Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Na szczęście dla Skana nie był on zupełnie pozbawiony cyrkulacji powietrza: zapomniał o wilgoci
i o tym, że Haighlei nigdy nie zamykali niczego w pomieszczeniach bez wenty-
lacji, chyba że chcieli założyć hodowlę pleśni. Składzik miał wykute w ścianach cztery otwory wentylacyjne.
— Przynajmniej światło słoneczne nie będzie nam przeszkadzać w spaniu —
stwierdziła filozoficznie Zhaneel. Jej szpony przypominały ludzkie dłonie na tyle, że potrafiła zapalić świecę, inaczej Skan byłby skazany na siedzenie w ciemności, bo zakazano mu używania lamp magicznych. — A kiedy maleństwa zerwą się
rano i zaczną wrzeszczeć, będziemy odizolowani od tego dźwięku.
Skan powstrzymał się od stwierdzenia, że nie jest to dostateczna rekompensata za spanie w miejscu tylko trochę większym od szafy.
— Wolałbym, żeby znaleźli inne rozwiązanie — powiedział, padając na łóż-
ko. — Sketi, dlaczego tu w ogóle przyjechaliśmy? Gdyby mnie tu nie było, nie podejrzewaliby nikogo z Białego Gryfa!
— Jesteś pewien? — zapytała łagodnie, przytulając się do niego i ciągnąc
50
delikatnie za pędzelki na uszach. — Pomyśl: to morderstwo zostało zaplanowane tak, aby wrobić w niejednego z nas. Gdyby Judeth tu była, ofiara zostałaby zabita przez wyszkolonego wojownika, a dla Cinnabar przygotowaliby wiwisekcję. Albo podrzucili do komnaty broń z Północy.
— Hmm. . . Ale co to oznacza?
— Ktokolwiek to zrobił, nie zdawał sobie sprawy, że byłeś w tym czasie ob-
serwowany przez setki oczu. Musimy zachowywać się godnie, z wdziękiem i cze-
kać, aż znajdą jakieś dowody. Potrzebują motywu: może ta kobieta miała wroga albo coś zginęło z jej komnaty? — Wzruszyła ramionami. — Zresztą nieważne.
Uważam, że w całą sprawę zamieszana jest magia.
— Oszalałaś? Tutaj na każdego maga przypada pięciu strzegących go kapła-
nów!
Zhaneel nie odpowiedziała, więc sam zaczął się zastanawiać.
— No tak. . . to duży kraj, zdarzają się wypadki. Jakieś dziecko mogło uciec ze szkoły. Z takimi zdolnościami, bez nadzoru. . .
— Zeszło na złą drogę — dokończyła jego towarzyszka.
— Owszem. I poszukało towarzystwa innych wykolejeńców. . .
— A oni wykorzystali jego zdolności jako broń. Myślę, że ofiara miała jakie-
goś wroga, który postanowił się jej pozbyć. A kiedy morderca mógł działać, nie narażając się na schwytanie?
— Podczas tańca. Ale, ale, wszyscy wiedzieli o przedstawieniu. W końcu od-
było się na naszą cześć!
— Nie wszyscy: tylko dworzanie. To, że zbrodnia przypominała czyn gryfa,
może być jedynie zbiegiem okoliczności, zwłaszcza że dokonano jej w gniewie
— wytknęła. — Morderca miał szczęście, że nikt go nie zauważył wchodzącego
i wychodzącego. Zdarzają się tacy szczęściarze — spojrzała na niego z błyskiem
, w oku. — Sam wiesz o tym najlepiej.
— Huhrrr — mruknął zakłopotany. Zhaneel miała rację: zdarzały się niepraw-
dopodobne zbiegi okoliczności. — Musiał być dobry i szybki. W życiu go nie
złapiemy.
— Jeśli nie zdarzy się nic innego, cała sprawa przycichnie w ciągu tygodnia
— pocieszyła go. — Nawet Palisar twierdzi, że to nie mogłeś być ty. Gdybyś użył
magii, potrzebowałbyś czasu i odosobnienia, a przecież wiadomo, że na magii
nie można polegać. A poza tym zostawia ślady. Jeśli nie znajdą dodatkowych
dowodów, za kilka dni gwardziści przestaną deptać nam po piętach, a szukaniem mordercy zajmie się policja.
Skan westchnął, pieszcząc jej ucho.
— Jak zawsze masz rację. Za kilka dni przestaną nas podejrzewać.
Powiedziałem coś, co j ˛
a uspokoi. Dlaczego sam w to nie wierzę?
ROZDZIAŁ PI ˛
ATY Krótko przed wieczorem Skan usłyszał znajome pukanie do drzwi.
— Nic mi nie mów — warknął, widząc przed sobą Leyueta i Oszczepy Prawa.
— Sam zgadnę. Kolejne morderstwo?
Leyuet przytaknął. Jego twarz przeorały bruzdy, a włosy posiwiały widocznie
w ciągu kilku ostatnich dni.
— Kolejne morderstwo. Kolejny przeciwnik traktatu. Tym razem w zamknię-
tej i zabarykadowanej komnacie. Można było tego dokonać, tylko używając magii.
Oczywiście pilnie cię strzeżono w czasie popołudniowej drzemki?
Skan skłonił się szyderczo przed dwoma umięśnionymi oszczepnikami stoją-
cymi w kącie pokoju.
— Towarzyszą mi nawet wtedy, gdy śpię — powiedział. Po drugim morder-
stwie podniosły się głosy, że jeden strażnik to za mało, aby upilnować gryfa. —
Byłem tutaj albo w ogrodzie. Zapytaj ich.
— Nie muszę — westchnął Leyuet. — Wiem, że potwierdzą twoje słowa.
Wiem też jednak, że morderstwa nie mógł dokonać żaden z Haighlei: jak słusz-
nie stwierdziłeś, zakłócenia pola magicznego są zbyt duże, aby któryś z naszych kapłanów był w stanieje pokonać. Mag musi być obcy — potarł oczy; Prawdomówca nie spał ostatnio zbyt wiele. — Nikt spośród nas nie zabiłby w tak. . . tak okrutny, niegrzeczny sposób.
Skan zakrztusił się z wrażenia: zawsze, kiedy myślał, że zrozumiał Haighlei, zaskakiwali go czymś nowym.
— Czy można grzecznie popełnić morderstwo? — zapytał.

Podstrony