- Czy to już wszystko?
- Jak dotąd, wszystko - odrzekł Jendar poważniejąc. - Porozumiem się z tobą w zwykły sposób, jeśli coś nowego wyniknie. Wiem, że chcą zobaczyć młodzieńca tutaj tak szybko, jak to jest możliwe. Wyślij go w drogę jutro, jeśli zdołasz. Możesz mu powiedzieć, jeżeli będzie zainteresowany, że jego brat jest zdecydowany przydzielić go do świty lorda wojny, z zamysłem uczynienia jego samego lordem wojny za kilka lat. Z mojej oceny wynika, że zajmie to najwyżej ze trzy lata. Biedny, stary koń bojowy ledwie stoi na nogach i utrata Jada coś w nim odmieniła. Dziś rano wyglądał szczególnie mizernie. Tarmo, mam nadzieję, że młody człowiek sprosta wyzwaniu.
- Sprosta - powiedziała z mocą. - Nie puściłabym go, gdyby było inaczej. Pamiętaj, zatrzymałam go, kiedy Thanel wyruszał na północ, ponieważ nie był gotów.
- To wystarczy. Rozpuszczę pogłoskę pomiędzy członkami Rady. Uważaj na siebie, matko. - Raz jeszcze człowieczek ukłonił się, a światełko w misie zamigotało i zgasło.
Kethry powoli uniosła głowę, tak jakby była bardzo ciężka.
- Dzięki ci, Wietrzna Pani, za to, że jestem Adeptem - powiedziała. - Naczynie Obrazów wyczerpywało mnie, kiedy byłam młoda. Strach pomyśleć, co by to było w dzisiejszych czasach.
"Co... och, prawda. Podczas czynności magicznych Adepci potrafią czerpać energię z otoczenia" - przypomniała sobie Kero. Zarówno Kethry, jak i Tarma nalegały, aby Daren i ona uczyli się o możliwościach magów różnych stopni. "Wiedza, do czego jest zdolny mag waszego przeciwnika, a do czego nie, może pomóc wam wygrać walkę przy najmniejszym rozlewie krwi" - powtarzała z naciskiem Tarma. "Daren, krew ta powinna być dla ciebie tak cenna, jak twoja własna, już choćby dlatego, że utracony wojownik jest utraconym poddanym. Kero, mówimy o wojownikach, za których jesteś odpowiedzialna. Oni, z drugiej strony, są źródłem twojego utrzymania, a więc utracony wojownik może oznaczać utratę przyszłorocznego dochodu. Brzmi to jak zimne wyrachowanie, wiem o tym, ale musisz o tym pamiętać".
- Co to było? - ostrożnie zapytała Kero.
- To jest zaklęcie, które mogą rzucać jedynie Adepci i Mistrzowie - powiedziała Kethry, odsuwając włosy z czoła i upinając je grzebieniem. Wyglądała na strasznie zmęczoną, miała tak samo zaczerwienione oczy jak Daren. - W gruncie rzeczy zaklęcie komunikacyjne w czasach pokoju... bardzo wyczerpuje, rzuca się w oczy, jak odpalenie sztucznych ogni i naraża obie strony na atak. Jednak osobiście sądzę, że zyski są znacznie większe od strat.
- Możesz rozmawiać z drugą osobą tak łatwo, jakbyś siedziała z nią twarzą w twarz - stwierdziła Kero z niedowierzaniem. - Nie miałam pojęcia, że to jest możliwe.
- Jak wiele innych zaklęć, tak i to staramy się utrzymać w tajemnicy - wyjaśniła Kethry z krzywym uśmiechem. - Istnieje pokaźna liczba wojennych przywódców, którzy użyliby go, gdyby musieli, mimo że jest bardzo niebezpieczne dla samego rzucającego.
- Rozumiem. Czy to był naprawdę mój wuj?
- Ciałem - że tak powiem - i duszą - odezwała się Tarma. - To on przejął po twojej matce szkołę Białych Wiatrów i przeniósł ją niedaleko stolicy. W Wielkiej Radzie Rethwellanu zasiada spora liczba jego przyjaciół, a więc natychmiast dowiaduje się o wszystkich wydarzeniach. Pożyteczny rodzaj krewnego.
- Wolałabym tylko, żeby był mniej zainteresowany polityką, a bardziej szkołą - powiedziała Kethry odrobinę za ostro. - Pewnego dnia poprze niewłaściwego człowieka.
- Może tak - spokojnie odpowiedziała Tarma. - Może nie. Ma nieprawdopodobne szczęście, to twój nieodrodny syn. A jest przy tym dwa razy mądrzejszy od nas obu razem wziętych. Przy tym wiesz tak samo dobrze jak ja, że aby zachować neutralność szkoły, trzeba brać udział w politycznej grze z najlepszymi. Ty przetrwałaś tam tylko dlatego, że byłaś pod opieką Korony, a jeśli to nie była gra polityczna, to co nią jest?
- Poddaję się - westchnęła Kethry. - Masz rację, jak zwykle. Powiedziałam tak dlatego, że nienawidzę gier politycznych.
- Nienawidź ich z całego serca, jak długo dobry z ciebie gracz - odparła Tarma. - No dobrze, jastrząbku - kontynuowała, zwracając się do Kero. - Teraz wiesz tyle samo, co my. Chcesz się jeszcze czegoś dowiedzieć?
Ani Tarma, ani Kethry nie pisnęła na ten temat słówkiem, lecz Kero wyczuła, że chcą, by wyszła i zostawiła je same.
- Sądzę, że nie - powiedziała. - Dziękuję.
- Jak czuje się chłopak? - zapytała Tarma, kiedy Kero odwróciła się do wyjścia.
- Do tej pory pewnie zasnął - odparła, przypominając sobie, że zostawiła go rozłożonego na łóżku, otępiałego z wyczerpania. - Myślę, iż poczuje się trochę lepiej, gdy się dowie, że Faram chce go widzieć. Z tego, co powiedział, jest z nim w znacznie bardziej zażyłych stosunkach, niż był ze swoim ojcem.
- Nic dziwnego - w tajemniczy sposób wyraziła się Tarma. - No dobrze, usłyszy ode mnie wieści, kiedy się obudzi.
To był ostateczny sygnał do wyjścia i Kero opuściła komnatę tak szybko, jak tylko mogła. Z pewną ulgą zamknęła za sobą drzwi do pracowni Kethry. Wolnym krokiem zbliżyła się do kominka, czując się nieco zagubiona, nie wiedząc, co robić. Była jedyną osobą w Wieży - za wyjątkiem, być może, rzadko widywanych służących - której zupełnie nie poruszyła śmierć króla. Dotyczyło ją to o tyle, że miało związek z Darenem.
Poszła na górę do swojej komnaty, przysunęła krzesło do okna i usiadła wpatrzona w pokrytą śniegiem łąkę u stóp Wieży. Siedziała tak do późnego popołudnia, aż z tej zadumy wykrystalizowały się myśli. Nieprzyjemne myśli.
Król wzywał swojego brata i Daren opuści ich rano, co spowoduje, że ona zostanie jedynym uczniem w Wieży. Była świadoma, że Tarma już niewiele zdołają nauczyć. Reszta była rzeczą doświadczenia i własnych błędów. Krótko mówiąc, także i dla Kero nadszedł czas wyjazdu.
W tym momencie ktoś zastukał do drzwi, wyrywając ją z zamyślenia.
- Tak? - powiedziała i przybysz powoli i ostrożnie otworzył drzwi.
- Kero? - odezwał się Daren miękko, całkowicie wyrywając ją z apatii.
- Wejdź. - Odwróciła się od okna, badając wzrokiem jego twarz, chociaż prawdę powiedziawszy, nie wiedziała, czego szuka. - Czy z tobą...
- Czuję się dobrze - rzekł, zbliżając się do niej powoli.