Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Pan Gill potrząsnął głową.
- Kapitan Gareth Bryne jest Dowódcą Gwardii Królo­wej. Osobiście dowodził Gwardzistami, których Morgase wysłała, aby pochwycili Thoma i dostarczyli go jej w łań­cuchach, i wątpię, czy kiedykolwiek zapomni, jak wrócił z pustymi rękoma, by przekonać się, że Thom wrócił do Pałacu i ponownie wyjechał. A Królowa nigdy niczego nie zapomina. W ogóle, czy znacie jakąkolwiek kobietę, która potrafiłaby zapomnieć? A Morgase dała się temu wszystkie­mu pochłonąć bez reszty. Przysięgam, przez miesiąc całe miasto szepcząc chodziło cicho na palcach. Żyją jeszcze Gwardziści, którzy to wszystko pamiętają. Nie, lepiej za­chowajcie sprawę Thoma w takim samym sekrecie, jak wasze Aes Sedai. Chodźcie, dam wam coś do jedzenia. Wyglą­dacie, jakby wasze żołądki zaczęły już trawić same siebie.
ROZDZIAŁ 36
SPLOT WZORU
Pan Gill zaprowadził ich do sali ogólnej, posadził przy stojącym w kącie stole i kazał jednej ze służących przynieść jedzenie. Rand pokiwał głową, kiedy zobaczył talerze, a na nich kilka cienkich płatów polanej sosem wo­łowiny, łyżeczkę żółtawej zieleniny i dwa ziemniaki. Nie było jednak złości w tym geście, raczej smutek i rezygnacja. Niczego nie ma wystarczająco dużo, powiedział karczmarz. Podnosząc nóż i widelec, Rand zastanawiał się, co będzie, kiedy już nic nie zostanie. Wobec takich myśli, na poły pusty talerz wydał się prawdziwą ucztą. Przeszył go dreszcz.
Stół wybrany przez pana Gilla znajdował się w znacznej odległości od pozostałych, sam gospodarz usiadł w kącie, skąd mógł obserwować salę. W ten sposób nikt nie mógł zbliżyć się na tyle, by podsłuchać, o czym mówią. Kiedy służąca odeszła, karczmarz powiedział miękko:
- A teraz, dlaczego nie powiedzieliście mi o waszych kłopotach? Jeżeli mam wam pomóc, wolałbym wiedzieć, w co się wdaję`?
Rand spojrzał na Mata, lecz ten marszczył czoło, wpa­trzony w swój talerz, jakby oszalał na punkcie krojonego właśnie ziemniaka. Wziął głęboki oddech.
- Sam do końca nie rozumiem ich natury - zaczął. Przedstawił swoją historię w najprostszy sposób, pomi­jając jednak trolloki i Pomory. Jeżeli ktoś oferuje ci pomoc, nie należy raczyć go w rewanżu opowiadaniem bajek. Nie sądził, aby właściwym było podkreślanie niebezpieczeństwa, ani też wciąganie kogoś w całą tę sprawę, podczas gdy sami właściwie nie wiedzieli, w co się wdali. Jacyś ludzie ścigali jego, Mata oraz garstkę ich przyjaciół. Pojawiali się w miej­scach najbardziej nieoczekiwanych, byli śmiertelnie niebez­pieczni, zamierzali zabić ich wszystkich, może nawet coś jeszcze gorszego. Moiraine mówiła, iż niektórzy z nich są Sprzymierzeńcami Ciemności. Thom nie do końca ufał jej, niemniej został z nimi, utrzymując, że czyni tak ze względu na swojego bratanka. Rozdzielili się podczas ataku, który nastąpił na drodze do Białego Mostu, a później, już w sa­mym Białym Moście, Thom zginął, ratując ich przed kolejną napaścią. Potem jeszcze kilka razy znaleźli się w niebezpie­czeństwie. Zdawał sobie sprawę, iż jego opowieść nie jest zupełnie spójna, niemniej to było wszystko, na co go było stać w krótkim sprawozdaniu, a nie chciał nawiązywać do rzeczy, które mogły okazać się niebezpieczne.
-- Nie zatrzymywaliśmy się, zanim nie dotarliśmy do Caemlyn - wyjaśnił. - Taki był pierwotny plan. Caem­lyn, a później 'Tar Valon.
Wiercił się, siedząc niewygodnie na samej krawędzi krzesła. Po tak długim czasie zachowywania ścisłej tajemni­cy, czuł się dziwnie wyznając komuś choćby tylko tyle, ile właśnie powiedział.
- Jeżeli będziemy trzymać się tej trasy, nasi przyjaciele wcześniej czy później będą nas mogli odnaleźć.
- Jeśli jeszcze żyją - wymruczał Mat, z nosem wbi­tym w talerz.
Rand nawet na niego nie spojrzał. Coś zmusiło go, by dodać jeszcze:
- Pomagając nam, może pan mieć kłopoty.
Pan Gill machnął lekceważąco pulchną dłonią.

Podstrony