Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Usiądźcie jednak, obaj - zwrócił im uwagę. - Skaurus - w videssańskim zabrzmiało to bardziej jak Skavros - poczęstuj się winem, jeśli masz ochotę. To dobry rocznik, z zachodniej prowincji Raban, i dość trudny do zdobycia w tych smutnych czasach.
Blade wino polało się jedwabistym strumieniem z wytwornej, alabastrowej karafki. Marek pociągnął raz z samej grzeczności, potem drugi raz z prawdziwym uznaniem; to wino smakowało mu bardziej niż jakiekolwiek z tych, które dotychczas kosztował w Videssos.
- Spodziewałem się, że będzie ci smakować - rzekł Vardanes, popijając wraz z nim. - Jest dla mnie odrobinę zbyt pikantne, by lubić je na co dzień, lecz z pewnością stanowi miłą odmianę. - Skaurus musiał z niechęcią przyznać, że go podziwia. Z pewnością niełatwo było mu dowiedzieć się, w jakim winie gustuje Rzymianin, a potem specjalnie załatwić je dla niego. Oczywisty wysiłek, na jaki zdobył się Sphrantzes, by mu się przypodobać, kazał tylko trybunowi zastanawiać się dalej, jaki też może być prawdziwy cel tego spotkania.
Bez względu na to, jaki był ten cel, Sevastos nie spieszył się, by go odsłonić. Z wdziękiem i rozsądnie mówił o plotkach, z jakimi zetknął się w ciągu paru ostatnich dni,
1 nie oszczędzał przy tym swych kolegów biurokratów.
- Są tacy - zauważył - którzy sądzą, że oznaczenie jakiejś rzeczy w rejestrze jest samą tą rzeczą. - Unosząc puchar do ust, mówił dalej: - Wystarczy tylko skosztować tego wina, by zrozumieć, jak bardzo są głupi.
Trybun musiał się z tym zgodzić, lecz zauważył, jak zachłannie ręka Sphrantzesa zamykała się na polerowanym pucharze.
Biuro Sevastosa było urządzone z o wiele większym przepychem niż prywatne apartamenty Mavrikiosa Gavrasa. Ściany zdobiły draperie z jedwabnego brokatu, migoczące złotymi i srebrnymi nićmi; pod ścianami stały wyściełane tapczany i krzesła z hebanowymi poręczami, inkrustowanymi kością słoniową i półszlachetnymi kamieniami. Jednak całość sprawiała wrażenie nie sybaryckiej dekadencji, a raczej siedziby człowieka, który kocha wygody, nie pozwalając, by nim zawładnęły.
W Rzymie Marek znał ludzi, którzy cieszyli się posiadaniem sadzawek z rybami w ogrodach swych willi, lecz nigdy nie widział ozdoby podobnej do tej, jaka stała na biurku Sphrantzesa - kulisty zbiornik z przezroczystego szkła z kilkoma małymi, jaskrawo ubarwionymi rybkami, śmigającymi wśród wodorostów zakorzenionych w warstwie leżącego na dnie żwiru. W jakiś dziwny sposób przyglądanie im się uspokajało. Oczy trybuna nieustannie wracały ku nim, a i Sphrantzes spoglądał czule na swe małe pieszczoszki w ich przezroczystym więzieniu.
Kiedy zauważył, że Skaurus patrzy na nie, powiedział:
- Jeden z moich służących ma obowiązek łapania tylu komarów, much i innych podobnych stworzeń, by miały co jeść i nie zginęły z głodu. Jest pewien, że straciłem rozum, lecz płacę mu na tyle dużo, że tego nie mówi.
Rzymianin zdecydował już, że za zaproszeniem Sphrantzesa nie kryło się nic bardziej złowieszczego jak towarzyska wizyta. Zaczął szukać usprawiedliwienia do wyjścia, kiedy Sevastos zauważył: - Cieszę się, że ta niedawna bójka nie zrodziła pomiędzy wami a Namdalajczykami żadnych uraz.
- Właśnie! To niezwykle pomyślne! - zawołał z entuzjazmem Ortaias. - Wytrwałość mieszkańców Księstwa jest legendarna, tak jak ich hart ducha. Gdyby połączyć to z umiejętnościami wyspecjalizowanej piechoty, którą macie wy, Rzyniamie...
- Rzymianie - poprawił go stryj.
- Wybacz - rzekł Ortaias, płonąc jak dziewczyna. Zbity z tropu, zakończył najprostszym zdaniem, jakie Skaurus miał okazję usłyszeć od niego: - Będziecie walczyć dla nas naprawdę dobrze!
- Mam nadzieję, wasza ekscelencjo - odparł Marek. Zainteresowany wzmianką Vardanesa o wyspiarzach, postanowił zostać nieco dłużej. Może Sevastos w końcu się odsłoni.
- Mój bratanek ma rację - rzekł starszy Sphrantzes. - Gdyby pomiędzy wami a Namdalajczykami pozostały jakieś trwałe urazy, należałoby uznać to za wielce niepomyślne. W przeszłości służyli nam dobrze i tego samego spodziewamy się po was. W naszej armii już teraz jest zbyt wiele niesnasek, zbyt wiele gadania o tym, że rodzimi żołnierze zwalczają najemników. Każdy żołnierz jest najemnikiem, tylko dla niektórych płatnik i król są jednym i tym samym.
Trybun nic na to nie odpowiedział, jedynie wsparł się na łokciach, złączywszy koniuszki palców. Ostatnie stwierdzenie Sevastosa było według niego bzdurą, i do tego niebezpieczną bzdurą. Nie sądził też, by Sphrantzes wierzył w nie bardziej niż on sam - kimkolwiek był Vardanes Sphrantzes, z pewnością nie był głupcem.
Zastanawiał się też, w jakim znaczeniu Vardanes użył swego „nam" i „spodziewamy się". Czy mówił jako przywódca frakcji biurokratów, jako pierwszy minister całego Imperium, czy też używał tego w znaczeniu pierwszej osoby królewskiej liczby mnogiej? Zastanowił się, czy sam Sphrantzes potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie.
- Godne pożałowania, lecz prawdziwe jest - mówił Sevastos - że żołnierze obcego pochodzenia nie cieszą się w Imperium najlepszą reputacją. Jednym z powodów jest to, że tak często musiano wykorzystywać ich przeciwko buntownikom z końca świata, ludziom, którzy nawet na tronie nie znajdują w sobie więcej godności, niż mieli w zbójeckich jaskiniach prostaków, z których się wywodzą. - Po raz pierwszy jego pogarda zabrzmiała wyraźnie.

Podstrony