– Dlaczego ona mo¿e mnie nie zechcieæ?
Bezwiednie przejrza³ siê w jakiejœ wystawowej szybie i uœmiechn¹³ siê do w³asnego odbi-cia. By³ bardzo przystojnym. Pog³adzi³ krucz¹ brodê, nasadzi³ g³êbiej binokle i szed³ dalej rozwa¿aj¹c swoje szanse.
Pieniêdzy mia³ trochê, kredyt przez Grosglika wielki, skrupu³ów ¿adnych, wiêc najœwiet-niejsz¹ przysz³oœæ widzia³ przed sob¹.
Mela by³a bardzo piêkn¹ parti¹ i od dawna czu³ do niej wielk¹ sympatiê. Ma ona wprawdzie swoje polskie fanaberie, lubi szlachetnoœæ, wspomaganie i rozmowy o wznios³ych rzeczach, ale to kosztuje niewiele i dobrze robi w salonie. On sam kiedyœ za studenckich czasów w Rydze ile¿ razy podnosi³ podobne tematy, ile¿ piêknych rzeczy mówi³, jak piorunowa³ na wspó³czesny ustrój, by³ nawet socjalist¹ przez dwa semestry, a przecie¿ dzisiaj to mu nic nie przeszkadza w robieniu interesów, dobrych interesów.
Rozmyœla³, uœmiechaj¹c siê, bo mu siê przypomnia³a przestraszona twarz Grosglika.
– Moryc, zaczekaj.
Odwróci³ siê szybko.
– Szukam ciê po ca³ym mieÅ“cie – mówi³ Kessler, Å“ciskaj¹c mu rêkê.
331
– Interes?
– Chcia³em ciê prosiæ do siebie na dzisiejszy wieczór, bêdzie parê osób.
– Ma³a domowa knajpa? jak w przesz³ym roku, co?
– Nie, przyjacielska herbata, pogawêdka i kilka niespodzianek...
– Niespodzianki tutejsze?
– Import, ale bêd¹ i miejscowe dla amatorów. Przyjdziesz?
– Dobrze. Kurowskiego prosi³eÅ“?
– Mam ju¿ dosyæ polskiego byd³a w fabryce, niech¿e bêdê wolny od niego chocia¿ w do-mu. On mnie dra¿ni min¹ wielkiego pana, któremu siê zdaje, ¿e ³askê robi podaj¹c komu rêkê.
Verfluchter! – zakl¹³ cicho.
– Gdzie idziesz? Mogê ciê podwieŸæ, bo powóz na mnie czeka.
– A¿ na Drewnowsk¹.
– Widzia³em w tej chwili Grosmana, puÅ“cili go za kaucj¹.
– O, to nowina, bo ja w³aÅ“nie idê do Grünspana.
– Podwiozê ciê, muszê tylko wst¹piæ do fabryki na chwilê...
– Czy te niespodzianki... bêd¹ i z twojej fabryki?
– W³aÅ“nie chcê wybraæ co z przêdzalni.
– I tak od razu na apel bêd¹ gotowe?
– Wytresowane s¹, a zreszt¹ jest sposób: Nie – to precz z fabryki.
Moryc siê zaœmia³, wsiedli do powozu i w kilka minut stanêli przed gmachami fabryki Endelman et Kessler.
– Zaczekaj chwilê.
– Wiesz, pójdê z tob¹, mogê ci byæ pomocnym w ocenie...
Przeszli wielkie podwórze i weszli do niskich budynków, oœwietlonych z góry, mieszcz¹-
cych w sobie pralniê we³ny, sortowniê, grêplarniê i przêdzalniê.
Przy d³ugich pralnicach, chlapi¹cych dooko³a wod¹, pracowali tylko mê¿czyŸni, ale przy grêplach rozlega³y siê kobiece g³osy, które umilk³y natychmiast po wejœciu Kesslera.
Robotnice oniemia³y, z wlepionymi oczami w maszyny sta³y jak szeregi automatów, otoczone wa³ami we³ny niby brudn¹ pian¹ tego szumi¹cego morza maszyn, zwojami pasów i kó³
warcz¹cych dziko, bezustannie.
Kessler szed³ naprzód, g³owê wcisn¹³ w ramiona, przygarbi³ siê i szed³ wolno, ruszaj¹c szczêkami obroœniêtymi czerwonym w³osem: ze spiczastej g³owy i z d³ugich, ostro zakoñ-
czonych uszów podobny by³ do nietoperza czatuj¹cego na zdobycz.
Ma³ymi oczkami uwa¿nie ogl¹da³ najm³odsze i najprzystojniejsze robotnice, które z wolna pod tym taksuj¹cym spojrzeniem czerwieni³y siê, ale nie podnosi³y oczów.
Przy niektórych przystawa³, pyta³ siê o robotê, ogl¹da³ we³nê i zapytywa³ Moryca po niemiecku:
– Có¿ na to powiesz?
– Resztka dla parobków – odpowiada³ z pogard¹, ale przy jednej rzek³:
– Ta ma pyszny fason, szkoda, ¿e piegowata...
– £adna, musi mieæ bia³¹ skórê! Milner! – krzykn¹³ na majstra, prowadz¹cego salê.
Gdy tamten stan¹³ przed nim, cicho pyta³ siê o nazwisko dziewczyny i zapisa³ je w notesie.
Poszli dalej, przechodz¹c dwa razy salê w ró¿nych kierunkach, nie mog¹c nic wiêcej wybraæ odpowiedniego, bo robotnice by³y przewa¿nie brzydkie, wynêdznia³e i zniszczone przez pracê.
332
– ChodŸmy do przêdzalni, tutaj ju¿ nic siê nie wy³owi, same resztki.
W przêdzalni bia³ej, jakby zasypanej œniegiem we³ny, zalanej œwiat³em padaj¹cym z góry przez szklane dachy, panowa³a dziwna, og³uszaj¹ca cisza.
Wszystkie maszyny by³y w szalonym ruchu, pracowa³y jakby w skupieniu wielkim, z zapartym oddechem, bez ha³asu, czasami tylko rozleg³ siê ostry, krótki skowyt kó³ rozpêdowych i milkn¹³ zalany oliw¹, porwany przez miliardy drgañ, co jak ledwie wyczute pomruki burzy szala³y nad maszynami.
Czarne, rozstrzêsione pasy i transmisje podobne do zwojów wê¿ów z sykiem goni³y siê wci¹¿, rzuca³y siê do sufitu, opada³y na b³yszcz¹ce ko³a, które obraca³y, przewija³y siê wzd³u¿
œcian, lecia³y wskroœ sufitów, powraca³y i otacza³y z obu stron d³ugie przejœcia przez sale jakby pasami czarnej, szalej¹cej w ruchu przêdzy, przez któr¹ niewyraŸnie siê rysowa³y ruchy salfaktorów, podobnych do szkieletów potwornych ryb przedhistorycznych, które skoœnym ruchem bieg³y naprzód, chwyta³y bia³ymi zêbami szpulkê we³ny i cofa³y siê ze zdobycz¹, snuj¹c za sob¹ setki bia³ych nici.
Robotnicy, jakby przykuci do maszyny, zapatrzeni w przêdzê, poruszali siê automatycznie, biegli za salfaktorami, cofali siê przed nimi, b³yskawicznie sczepiali pêkniête nici i g³usi, i œlepi na wszystko, co by³o za nimi, pilnowali ruchów bestyj.