Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Pan Zagłoba pocieszał ją, jak umiał, ale przez cały dzień była i smutna, i zła.
– Panie Michale – rzekł przy obiedzie Zagłoba – ty odjeżdżasz, a tymczasem Ketling po-wróci, a gładysz to nad gładysze! Nie wiem, jak tam panniątka dadzą sobie rady, ale tak my-
ślę, że po przyjeździe zastaniesz je obie rozamorowane.
– Dobra nasza! – odrzekł Wołodyjowski. – Pannę Basię mu zaraz zaswatamy!
Basia utwiła w nim wzrok rysi i odrzekła:
– A czemu to waćpan o Krzysię mniej troskliwy?
Zmieszał się na te słowa mały rycerz niezmiernie i odrzekł:
– Waćpanna jeszcze nie znasz Ketlingowej mocy, ale jej doznasz!
– A czemu Krzysia nie ma doznać? Toć przecież nie ja śpiewam:
Mdła białogłowa
Jakże się schowa
I gdzie się biedna schroni?
Tu znów Krzysia zmieszała się z kolei, a mała gadzina mówiła dalej:
– W ostatku pana Nowowiejskiego poproszę, żeby mi tarczy swojej pożyczył, ale jak wać-
pan wyjedzie, nie wiem, czym się Krzysia będzie bronić; jeśli na nią termin przyjdzie?...
Ale Wołodyjowski już ochłonął, więc odrzekł nieco surowo:
– Może też i znajdzie czym się bronić lepiej od waćpanny?
– A to jakim sposobem?
58
– Bo mniej płocha, a statku i rozwagi ma więcej... Pan Zagłoba i pani stolnikowa myśleli, że czupurny hajduczek zaraz stanie do walki, ale ku wielkiemu ich zdziwieniu hajduczek spuścił głowę ku talerzowi i po chwili dopiero rzekł cichym głosem:
– Jeśli się waćpan gniewa, to przepraszam i waćpana, i Krzysię...
59
ROZDZIAŁ XI
Pan Michał mając pozwolenie jechania, którędy by chciał, jechał na Częstochowę i na Anusin grób. Wypłakawszy przy nim resztę łez, ruszył dalej, a pod wpływem świeżych wspomnień przychodziło mu do głowy, że jednak te tajemnicze zrękowiny z Krzysią były za wczesne. Czuł, że żal i żałoba mają w sobie coś świętego i nietykalnego, co winno być zo-stawione w spokoju, dopóki samo nie wzniesie się jako mgła ku niebu i nie rozejdzie po niezmiernych przestworzach.
Inni wprawdzie, owdowiawszy, żenili się w miesiąc lub dwa później – ale tacy nie poczynali od kamedułów ani też klęska nie spotykała ich w progu szczęścia, po całych latach oczekiwania. Wreszcie, jeśli prostacy nie szanowali świętości żalu, zali godziło się iść ich przykładem?
Jechał więc pan Wołodyjowski na Ruś, a wyrzuty towarzyszyły mu w drodze. Był jednak na tyle sprawiedliwym, że sam całą winę brał na siebie, a na Krzysię jej nie składał. Owszem, do licznych niepokojów, które go ogarnęły, dołączył się i ten, czy i Krzysia także nie poczy-tuje mu w głębi duszy za złe tego pośpiechu.
– Sama pewnie by tak nie postąpiła – mówił sobie pan Michał – a mając duszę wielką, niechybnie i w innych tej wielkości desiderat.
Otóż strach go brał, czy się jej nie wydał małym. Jednakże był to próżny strach. Krzysi nic było do żałoby pana Michała i gdy jej o niej za dużo mówił, nie tylko to nie budziło w pannie współczucia, ale drażniło jej miłość własną. Zali to ona, żyjąca, nie była warta tej zmarłej?
Albo czy w ogólności była tak mało warta, że zmarła Anusia mogła być jej rywalką? Pan Za-głoba, gdyby do tajemnicy należał, pewnie uspokoiłby pana Michała, że niewiasty nie mają jedna dla drugiej zbyt wiele miłosierdzia.
Niemniej jednak po wyjeździe Wołodyjowskiego panna Krzysia była zdumiona tym, co zaszło, i że już klamka zapadła.
Jadąc do Warszawy, w której nigdy przedtem nie była, wyobrażała sobie, że będzie wcale inaczej. Oto na konwokacją i elekcją zjadą dwory biskupie i dygnitarskie, świetne rycerstwo podąży ze wszystkich stron Rzeczypospolitej. Ileż tam będzie zabaw, gwaru, popisów, a wśród tego wiru, wśród tłumów rycerstwa zjawi się jakowyś „on” nieznany, jakowyś rycerz taki, jakich tylko w snach dziewczyny widują; ten dopiero afektem zapłonie, pod oknami z cytrą będzie stawał; kawalkady wyprawiał, długo musi kochać i wzdychać, długo wstęgę kochanej na zbroi nosić, nim po licznych cierpieniach i przezwyciężonych przeszkodach do nóg upadnie i miłość wzajemną uzyska.