykłą niewolną dziewką, którą oddaje się mężczyźnie wedle woli jej pana? - jęknęła z doskonałym wyczuciem dramatyzmu.
- Kwestionujesz moją władzę jako twego opiekuna? - spytał wprost Garion.
- Nie, mój panie. Sir Embrig zgodził się na to. Teraz ty jesteś mym opiekunem. Muszę czynić tak, jak mi rozkażesz.
- Czy kochasz Mandorallena?
Nerina zerknęła szybko na potężnego rycerza i spłonęła rumieńcem.
- Odpowiadaj!
- Tak, panie - rzekła cicho.
- W czym zatem problem? Kochasz go od lat, ale kiedy każę ci go poślubić, protestujesz.
- Panie mój - odparła sztywno baronowa - istnieją pewne zasady, których należy przestrzegać. Podobnie grubiańskie zachowanie ubliża czci damy. - Z tymi słowy odwróciła się i wypadła z pokoju.
Mandorallen jęknął. Z jego ust wyrwał się stłumiony szloch.
- Co się znów stało? - rzucił ostro Garion.
- Lękam się, iż moja Nerina i ja nigdy nie zostaniemy małżeństwem - stwierdził załamanym głosem.
- Nonsens. Lelldorinie, może ty rozumiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
Lelldorin zmarszczył brwi.
- Sądzę, że tak. Istnieje długa seria dość delikatnych negocjacji i formalności, które w ogóle pominąłeś. Kwestia posagu, oficjalna pisemna zgoda opiekuna - i, praw­dopodobnie najistotniejsze, uroczyste oświadczyny przy świadkach.
- Odmówiła z powodu formalności? - powiedział z niedowierzaniem Garion.
- Podobne szczegóły są bardzo ważne dla kobiet. Garion westchnął z rezygnagą. To potrwa dłużej, niż przewidywał.
- Chodźcie ze mną - polecił.
Nerina zamknęła drzwi na klucz i nie odpowiedziała na uprzejme pukanie. W końcu Garion spojrzał na solidne dębowe deski, blokujące mu drogę.
- Pękaj! - rozkazał, i drzwi wybuchły do wewnątrz, obsypując siedzącą na łóżku damę deszczem drzazg i od­łamków. - A teraz - oznajmił Garion, wkraczając do środka - bierzmy się za interesy. Jaki posag można według was uznać za odpowiedni?
Mandorallen chętnie - bardziej niż chętnie - przyjąłby jakąś symboliczną sumkę, lecz Nerina z uporem nalegała, by było to coś poważniejszego. Krzywiąc się lekko Garion zaproponował wreszcie kwotę satysfakcjonującą damę. Następnie poprosił o pióro i atrament, po czym - z po­mocą Lelldorina - naskrobał stosowny dokument.
- Doskonale - powiedział, zwracając się do Mandorallena. - A teraz poproś ją.
- Wasza Wysokość, podobny pośpiech jest wysoce niestosowny - zaprotestowała Nerina. - Zwyczaj na­kazuje, by przed oświadczynami przyszli narzeczem mogli lepiej się poznać, a to wymaga czasu.
- Wy się już znacie, Nerino - przypomniał jej Ga­rion. - No dalej, do dzieła.
Mandorallen padł na kolana przed damą swego serca. Jego zbroja zadzwoniła o posadzkę.
- Nerino, czy zgodzisz się zostać moją żoną? - spytał z nadzieją.
Baronowa spojrzała na niego bezradnie.
- Mój panie, nie miałam dość czasu, by przygotować stosowną odpowiedź.
- Spróbuj po prostu powiedzieć “tak” - podsunął Garion.
- Czy takie jest twoje życzenie, mój panie?
- Jeśli chcesz tak na to ująć.
- Muszę zatem być posłuszna. Zgadzam się, Mandorallenie - z całego serca.
- Wspaniale - stwierdził energicznie Garion, zacierając ręce. - Mandorallenie, wstań. Idziemy do kaplicy. Po­szukamy jakiegoś kapłana i do kolacji wszystko powinno być załatwione.
- Mój panie, nie każesz chyba, byśmy od razu wzięli ślub? - Nerina była wstrząśnięta.
- W istocie takie jest właśnie moje życzenie. Muszę wracać do Rivy, a nie mogę tego zrobić, póki się nie pobierzecie. W Arendii sprawy mają zwyczaj przybierać nieoczekiwany obrót, jeśli osobiście nie dopatrzy się wszys­tkiego.
- Nie jestem właściwie przyodziana - zaprotestowała Nerina, spoglądając na swą czarną suknię. - Nie zechcecie chyba, bym stanęła do ślubu w stroju żałobnej barwy?
- Ja zaś - wtrącił Mandorallen - wciąż jeszcze nie zdjąłem zbroi. Mężczyzna nie powinien wkraczać do kaplicy okryty stalą.
- Zupełnie nie obchodzą mnie wasze stroje - poinfor­mował ich Garion. - Liczy się to, co macie w sercach, a nie to, co nosicie na grzbiecie.
- Ale... - Nerina zająknęła się. - Nie mam nawet welonu.
Garion rzucił jej chłodne, przeciągłe spojrzenie. Następnie rozejrzał się po komnacie, zdjął z pobliskiego stołu koron­kową serwetę i umieścił ją starannie na głowie damy.
- Uroczo - mruknął. - Jeszcze coś?
- Obrączka? - podsunął z wahaniem Lelldorin. Garion odwrócił się i wbił w niego wzrok.
- Ty też zaczynasz?
- Naprawdę powinni mieć obrączkę, Garionie - bronił się Lelldorin.
Rivański Król zastanowił się przez moment, po czym skupił wolę i wprost z powietrza stworzył prostą, złotą obrączkę.
- Nada się? - spytał, wręczając ją narzeczonym.
- Mamże być sama? - wtrąciła Nerina słabym, drżą­cym głosikiem. - Nie przystoi szlachciance ślubować bez asysty damy odpowiedniej rangi, która mogłaby wspomóc ją i podtrzymać.
- Idź, przyprowadź kogoś - polecił Garion Lelldorinowi.
- Kogo mam wybrać? - zapytał bezradnie Asturianin.
- Wszystko jedno. Po prostu sprowadź do kaplicy damę szlachetnego rodu - nawet jeśli będziesz musiał przyciągnąć ją tu siłą.
Lelldorin wybiegł z komnaty.
- Coś jeszcze? - W głosie Gariona dźwięczała niebez­pieczna nuta, świadcząca, iż jego cierpliwość zaczyna się wyczerpywać.
- Zwyczaj nakazuje, by panu młodemu towarzyszył bliski przyjaciel - przypomniał mu Mandorallen.
- Będzie tam Lelldorin i ja również. Nie pozwolimy ci upaść ani zemdleć, nie mówiąc już o ucieczce.
- Czy mogłabym dostać choć kilka kwiatków? - po­prosiła nieśmiało Nerina.
- Ależ oczywiście - odrzekł Garion niebezpiecznie łagodnym głosem. - Wyciągnij rękę.
Zaczął bardzo szybko tworzyć lilie i składać je jedną za drugą w nadstawione dłonie zdumionej damy.
- Czy mają odpowiedni kolor, Nerino? - spytał. - Mogę go zmienić, jeśli sobie życzysz - na fioletowy, żółtozielony, a może wolisz jaskrawoniebieski?

Podstrony