– Zaraz zacznie się zabawa. Wyszedł, żegnając Helliera skinieniem głowy.
– Co mam robić? – zapytał Hellier.
– Na razie nic – odparł ze stoickim spokojem Parker. – Możemy tylko czekać. – Po chwili podniósł wzrok i dodał:
– Jeśli jest pan wierzący, może się pan pomodlić.
* * *
Tozier znalazł Abbota i Warrena na rufie. Abbot leżał na pokładzie, przyglądając się ostrożnie zza nadbudówki jachtowi „Stella del Mare”. Cofnął się, gdy Tozier dotknął jego ramienia.
– Szykują tam coś na rufie – powiedział.
Tozier zajął jego miejsce. Trzech albo czterech mężczyzn uwijało się na tylnym pokładzie jachtu, ściągając brezentową plandekę z podłużnej lufy działa. Jeden z nich usadowił się na siodełku i gdy kręcił korbą, lufa unosiła się albo opadała. Drugi również usiadł i obrócił działo, a następnie przyłożył oko do celownika. Tozier oddałby duszę diabłu za dobry karabin. Mógłby powystrzelać ich wszystkich, zanim zdążyliby uciec.
Nieco dalej pozostali mężczyźni przygotowywali karabiny maszynowe. Widział wyraźnie, jak montują bęben z amunicją. Cofnął się i spojrzał za rufę. Statek, który minęli, był już jedynie plamą na horyzoncie, a nad nią unosiła się smuga dymu. Tozier wstał i zawołał głośno:
– Tom, wchodzimy do akcji!
– Tak jest, sir! – padła przytłumiona odpowiedź zza brezentowej zasłony.
Tozier odciągnął Warrena i Abbota na bok:
– Na lewej burcie nie będzie od tej chwili zbyt bezpiecznie. Najlepiej położyć się na pokładzie z prawej strony, gdzieś za mostkiem. Spróbujemy ich storpedować. Tom przejął dowodzenie, bo musi naprowadzić statek na cel.
– Ale przyciski do odpalania torped są na mostku – zauważył Warren.
– Tak – odparł Tozier. – I na tym polega cała zabawa. Mike, zostaniesz tutaj i będziesz w kontakcie z Tomem – dasz znać, kiedy zechce atakować. Ty, Nick, pójdziesz ze mną. Jak dostaniesz sygnał, pobiegniesz na mostek i spróbujesz dotrzeć do przycisków.
Warren skinął głową i zastanawiał się przez moment, jakie zadanie Tozier przeznaczył dla siebie. Dowiedział się tego niebawem, gdy Andy wskazał na bom.
– Drugi zestaw przycisków jest tam, na górze. To będzie zadanie dla mnie, gdybyś nie mógł się dostać na mostek.
Warren spojrzał na niczym nie osłonięte bocianie gniazdo i zwilżył wargi.
– A jeżeli ci się nie uda?.
– Wtedy przestanę się tym przejmować – odparł beztrosko Tozier. – Ktoś inny będzie musiał spróbować szczęścia. Chodźmy się schować.
Ukryli się z Warrenem w pobliżu prawej burty i czekali. Kanonada rozpoczęła się nagle i z zaskakującą gwałtownością.
Ze swej kryjówki Warren widział tylną część mostku, który – przy akompaniamencie serii wybuchów – zaczął się rozpadać. Pociski działa eksplodowały z brutalną siłą, wzniecając jaskrawe błyski i ze sterówki pozostały w jednej chwili nędzne szczątki.
Usłyszał nad głową głuche uderzenie i spojrzawszy w górę zobaczył ze zdumieniem wbity w drewnianą listwę kawałek szkła. Wyrzucone siłą wybuchu z rozbitej sterówki, pomknęło niczym śmiercionośny pocisk w jego kierunku, wbijając się ostrą jak brzytwa krawędzią na głębokość jednego cala w twarde tekowe drewno. Gdyby trzymał głowę o parę cali wyżej, byłoby już po nim.
Zdążył schować się ponownie akurat w chwili, gdy działo zaczęło ostrzeliwać rufę. Pociski wybuchały na pokładzie i ze wszystkich stron sypały się kawałki desek. Jeden z nich rozciął mu kurtkę, pozostawiając wystrzępioną dziurę. Oprócz głuchego grzmotu działa dał się słyszeć terkot karabinów maszynowych. Kule przeszywały nadbudówkę, jakby jej ściany były zrobione z papieru. Warren przylgnął mocno do pokładu i wyglądało na to, że próbuje się w nim zakopać.
Kanonadę usłyszał w odległości czterech mil na zachód młody kapitan libańskiej łodzi patrolowej, na której płynął Jamil Hassan. Odwrócił się do niego i powiedział:
– Strzelają! Hassan odpowiedział ponaglającym gestem.
– Szybciej! Niech się pan pośpieszy!
Warren ostrożnie uniósł głowę, gdyż potworny hałas ustał i znów zaległa cisza. Słychać było tylko jednostajne dudnienie silników i plusk fali przy dziobie. Spojrzał na mostek, zauważając z przerażeniem rozmiary zniszczeń. Wyobraził sobie nagle, jak zrobione przez Metcalfe’a kukły tańczyły na sznurkach niby marionetki, a kule i pociski przelatywały przez nie i pomiędzy nimi tak długo, aż nie zapadł się dach.
„Orestes” zaczął – powoli zbaczać w lewo, jakby zabrakło ręki trzymającej ster.
– Zmieniam kurs, żeby statek niby przypadkowo obrócił się dziobem do jachtu – krzyknął Metcalfe. – Może uda nam się ich zmylić. Niech Andy będzie gotowy.
Abbot pochylając się nisko, pomknął naprzód, aby przekazać wiadomość. Tozier popatrzył na rozbity doszczętnie mostek i pokręcił głową.
– Biegnij, Nick, ale uważaj. Zaczekaj, aż jacht będzie na linii strzału, zanim naciśniesz guzik. Jeżeli nie będziesz mógł odpalić, krzyknij.
Warren stwierdził, że cały się trzęsie. Nie był stworzony do takich zadań i dobrze o tym wiedział. Podbiegł do stopni prowadzących na mostek i prędko się po nich wspiął. Gdy znalazł się na górze, natychmiast schował głowę i położył się na brzuchu. Dopiero po chwili rozejrzał się po sterówce. Jej przednia część wyleciała w powietrze i niewiele z niej pozostało. Nie było steru, kolumny kompasu, telegrafu ani małej skrzynki z dwoma przyciskami. Mostek praktycznie przestał istnieć.
Krzyknął: – Nic z tego, Andy! – i w obawie przed następną kanonadą odwrócił się szybko, aby pobiec z powrotem. Nie usiłował nawet schodzić po stopniach, tylko zeskoczył na dół i upadł ciężko na pokład, kryjąc się za szczątkami mostku.
Zobaczył, jak Tozier mija go i pędzi wzdłuż pokładu na otwartą przestrzeń śródokręcia. Biegł zygzakiem w taki sposób, by nigdy nie robić więcej niż trzech kroków w jednym kierunku. Kiedy zniknął za osłoną maszynerii u podnóża bomu, Warren spojrzał w górę. Po tym wszystkim, co zaszło, wydawało się niemożliwe, by ktokolwiek był w stanie tam się wspiąć.
Metcalfe patrzył na bom, przyglądając się równocześnie jachtowi. Zobaczył, jak Tozier pnie się w górę i obrócił ster, by „Orestes” nie schodził z kursu. Tozier dotarł do bocianiego gniazda i pochylił się, żeby przyłożyć oko do celownika, ale jacht schodził mu z pola widzenia, choć Metcalfe dokładał starań, by mieć go na linii dziobu.