Oszalały z głodu i ze wspomnień o pożeraniu od tygodni ludzkiego ciała, człowiek ten krwawymi kikutami palców szarpał jej wieko. Gdy naciśnięta we właściwym miejscu skrzynka otworzyła się, obok przerażonej twarzy Friedricha Druckera przemknęły ze świstem uwolnione cyklony. Cyklony i mrok, uskrzydlone, pozbawione twarzy kształty, które uleciały w noc ścigane przez ostatnią wstęgę purpurowego dymu o zapachu gnijących gardenii.
Ale Friedrich Drucker niewiele miał czasu, by dociekać znaczenia purpurowego dymu, gdyż następnego dnia wybuchła IV wojna światowa.
Tłumaczył Jacek Manicki
Jeffty ma 5 lat
Kiedy miałem pięć lat, bawiłem się z chłopczykiem, który miał na imię Jeffty. Naprawdę nazywał się Jeff Kinzer, ale wszyscy, którzy się z nim bawili, wołali na niego Jeffty. Mieliśmy po pięć lat i dobrze nam się razem bawiło.
Kiedy miałem pięć lat, Batonik Clarke’a był gruby, długi prawie na piętnaście centymetrów, oblany prawdziwą czekoladą i jak się w niego dobrze wgryzło, przyjemnie chrupał, a kiedy oddarło się z jednego końca papierek, w który był zapakowany, żeby czekolada nie roztopiła się w ręce, to pachniał świeżością. Dzisiaj Batonik Clarke’a jest cienki jak karta kredytowa, zamiast prawdziwą czekoladą oblewają go czymś sztucznym i okropnym w smaku, jest miękki i rozmokły, kosztuje piętnaście albo dwadzieścia centów zamiast uczciwą i słuszną dziesiątkę, a opakowany jest tak, że sprawia wrażenie równie dużego jak przed dwudziestu laty, tylko że to nieprawda. Cienki, brzydki, niesmaczny – nie wart jest grosza, a co dopiero piętnastu czy dwudziestu centów.
Kiedy miałem pięć lat, pojechałem na dwa lata do ciotki Patrycji mieszkającej w Buffalo, w stanie Nowy Jork. Mój ojciec przechodził „ciężki okres”, a piękna ciotka Patrycja była zamężna z maklerem. Opiekowali się mną dwa lata. Kiedy miałem siedem lat, wróciłem do domu i od razu poszukałem Jeffty’ego, żeby się z nim bawić.
Miałem siedem lat. Jeffty ciągle miał pięć. Nie zauważyłem żadnej różnicy. Nic nie wiedziałem – miałem tylko siedem lat.
Lubiłem wtedy kłaść się na brzuchu przed naszym radiem marki Atwater-Kent i słuchać świetnych audycji. Przymocowywałem drut uziemiający do kaloryfera, kładłem się z książeczkami do kolorowania i kredkami Crayolas (wtedy w dużym pudełku było tylko szesnaście kolorów) i słuchałem sieci NBC Red: Jacka Benny’ego w „Jell-O Program”, „Amosa and Andy’ego”, Edgara Bergena i Charliego McCarthy’ego w „Chase and Sanborn Program”, „One Man’s Family”, „First Nighter”. Słuchałem także sieci NBC Blue: „Easy Aces”, „Jergens Program” z Walterem Winchellem, „Information Please”, „Death Valley Days”, ale najlepsza była Wspólna Sieć z audycjami „The Green Kornet”, „The Lone Ranger”, „The Shadow” i „Quiet, Please”.
Dzisiaj włączam radio w samochodzie, jadę po skali od końca do końca i łapię jedynie jakąś setkę orkiestr smyczkowych, banalne gospodynie domowe i głupich kierowców ciężarówek, którzy omawiają z aroganckimi prezenterami swoje dziwaczne życie płciowe, oraz bzdurną muzykę country & western i rockową, nadawaną tak głośno, że aż bolą uszy.
Kiedy miałem dziesięć lat, dziadek umarł ze starości, a ja zrobiłem się „kłopotliwym dzieckiem”, więc wysłano mnie do szkoły wojskowej, żeby wzięli mnie tam „w karby”.
Wróciłem, będąc czternastolatkiem. Jeffty ciągle miał pięć lat.
Chodziłem wtedy do kina w sobotnie popołudnia. Za seans płaciło się dziesięć centów, do prażenia kukurydzy używano prawdziwego masła, a ja zawsze mogłem obejrzeć jakiś western z Lashem LaRue albo Dzikiego Billa Elliotta jako Rudego Rydera z Bobbym Blakiem jako Małym Bobrem, albo Roya Rogersa czy Johnny’ego Macka Browna; jakiś straszny film w rodzaju „House of Horrors”, z Rondem Hattonem jako Dusicielem albo film „Ludzie-koty”, „Mumię” czy „Ożeniłem się z czarownicą” z Frederikiem Marchem i Veroniką Lake, a dodatkowo jeszcze odcinek jakiegoś świetnego serialu, jak „The Shadow” z Victorem Jorym czy „Dick Tracy” albo „Flash Gordon”, i trzy filmy animowane; ponadto program podróżniczy Jamesa Fitzpatricka, wiadomości Movietone, program śpiewankowy, a jeśli zostawałem do wieczora, oglądałem Bingo albo Keeno; i do tego otrzymywało się darmowe posiłki. Dzisiaj idę do kina i oglądam Clinta Eastwooda rozwalającego ludziom głowy jak dojrzale kantalupy.
W wieku osiemnastu lat poszedłem na uniwersytet. Jeffty wciąż miał pięć lat. Wracałem w czasie letnich wakacji popracować w sklepie z biżuterią u wuja Joego. Jeffty się nie zmieniał. Teraz już wiedziałem, że coś z nim nie tak, że jest inny, dziwny. Jeffty ciągle miał pięć lat i ani dnia więcej.
Kiedy skończyłem dwadzieścia dwa lata, wróciłem do domu na stałe. Otworzyłem pierwszy w mieście koncesjonowany sklep z telewizorami Sony. Od czasu do czasu spotykałem się z Jefftym. Miał pięć lat.