Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Nie. – Znów chwyciłem ją za ramiona. – Prawdziwą zbrodnią jest to, gdy ludzie czynią zło rozmyślnie, kiedy zadają cierpienie z zemsty albo chęci posiadania czegoś. Ty nie miałaś większego wyboru. Wskazałem na światła miasta pod nami.
– Do diabła z tym wszystkim! – zawołałem. – Ludzie, którzy są naprawdę źli, którzy wyrządzają zło i sprawiają cierpienie innym, nigdy nie czują się winni, nigdy nie mają najmniejszych wyrzutów sumienia. Tylko jednostki dobre i wrażliwe wyrzucają sobie własne błędy i pomyłki. Zawsze o tym pamiętaj.
Wydawało mi się, że mnie nie słucha.
– To prawda, popełniłaś błąd, ale, na litość boską, niech to nie przekreśli twojego całego życia. Dasz radę, wyjdziesz z tego. Jeśli zechcesz mieć dzieci, to będziesz je miała. Przyszłość należy do ciebie. Ciesz się życiem.
– A ty cieszysz się życiem?
– W każdym razie próbuję, dlatego zaprosiłem na randkę piękną kobietę.
Uśmiechnęła się. Parę łez spłynęło jej po policzkach.
Objąłem ją. Poczułem pożądanie. Zaszlochała cicho.
– Kiedy zadzwoniłeś – rzekła – bardzo się ucieszyłam, ale i zmartwiłam.
– Czemu?
– Że będzie tak jak parę dni temu. Owszem, było mi wówczas bardzo dobrze, ale potem... – Ścisnęła moją rękę. – Nigdy bym tego nie powiedziała, gdybyś nie był moim przyjacielem. To o wiele więcej niż kochanek.
– Ja jestem twoim przyjacielem.
– Nie wiem... nie wiem, czy potrafiłabym bez ciebie...
Wziąłem ją w ramiona.
Przejeżdżający samochód oświetlił nas i na ułamek sekundy rozbłyśliśmy jak pochodnia. Jakiś nastolatek wysunął głowę przez okno auta i krzyknął:
– No dalej, ile można czekać!
Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
Pojechaliśmy do mnie do domu. Przygotowałem jej gorącą kąpiel. Moczyła się przez pół godziny. Kiedy wyszła z łazienki, była zaróżowiona i zmęczona. Leżąc w łóżku, obejrzeliśmy kawałek westernu i około drugiej w nocy zasnęliśmy.
Milo nie dzwonił. Żadnych wiadomości z San Labrador. Znów porozmawiałem z Madeleine, która poinformowała mnie, że Melissa jeszcze śpi.
Większość dnia spędziłem z Robin. W południe zjedliśmy posiłek, który był połączeniem śniadania i lunchu, potem wybraliśmy się na zakupy nu pobliski bazar z artykułami spożywczymi. Następnie pojechaliśmy nad jezioro pooglądać łabędzie. Lekką kolację zjedliśmy w restauracji, której specjalnością były owoce morza. O siódmej dotarliśmy do domu Robin. Przez telefon sprawdziłem, czy nie ma wiadomości na mojej sekretarce, a Robin sprawdziła na swojej.
U mnie nie było żadnych wiadomości, za to do Robin kilkanaście razy wydzwaniał jakiś znany piosenkarz. Trzęsącym się głosem wołał:
– Rob, słuchaj, pilna sprawa. W niedzielę mam koncert w Long Beach. Właśnie wróciłem z Miami. Byłem na rybach. Od wilgoci popękał lakier na mojej ukochanej Patty. Będę czekał na telefon w hotelu „Sunset Marquis”. Proszę, zadzwoń jak najprędzej.
– A to klops – rzekła.
– Poważna sprawa.
– Tak. Jeśli dzwoni osobiście, to będzie moc pracy. Pewnie zarwę całą noc.
– Kto to jest Patty?
– To jedna z jego gitar, Martin D-dwadzieścia osiem z pięćdziesiątego drugiego roku. Ma jeszcze dwie inne. Laverne i... zapomniałam, jak nazwał tę drugą. Obie noszą imiona sióstr Andrews – jak się nazywała druga siostra Andrews?
– Maxene.
– Właśnie, Maxene. Patty, Laverne i Maxene. Wszystkie z pięćdziesiątego drugiego roku, w dodatku noszą kolejne numery seryjne. Nie spotkałam tak podobnie brzmiących gitar, ale oczywiście on musi jutro zagrać na Patty.
Potrząsnęła głową i poszła do kuchni.
– Chcesz coś do picia?
– Nie, dzięki.
– Na pewno? – wystawiła głowę zza drzwi i spojrzała na telefon.
– Na pewno. Czemu nie zadzwonisz do niego?
– Nie masz nic przeciwko temu?
– Prawdę mówiąc, jestem, trochę zmęczony. Starość nie radość. Miała coś powiedzieć, kiedy zadzwonił telefon.

Podstrony