- Dla ciebie znajdzie jakiegoś bogatego kupca albo innego poważnego konkurenta, bo jesteś taka ładna. Z Sol będzie trudniej, mówi mama, ale nie wiem dlaczego. Sol też jest przecież ładna, nie sądzisz?
- Tak, to prawda. Ja wcale nie chcę wychodzić za mąż, to takie głupie.
- Też tak uważam.
Dag uderzył dłonią w ścianę.
- Czy wiesz, że mama Silje będzie mnie malować? I mój portret zawiśnie w tym długim rzędzie smutnych starców.
Ten pomysł bardzo ich rozśmieszył i bezlitośnie zaczęli krytykować wizerunek za wizerunkiem. Nagle Dag spoważniał.
- Oczywiście potem osiądę tutaj. Tu będę miał was wszystkich, a zamek jest przecież mój.
- To dobrze, że wrócisz - stwierdziła Liv. - Będę miała się z kim bawić.
- Przecież dorośli się nie bawią!
- No tak, rzeczywiście. To niemądre.
Wyjrzeli przez jedno z wąskich, wysokich okien w galerii.
- Zobacz, po dziedzińcu spaceruje ten dziwny pan Johan - powiedziała Liv. - Założył ręce z tyłu i chodzi tam i z powrotem.
- Wygląda na zdenerwowanego - zauważył Dag. - Jak kura, która ma zamiar znieść jajko. O, teraz przystanął i spogląda na las. Jak długo właściwie ma zamiar tu zostać?
- Powiedział, że wkrótce wyjeżdża. To będzie cudowne, bo prawie nie możemy się poruszyć, od kiedy on tu jest. Ciągle tylko wypytuje. Czy nie uważasz, że jest w nim coś dziwnego?
- Bezwzględnie. Pobawimy się lusterkiem? Oślepimy go.
Okazało się jednak, że jedyne lustro, jakie znaleźli, sięgało od podłogi do sufitu. Zarzucili więc tę myśl i dalej wędrowali po zamku.
Po pewnym czasie znaleźli się w wieży. Nie była to żadna imponująca wieża, tylko mały czworokąt ze spiczastym dachem, umieszczony nad wejściem. Liv i Dag lubili jednak tam stawać i opierając łokcie o parapet, zawsze pokryty ptasimi odchodami, spoglądać na wieś.
Z góry wszystko wydawało się takie małe. Lipowej Alei nie mogli zobaczyć z tej strony, widać tylko było jej najniższą część. Ale kościół, woda i droga...
- Popatrz! - zawołała Liv. - Zobacz, co to jest, tam za lasem?!
- Oj, cóż to może być?
A więc ty też to widzisz - powiedziała Liv z ulgą. - Czasami wydaje mi się, że widzę rzeczy, których inni nie dostrzegają. A ta tam wygląda okropnie.
Dag zachichotał.
- Nie możesz ulegać wpływom Sol i Tengela. To, co widzisz, to zwykłe rzeczy, które przekształcasz w coś niezwykłego. Wszędzie dopatrujesz się duchów nawet w środku dnia. Tengel mówi, że odziedziczyłaś to po Silje, nie po nim.
- Z pewnością masz rację - powiedziała zawstydzona, gdyż bardzo chciała mieć takie same cechy jak tych dwoje i bardzo ją pociągało zmyślanie rozmaitych historii, strasznych, dramatycznych wydarzeń, w które nikt nie wierzył.
Dag popatrzył na drogę.
- Spójrz, to jakaś procesja!
- Ale dlaczego tak idą?
Wpatrywali się w smutny pochód.
Była to najczarniejsza rzecz, jaką widzieli. Na przedzie pochodu, kierując się w stronę kościoła, jechali na czarnych koniach mężczyźni odziani w czarne płaszcze. Wiatr rozwiewał ich poły, upodobniając je do skrzydeł nietoperzy. Za nimi szła grupa śmiertelnie poważnych mężczyzn. Dzieci widziały, że w wozie ciągniętym przez kare konie siedzieli związani ludzie. Następnie szli chłopi, równie dostojnie i ciemno ubrani. Z góry wszyscy wyglądali jak laleczki.
- Masz rację - powiedział Dag mimowolnie przytłumionym głosem. - Mogłoby się wydawać, że to duchy, procesja z minionych stuleci. Ale to nie duchy.
Dag zawsze był rzeczowy i wszystko wiedział.
- Jak myślisz, co oni zrobili? - szepnęła Liv.
- Nie wiem. Mord, kradzież, oszustwo... Nie wiem. Pewnie ich powieszą.
Tam jest też kobieta.
- Prawdopodobnie czarownica.
- Nie mów tak - wykrztusiła Liv, szukając jego dłoni.
Dag zrozumiał. Ich myśli krążyły tym samym torem.
Trzymając się za ręce, przyglądali się makabrycznej procesji. Z oddali dochodziło skrzypienie kół, poza tym panowała złowróżbna cisza. Wydawało się, że nikt z nikim nie rozmawia. Nad pochodem zaległo milczenie. Świadomość celu sprawiedliwych i rezygnacja więźniów.
- W pewnym sensie dobrze nam było w Dolinie Ludzi Lodu - powiedziała cicho Liv.
- Tak - odparł Dag. - Ludzie są źli, Liv. Wszędzie. Są złe czasy.
ROZDZIAŁ XII
Johan był bardzo niezadowolony. Uważał, że niczego nie osiągnął. Co prawda odkrył wiele niezwykłych rzeczy, ale uznał, że nie warto ich nawet notować. Brakowało argumentów, które tak naprawdę mogły być przydatne do osądzenia czarownicy lub mistrza. Zebrał kilka dowodów, lecz stracił je, po prostu zawieruszył.
Nie zapisał ani słowa w swoim protokole, tak chytrze i przemyślnie skomponowanym.
Taka życzliwa rodzina, pełna harmonii. Młodsze dzieci uprzejme i dobrze wychowane. Wesołe i spokojne, zawsze troszczyły się o niego. Chciały tylko jego dobra.