- Ten człowiek dowodził oddziałem
radzieckich partyzantów, którzy przedarli się tu z Ukrainy. Potem połączył się z jednostką
porucznika Pawłusiewicza, przedwojennego oficera rodem z Soliny, który w czasie wojny
zajmował się przerzucaniem ludzi na Węgry. Kiedy go zdekonspirowano, przyłączył się ze
swoimi ludźmi do “Muchy”. Latem 1944 roku, dzięki sprytnemu wybiegowi, napuścili na
siebie formacje Wehrmachtu i własowców. Potem przedarli się razem z kobietami i dziećmi
przez front do Wołkowyi. Tu odbyła się ostatnia msza polowa i rozstali się.
W Wołkowyi zrobiliśmy krótki postój, podczas którego młodzież w ciągu kwadransa
wykupiła chyba cały zapas wody mineralnej. Po przejściu czterech kilometrach dotarliśmy do
Bukowca, skąd w 1946 roku deportowano prawie wszystkich mieszkańców do ZSRR, a
niedobitki, które ukrywały się w lasach w czasie akcji “Wisła”, do ówczesnego województwa
olsztyńskiego. Z Bukowa mieliśmy jeszcze dwa kilometry do wsi Terka. Tam, w zakolu
Solinki, znajduje się niewysoka górka, na której w XV wieku stał klasztor, stąd nazwa
wzniesienia: Monaster. W samej wsi tuż po wojnie dochodziło do odrażających scen
przemocy. Najpierw Ukraińska Powstańcza Armia wymordowała mieszkających tu
nielicznych Polaków. Potem, 9 lipca 1946 roku, żołnierze polscy w odwecie spalili w jednej z
chałup dwudziestu ośmiu zakładników. Maciek podawał suche fakty na temat walk UPA z
polskim wojskiem. Widziałem, że młodzież nieco gubiła się w zawiłościach historii.
- Wieczorem, na biwaku porozmawiamy o historii tych ziem - wtrąciłem się do
wykładu Maćka.
Z Terki szliśmy na .południe w stronę maleńkiej wioski Polanki wzdłuż Solinki, po jej
wschodnim, wysokim i skalistym brzegu. Przed Polanką i mostem po lewej stronie Maciek
skręcił w przydrożne krzewy i zaprowadził nas na maleńką łąkę nad rzeką.
- Możemy biwakować na dziko? - dziwiłem się.
- Mamy pozwolenia od leśników, o ile nie będziemy spalać całych połaci lasów -
wyjaśnił mi Maciek.
Godzinę trwało zorganizowanie życia obozowego, rozstawienie namiotów,
wyznaczenie miejsca na ognisko, kuchnię i latryny. W końcu przed dziewiętnastą mogliśmy
odpocząć.
- Kto chce, może kąpać się w rzece! - wołał Maciek. - Gustlik i ja będziemy was
asekurować.
Prawie wszyscy oprócz Waldka i Gruchy poszli nad brzeg. Chłopcy z uwagą
obserwowali Czarną i Wdowę, które weszły do wody w strojach kąpielowych. Nagle
Banderas, Zet i Biały wstali. Usłyszałem, jak powiadomili Maćka, że idą na most, który
widzieliśmy z prawej strony. Był to niewielki betonowy mostek. Wsunąłem się do wody i pod
wodą skierowałem się z prądem do tej wątłej konstrukcji. Ukryłem się pod nią i marznąc w
lodowatej rzece czekałem na przyjście chłopców. W końcu pojawili się. Stanęli przy barierce i
zaczęli rozmawiać, a ja podsłuchiwałem.
- Nie palisz? - Banderas pytał Białego.
- Nie, chyba bym płuca potem wypluł na tych górkach - odpowiedział Biały.
- Dobra, kupiłem mapę - Zet przerwał dysputy kolegów. - Już w namiocie
porównywałem mapy, ale nic z tego.
- Słyszałem, że polskie wojsko przeorało Bieszczady niszcząc i wysiedlając tubylcze
wioski - mruknął Banderas.
- Co oni zrobili naszym dzielnym wojakom? - zapytał Biały.
- Ucz się trochę historii - strofował go Zet. - UPA zabiła w Bieszczadach generała
Świerczewskiego i za to wysiedlono stąd wszystkich Ukraińców, którzy byli zapleczem UPA.
To była akcja “Wisła”, przeprowadzona w 1947 roku.
- Jakieś głupoty wypisali ci w Internecie, a ty to łykasz jak poranne mleczko - drwił
Banderas. - Dziadek mi opowiadał, że Świerczewski był niewygodny dla władz, bo zasłużony,
walczył w czasie wojny domowej w Hiszpanii, pisał o nim Ernest Hemingway. Wiecie, to
dziwne, że UPA zaczaiła się przypadkiem przy drodze i złapała konwój z generałem. Potem,
jak sprawdzano ślady po kulach w ciele Świerczewskiego, to okazało się, że ktoś strzelił mu
w plecy i to nie był upowiec. Słyszałem, że po wojnie tu był Dziki Zachód.
- A tam, twój dziadek... - Zet machnął ręką.
- Zobaczysz, co powie muzealnik wieczorem przy ognisku, pewnie przygotował długą
gadkę, bo wiem, że jest co opowiadać - powiedział Banderas i skierował się do obozu. Zet
podążył za nim. Został Biały, który wyjął paczkę papierosów. Z oddali dobiegał odgłos pracy
silnika. Podjechała terenowa toyota, z której wysiadł Jerzy Batura. Biały spojrzał w jego
stronę.
“Więc to takie buty” - pomyślałem.
Szybko kazałem Kobyłce zabrać plecak i stawić się na parkingu, przy Rosynancie.
Zszedł po pięciu minutach.
- Ale mnie pan załatwił z tą “Jaskinią Dobosza” - rzekł z wyrzutem. - Nawet nie wiem,
gdzie to jest, a pan jak gdyby nigdy nic stwierdza, że dziś wybieramy się do jednej ze skrytek
UPA.
- To jest twój specjalny plecak na wycieczki w góry? - zapytałem go.
Skinął głową. Skierowałem się na południe do Ustrzyk Górnych. Tam zatrzymaliśmy
się na krótko, żeby w hotelu PTTK obok stacji Górskiego Ochotniczego Pogotowia
Ratunkowego wynająć dwa pokoje i zostawić swoje rzeczy. Wzięliśmy ze sobą tylko lekkie
plecaki, do których włożyliśmy to, co niezbędne podczas górskich wypraw. Potem
podjechaliśmy Rosynantem na przełęcz Nad Berehami. Kupiliśmy bilety wstępu do