Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Turlogh posępnie przypatrywał się jego splątanej brodzie i dziko zwichrzonym włosom.
- Czy masz łódź?
Tamten skinął głową w stronę niewielkiej, osłoniętej od wiatru zatoczki. Bezpiecznie zakotwiczona, stała tam łódź, zbudowana z kunsztem wypracowanym przez setki pokoleń ludzi, którzy swą egzystencję zawdzięczali groźnemu morzu.
- Nie wygląda na zdatną do żeglugi – ocenił Turlogh.
- Nie wygląda? Ty, urodzony i wychowany na zachodnim wybrzeżu, powinieneś poznać się na niej od razu! Przepłynąłem nią samotnie do Zatoki Drumcliff i z powrotem, kiedy wszystkie demony wichru starały się rozerwać ją na strzępy!
- Nie da się łowić ryb przy takiej pogodzie.
- Czy wydaje ci się, że to tylko wy, wodzowie, odczuwacie radość narażając skórę? Na wszystkich świętych, żeglowałem w sztormie do Ballinskellings i z powrotem dla samej tylko przyjemności.
- To mi wystarczy – stwierdził Turlogh. – Biorę tę łódź.
- Diabła możesz sobie wziąć! Co to za gadanie? Jeżeli chcesz opuścić Erin, to jedź do Dublina i załaduj się na statek swoich duńskich przyjaciół.
- Zabijałem ludzi za mniej obraźliwe słowa – ostre spojrzenie zmieniło twarz Turlogha w groźną maskę.
- A nie intrygowałeś z Duńczykami? I czy nie dlatego twój klan wygnał cię, żebyś zdechł z głodu na wrzosowiskach?
- Zazdrość kuzyna i gniew kobiety – warknął wojownik. – Kłamstwa, same kłamstwa. Dość jednak o tym. Czy w ciągu ostatnich kilku dni nie dostrzegłeś długiego węża pędzonego wiosłami od południa?
- Tak… trzy dni temu widzieliśmy płynące z wiatrem łódź ze smokiem na dziobie. Nie przybiła do brzegu. Doprawdy, niczego prócz solidnych cięgów nie mogą oczekiwać ci piraci od rybaków Zachodu.
- To był pewnie Thorfel Piękny – mruknął Turlogh i zakołysał toporem. – Wiedziałem o tym.
- Czy piraci zrabowali coś na południu?
- Banda rabusiów zaatakowała nocą zamek na Kilbaha. Była bitwa i ci zbóje porwali Moirę, córkę Murtagha, wodza Dalkazjan.
- Słyszałem o niej – stwierdził rybak. – Teraz na południu zaczną ostrzyć miecze i orać czerwone morze krwi, nieprawdaż, mój czarny klejnocie?
- Jej brat, Dermond, nie może się ruszyć po cięciu mieczem w stopę. MacMurroughowie najeżdżają ziemie jej klanu od wschodu, O’Connorowie od północy. Niewielu ludzi można oderwać od obrony – klan walczy o przeżycie. Grunt Erinu trzęsie się pod dalkazjańskim tronem od czasu, gdy zginął wielki Brian. Mimo wszystko Cormac O’Brien ruszył w pościg za porywaczami, lecz płynie tropem dzikich ptaków, gdyż sądzi, że napastnikami byli Duńczycy z Coningbegu. No cóż, my, wygnańcy, mamy własne sposoby zdobywania informacji – to był Thorfel Piękny, co włada wyspą Slyne, zwaną przez wikingów Helni, na Hebrydach. Tam ją zabrał i tam za nim wyruszę. Pożycz mi swojej łodzi.
- Oszalałeś! – zakrzyknął rybak. – O czym ty mówisz? Z Connacht na Hybrydy w otwartej łodzi? W taką pogodę? Wiedziałem, że jesteś obłąkany.
- Postaram się tego dokonać – odparł roztargnionym głosem Turlogh. – Pożyczysz mi łodzi?
- Nie.
- Mógłbym cię zabić i zabrać ją.
- Mógłbyś – potwierdził spokojnie rybak.
- Ty brudna świnio! – warknął banita wpadając w gniew. – Księżniczka Erinu omdlewa w łapach rudobrodego zbója z północy, a ty targujesz się jak Sas.
- Człowieku, przecież muszę żyć! – krzyknął rybak z nie mniejszym wzburzeniem. – Zabierzesz mi łódź i będę głodował. Gdzie znajdę drugą taką? Jest najlepsza w swoim rodzaju.
Turlogh sięgnął do połyskującej na jego ramieniu bransolety.
- Zapłacę ci. Oto obręcz, którą przed bitwą pod Clontarf król Brian nałożył mi własną ręką. Weź ją, kupisz za nią setkę łodzi. Konałem z głodu mając ją na ramieniu, lecz teraz, w ostatecznej potrzebie…
Rybak pokręcił głową. W jego oczach lśnił żar.
- Nie. Moja chata nie jest miejscem dla bransolety, której dotykały ręce króla Briana. Zatrzymaj ją… i zabierz łódź w imię wszystkich świętych, jeśli znaczą oni dla ciebie cokolwiek.
- Dostaniesz ją z powrotem, kiedy wrócę – przyrzekł Turlogh. – A może na dodatek jeszcze złoty łańcuch, który teraz zwisa z byczego karku jakiegoś pirata z północy.