Lando Calrissian bardzo szybko siÄ™ o tym przekona.
Powoli, bardzo ostrożnie, czarownik przenicował własne ciało. Wywrócił je na drugą
stronę wzdłuż osi, jaką stanowił układ trawienny. Często tak postępował, ilekroć oddawał
się odprężającym medytacjom. Po chwili znów miał tylko trochę mniej odrażającą postać
niż ta, jaką przyjmował jeszcze przed kilkoma sekundami. W tej poprzedniej żadna istota
ludzka jeszcze nigdy go nie widziała i nigdy nie zobaczy. Nikt nie dowie się, jak straszny
jest to widok. Gepta odprężył niezliczone wypustki. Rozprostował je na całą długość, a
później pozwolił, by się skurczyły i przybrały na nowo kształt odzianego w ciemnoszary
strój czarownika. Czarownika, obdarzonego ludzkim ciałem; w każdym razie wszyscy tak
sÄ…dzili.
Wzywając na pomoc siły, o których wszechświat nic nie wiedział, zaczął opadać powoli,
jakby z namysłem, w kierunku dna jaskini. Miał do wykonania pewną pracę i pragnął
zabrać się do niej jak najszybciej.
Ach, tak... Przedtem musiał jeszcze nakarmić ulubieńca.
Klyn Shanga dobrze wiedział, jak ukrywać smutek. Pomyślał, że każdy następny rok
sprawia wrażenie trudniejszego i smutniejszego niż poprzedni. A teraz dowiedział się, że
pułkownik Kenow, stary i wierny przyjaciel, nie żył. Został zabity i zniknął z jego życia.
Na wieki.
Kiedy obaj byli jeszcze dziećmi, walczyli ramię w ramię w czasie bitwy o Rood. Ktoś inny
mógłby uznać ją za nic nie znaczącą potyczkę - jedną z wielu, toczonych podczas straszliwej
wojny - ale dla Shangi i Kenowa było to przełomowe wydarzenie, które skierowało obu
na nową ścieżkę życia. Przeżyli, zmężnieli i okrzepli, a zdobyte doświadczenie sprawiło,
że przemienili się ze smarkatych wieśniaków w prawdziwych żołnierzy.
I stali się przyjaciółmi.
A teraz pułkownik Kenow nie żył.
Najgorsza ze wszystkiego była świadomość, iż zginął bezsensowną śmiercią. Zawdzięczał
ją własnej zapalczywości i popędliwości, o jakie Shanga nigdy nie podejrzewałby
człowieka tak doświadczonego i mądrego jak Kenow. Surowe prawa, ustanowione przez
zamieszkujących system Oseona bogaczy, zmusiły weterana wielu bitew do rezygnacji z
ulubionej broni, którą tak zręcznie umiał i lubił się posługiwać, i posłużenia się toporną
metalowÄ… rurÄ….
W wyniku tego został zastrzelony nie przez mieszkańca asteroidy, ale przez obcego. Co
prawda, ów nieznajomy miał jakieś porachunki z wrogiem, a zatem nie mógł być uznany
za osobę, nie mającą związku z całą sprawą. Jaka szkoda, że Kenow nie posłuchał...
Przestworza przecięła następna ognista błyskawica, wskutek czego dziwaczny szyk,
zachowywany dotąd przez myśliwce, uległ nieznacznej zmianie. Pozostawanie w takiej
samej odległości od najbliższej asteroidy stawało się z każdą minutą coraz trudniejsze.
Klyn Shanga nie widział niemal niczego, mimo iż od najdalszego myśliwca nielicznej floty
oddzielała go odległość kilkuset metrów. W przestworzach wiły się niczym pasma dymu
i kłębiły chmury świecących gazów. Wskazówki czujników natężenia promieniowania
sunęły nieubłaganie w stronę krańców podziałek... i to pomimo faktu, że wisieli w
przestworzach, osłaniani przez miliony ton tworzących asteroidę litej skały. Nikt nie
wiedział, ile jeszcze czasu zdołają przeżyć w takiej sytuacji...
No cóż, w końcu to i tak nie miało znaczenia. Jak zawsze, gigantyczna jednostka
napędowa rytmicznie i spokojnie pulsowała, a kable łączące ją z myśliwcami sprawiały
41
@
Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
wrażenie niezawodnych. Klyn Shanga pomyślał, że teraz, kiedy pośród nich nie było już
Kenowa, będzie musiał dokonać korekty szyku... ale z tym nie będzie najmniejszych
kłopotów. Ważne, aby wszyscy wytrzymali tak długo, aż wyprawa zakończy się całkowitym
powodzeniem. Kogóż obejdzie, jeżeli później ulegną niszczycielskiej sile Ogniowichru?
Komu sprawi różnicę, jeżeli jego skóra odpadnie płatami od ciała, a pozostali członkowie
grupy stracą włosy i wymiotując, skonają w straszliwych męczarniach? Będzie się liczyło
tylko to, co zrobili i co osiągnęli, a strata życia zostanie uznana za usprawiedliwiony
środek, wiodący do chlubnego celu.
Klyn Shanga, podobnie jak pozostali członkowie jego grupy, potrafił ukrywać żal i
cierpliwie czekać, aż nadarzy się okazja. Strumienie zjonizowanych cząstek wokół nich
uniemożliwiały nawet porozumiewanie się za pomocą systemu sieci przewodowych,
łączących maszyny z jednostką napędową. Grube kable zachowywały’ się jak anteny.
Zbierały nieprawdopodobne bogactwo szumów, trzasków, jęków i zakłóceń - szarpiących
nerwy i drażniących słuch, a także osłabiających zdecydowanie i wolę walki. Wszystko
razem sprawiało wrażenie, jak gdyby raz do roku zlatywały do systemu Oseona duchy
zmarłych z całego wszechświata, żeby złączyć swoje głosy w piekielnym, mrożącym
krew w żyłach zawodzeniu.
A teraz do chóru przyłączył się głos jeszcze jednej osoby... starego i wypróbowanego
przyjaciela Klyna Shangi, pułkownika Kenowa.
No cóż - pomyślał Shanga. - Już niedługo dołączą do niego inne głosy. Podejrzewał, że
nawet on stanie się jednym z upiornych śpiewaków.
Chyba nie istniał człowiek bardziej nieszczęśliwy i niezadowolony z trwającego karnawału
niż Lob Doluff. Towarzyszące Ogniowichrowi festyny, zabawy i bankiety przyprawiały go
o potworny, niepotrzebny ból głowy. Starszy Administrator systemu Oseona nigdy nie
polubił pory Ogniowichru. Nigdy też nie potrafił zrozumieć, dlaczego inni tak się nią
zachwycali.
Lob Doluff był daltonistą.