Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


W czasie pierwszych miesięcy po pogrzebie Celeste pocieszała się myślą, że odtąd
łatwiej jej się będzie żyło bez ciągłych wyrzutów i złośliwości zmarłej. Niezupełnie się
to sprawdziło. Dave zarabiał mniej więcej tyle ile Celeste, czyli około dolara za
godzinę więcej, niż zarabiali u McDonaldsa, i choć rachunki za leczenie, jakie
Rosemary zgromadziła w ciągu swego życia, szczęśliwie nie przeszły schedą na jej
córkę, koszty pogrzebu ją obciążyły. Celeste przyjrzała się finansowej ruinie swojego
życia - rachunki będą musieli spłacać przez długie lata, dochody stałe były niskie, za
to wielkie wydatki bieżące, wyczerpany kredyt, a niebawem miała na nich spaść
lawina rachunków (Michael wchodził w wiek szkolny) - i poczuła się tak, jakby już do
śmierci musiała żyć na bezdechu. Ani ona, ani Dave nie skończyli studiów. Nie mieli
żadnych widoków na ich podjęcie, tymczasem ilekroć włączali telewizor, w
wiadomościach wychwalano niski wskaźnik bezrobocia i wysoki pewności
zatrudnienia. Nikt jednak nie wspominał, że dotyczyło to głównie pracowników z
odpowiednimi kwalifikacjami bądź ludzi podejmujących prace dorywcze bez
ubezpieczenia zdrowotnego, z marnymi perspektywami na jakąkolwiek karierę.
Czasem Celeste siadała po ciemku na sedesie obok wanny, w której znalazła
martwe ciało matki, starała się nie płakać i myślała o tym, dlaczego jej życie tak źle się
ułożyło. To właśnie robiła w niedzielę o trzeciej nad ranem, gdy o szyby bębnił deszcz.
Nagle do łazienki wszedł Dave. Był cały zakrwawiony.
Sprawiał wrażenie przerażonego jej widokiem. Szarpnął się do tyłu, kiedy się
podniosła.
- Stało się coś, skarbie? - zapytała, wyciągając do niego rękę.
Cofnął się spłoszony i uderzył nogą o futrynę drzwi.
- Pocięli mnie.
- Co takiego?
- Chlasnęli mnie.
- Chryste Panie, Dave! Jak to się stało?
Podniósł koszulę i Celeste zobaczyła długą, spienioną bąbelkami krwi ranę pod
żebrami.
- O mój Boże! Musisz natychmiast jechać do szpitala!
- Nie ma potrzeby - burknął. - Spójrz, nie jest głęboka. Tylko krwawi jak jasna
cholera.
Miał rację. Przyjrzawszy się lepiej, Celeste stwierdziła, że płytka rana była jedynie
długa i bardzo krwawiła. Choć nie aż tak, by jej można przypisać krew na szyi i koszuli
Dave’a.
- Kto to zrobił?
- Jakiś czarny szajbus. - Dave zdjął koszulę i wrzucił ją do umywalki. -
Spieprzyłem sprawę, kochanie.
- Jak to? Co masz na myśli?
Obrzucił ją rozbieganym spojrzeniem.
- Chciał mnie obrabować, rozumiesz? No więc... więc mu przyłożyłem. Wtedy
mnie ciachnął.
- Zamachnąłeś się na niego nożem, Dave?
Odkręcił kran i włożył głowę pod strumień wody, trochę się też napił.
- Nie mam pojęcia, jak to się stało. Spieprzyłem sprawę, skarbie. Poniosło mnie.
Skotłowałem gnoja.
- Ty...?
- Zraniłem go, Celeste. Po prostu dostałem małpiego rozumu, kiedy poczułem pod
żebrami kosę. Kapujesz? Znokautowałem drania, usiadłem na nim i... poniosło mnie.
- Działałeś w samoobronie.
Zrobił ręką gest, który znaczył „o tyle, o ile”.
- Nie sądzę, prawdę powiedziawszy, żeby sąd tak to zakwalifikował.
- W głowie mi się to nie mieści. Kochanie - ujęła oburącz jego ręce - opowiedz mi
po kolei, co się stało.
Wpatrzona w twarz Dave’a, poczuła nagle, że robi jej się słabo. W głębi jego oczu
pojawił się jakiś dziwny blask, jakby zadowolenia z siebie.
Po namyśle doszła jednak do wniosku, że to zapewne efekt jarzącej się tuż nad
mężem taniej świetlówki, bo gdy zwiesił głowę i zaczął głaskać jej dłonie, jego twarz
przybrała normalny wyraz.
- Szedłem właśnie do samochodu... - Celeste usiadła wygodniej na zamkniętej
klapie sedesu, a Dave klęknął przed nią. - ... a ten facet podszedł do mnie i poprosił o
ogień. Powiedziałem, że nie palę. A on, że też nie pali.
- Masz tobie!
Dave przytaknął.
- Zaraz zaczęło mi walić serce. Dokoła ani żywej duszy. Wtedy zobaczyłem w jego
ręku nóż. „Forsa albo życie, koleś. Jedno albo drugie”.
- Dokładnie tak powiedział?
Dave podniósł głowę i spojrzał na nią pytająco.
- Bo co?
- Nie, nic.