Naj-
więcej muskulatury w konfliktach dramatycznych ma Konczyński (Otchłań, Straceńcy,
Dom Magdaleny), autor o wiele lepszy od swojej opinii u krytyków, którzy jego szczerą
energię w dramatycznym przeciwstawianiu wrogich sił biorą za wyrachowanie - lecz w
stawianiu problemów popada na mielizny. Grubiński najwięcej myśli nad swoją sztuką,
lecz ma za krótki oddech, jego chęć prostoty graniczy z obawą przed niepewnością ręki.
Winawer ma pomysły europejskie, świeże, oryginalne, jego forsą jest obfitość, lecz nie
pełnia - i nie umie napisać aktu trzeciego; zresztą jest niedocenionym, on sam i jego gen-
re, na szkodę literatury. Szaniawski przetrawia w sposób oryginalny problemy - rittnerow-
skie; lecz uprawia rzadki w Polsce kult rzeczy kryjomych i subtelnych. Co do kilku tych,
którzy wywierają wpływ: Dla Boya teatr jest francuską Venus z Pięknym Zadkiem, a dla
Limanowskiego folklorem i egzemplifikacją filologii greckiej, słowiańskiej, meksykań-
skiej.
IV
W Warszawie dramat właściwy nigdy się nie zadomowi - nie wpuści go komedia i ka-
baret. Warszawa zjada talenty, i to nie kawałkami, lecz rozkruszone na miazgę dowcipów,
jako że jest bezzębna. Pod wszelkimi pozorami Warszawa dramat rzetelny odepchnie: to,
że źle zbudowany, to, że gderliwy, szpitalny, makabryczny, anarchistyczny, nudny. Gdy
trzeba odeprzeć dramat - i krytycy, i publiczność stają się bardzo bystrymi i wybrednymi.
Oprócz sztuk cudzoziemskich zagrażają najnowszemu dramatowi polskiemu także ge-
nialne zawalidrogi z przeszłości: Fredro, Wyspiański, Słowacki, teraz Norwid... Tymi „re-
zerwami” czy „spichrzami” można zawsze utrącić rozwój i teatr jeszcze bardziej przechy-
lić na tę stronę, gdzie panem jest reżyser i aktor.
Ciekaw jestem, jak właściwie dyrektorzy teatrów popierają twórczość? Czy wołają
kiedy do siebie tych młodych i mówią: mój drogi, jesteś geniusz, napisz mi sztukę, tylko
na miłość boską niezbyt nudną ani ekstrawagancką, aby kasa nie ucierpiała, bo wtedy nie
będzie później ani dla ciebie, ani dla twoich kolegów? - Wiem, że w jednym z teatrów
76
spisano od półtora roku 125 numerów wniesionych sztuk; odliczając choćby 50 na sztuki
tłomaczone, 10 na sztuki Witkiewicza, 30 na grafomanię - co się stało z resztą? Kto to
czytał? A były tam nazwiska znaczne.
W stosunkach z dyrektorami nie ma wobec autorów szczerej i zachęcającej uczynności.
Latami sztuki zalegają, a nawet jeżeli sztuka zostanie do grania przyjęta, trzeba być na-
trętnym; jak pewien znany autor praktyk, terroryzować dyrektora, nachodzić go w dzień i
w nocy, używać protekcji, aby go skłonić do wystawienia utworu.
Wystawienie samo jest dla autora zawsze przykrością. Zawsze tłumi w sobie niezado-
wolenie. Musi dziękować aktorom i aktorkom, których by raczej zaraz w Wiśle utopił.
Supremacja aktora nad autorem jest straszna. Tu tkwi jedna z ważnych przyczyn re-
zygnacji autorów z laurów i tantiem teatralnych. Stosunek ten jest sam przez się drama-
tem. Ale o tym nie chcę pisać w piśmie wydawanym przez artystów sceny.
V
W ankiecie pp. Makuszyński i Limanowski zwalają winę na autorów, p. Kiedrzyński
na krytyków. Ten żąda, by zelżała surowość krytyki dla utworów rodzimych, tamci, by się
zaostrzyła.
Rzecz w tym, aby krytyka była mądra i rzeczowa. - zresztą niech ma ton, jaki zechce,
pobłażliwy, uszczypliwy, o to mniejsza. Ale wielu autorów jest krytykami i gdy sami pi-
szą recenzje, popadają w to samo, co im niemiło jako autorom.
Należałoby napisać vademecum dla krytyków. Oto niektóre główne punkty:
1) Nie pisz arbitralnie. Zwłaszcza gdy chlastasz autora polskiego, daj dowód.
2) Pisz tak, żebyś jakością swojego sądu za każdym razem dowodził, że masz przyro-
dzone prawo do sądzenia, a nie prawo przypadkowe, zdobyte przez wkręcenie się do re-
dakcji.
3) Nie wydawaj patentów, nie wyrokuj o talencie lub o braku talentu, pisz o sztuce,
którą recenzujesz.
4) Nie pisz naokoło rzeczy.
5) Nie pisz o „ludziach papierowych”.