Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie było po co zostawać na powierzchni, skoro burza zawróciła w inną stronę. Tratwa osiadła na spokojnym morzu.
Teraz, kiedy już nie groziło mu utoniecie, Dor niemal żałował, że sztorm ustał. Żałował, że nie tuli już w ramionach Iren. Jak zawsze był na tyle szalony, by pragnąć tego, czego nie mógł zdobyć, zamiast zadowolić się tym, co miał.
Na horyzoncie ukazał się jakiś potwór.
Popędźcie tę tratwę! - krzyknęła zaniepokojona Iren. - Jesz­cze nie jesteśmy bezpieczni!.Płyńcie za węgorzem! - napominał ich Grundy.Ale on płynie wprost ku potworowi! - zaprotestował Chet.Widocznie tak ma być - odparował Grundy z powątpiewa­niem.Płynęli więc ku potworowi. Okazało się, że jest on niezwykle długi i płaski, jakby wąż morski został rozwałkowany przez walec drogowy,Co to takiego? - spytał zdumiony Dor.Wstęgoryba, tępaku! - pouczył go Grundy.Jak ona zdoła nam pomóc?Sztorm trwał znacznie dłużej niż sądzili. Słońce stało już w zenicie,a ciągle byli daleko od brzegu.Wiem tylko, że węgorz obiecał doprowadzić nas do lądu przednocą - rzekł Grundy.Posuwali się naprzód. Płynęli coraz wolniej; sitowie traciło siły. Dor uświadomił sobie, że część tworzywa tratwy była już martwa; i dlatego mogła z nim rozmawiać - jego talent magiczny oddziaływał przecież tylko na nieożywione. Wkrótce trzciny znieruchomieją, a oni utkwią w środku oceanu. Nie mieli wiosła; utracili je wraz z pierwsząłodzią.Wstęgoryba opuściła swą niedorzecznie płaską głowę, gdy tratwa zbliżyła się do niej. Potem łeb zanurzył się w wodzie i wśliznął pod nich. Po chwili wynurzył się za nimi, a szyja wsunęła się pod tratwę i uniosła ją ponad wodę.Och, nie! - pisnęła Iren, gdy unosili się wysoko w górę. W panice objęła ramionami Dora. I znów zapragnął, by wydarzyło się to wtedy, kiedy sam nie byłby tak przerażony.Ciało wstęgoryby było jednak lekko wklęsłe i tratwa tkwiła stabilnie, nie spadała. W miarę jak głowa wznosiła się na przerażającą wysokość, zaczęli się ześlizgiwać w dół, po śliskim cielsku stwora. Ze strachem patrzyli, jak tratwa pochyliła się w przód, a potem ze wzra­stającą szybkością pomknęła w dół. Iren znów krzyknęła i przytuliła się do Dora, a ich ciała stały się nieważkie.
Pędzili w dół. Wstęgoryba falowała - nowy garb tworzył się tuż za nimi jednocześnie z powstającą przed nimi doliną. Z oszałamiają­cą prędkością mknęli w dół zwierzęcia,, nie wpadając do wody.
Zdążamy w stronę lądu - posiedział przerażony Dor - Potwor nas tam kieruje.Tak właśnie się zabawia - stwierdził Grundy. - Unosi różne rzeczy, a potem spuszcza je w dół swego cielska. Węgorz wykorzystał to dla naszego dobra.Przekonawszy się, że jednak nic im nie grozi, Iren odzyskała pewność siebie?
Puść mnie! - parsknęła na Dora, jakby to on ją trzymał.Wstęgoryba zdawała się nie mieć końca; tratwa ześlizgiwała się i ześlizgiwała. Dor zorientował się, że potwór „zawróci!” pod wódą, ustawiając głowę za ogonem i umożliwiając im dalszy ślizg. Ląd był coraz bliżej.
I w końcu dotarli tam. Wstęgoryba zmęczyła się zabawą i zrzuciła ich z przeraźliwym pluskiem. Sitowie miało jeszcze akurat tyle siły, by donieść ich do plaży, potem obumarło i tratwa zaczęła tonąć.
Słońce było już nisko nad horyzontem i spieszyło się, by zabrać im dzień, zanim zdołają dotrzeć gdzieś dalej. Wkrótce złota kula znów zgaśnie.