Victorii Jones coś się przydarzyło:
dawno temu... całe miesiące... może lata... a może kilka dni...
Babilon... słońce... kurz... włosy... Catherine. Oczywiście, Catherine, uśmiechająca się Catherine z chytrymi oczami i lokami przypominającymi kiełbaski. Catherine zaprowadziła ją do dziewczyny, która myje włosy, a potem, właśnie, co się stało potem? Ten koszmarny zapach - wciąż go czuje - taki mdlący, tak, jasne, to chloroform. Uśpili ją chloroformem i wywieźli, dokąd?
Ostrożnie spróbowała usiąść. Chyba leżała na łóżku, bardzo twardym, głowa ją bolała, czuła się jak pijana i była senna, przeraźliwie senna... ten zastrzyk... podskórny zastrzyk... dali jej coś oszałamiającego... wciąż była na pół
przytomna.
Ale nie zabili jej. (Dlaczego?) Bogu dzięki! Najlepiej zasnąć - pomyślała sennie. I natychmiast zamknęły jej się oczy.
Kiedy obudziła się po raz drugi, miała już dużo jaśniejszą głowę. Był biały dzień i mogła się rozejrzeć.
Znajdowała się w niewielkim, bardzo wysokim pokoju, pomalowanym na przygnębiający szaroniebieski kolor.
Podłoga była klepiskiem. Na całe umeblowanie składało się łóżko, na którym leżała Victoria pod brudnym pledem, chwiejący się stolik z porysowaną emaliowaną miednicą, a pod nim cynowe wiadro. Było też okno z zewnętrznym okratowaniem z drewna. Victoria bardzo ostrożnie wstała z łóżka - czuła się dziwnie, bolała ją głowa - i podeszła do okna. Przez kraty widać było całkiem wyraźnie, ujrzała ogród, a za nim palmy. Ogród prezentował się zupełnie nieźle według standardów wschodnich, choć na pewno przedstawiałby wiele do życzenia w oczach angielskiego właściciela domku pod miastem. Pełno tam było jaskrawopomarańczowych nagietków, rosły zakurzone drzewa eukaliptusowe i kępy tamaryszku.
Dziecko z niebieskim tatuażem na twarzy i obrączkami na nogach wykonywało jakieś sztuki z piłką i zawodziło jękliwie wysokim nosowym głosem, jakby ktoś w oddali grał na kobzie.
Victoria skierowała teraz wzrok na drzwi, duże i masywne. Bez większej nadziei podeszła i spróbowała je otworzyć.
Były zamknięte. Wróciła i usiadła na skraju łóżka.
Gdzie się znajdowała? Na pewno nie w Bagdadzie. I co teraz zrobi?
Po chwili przyszło jej do głowy, że ostatnie pytanie nie ma sensu. Bardziej dorzeczne byłoby się zapytać, co z nią zrobią. Z niemiłym uczuciem kłucia w dołku przypomniała sobie radę Dakina, żeby wszystko od razu wyśpiewać. A może już z niej wyciągnęli, co trzeba, kiedy była nieprzytomna?
Najważniejsze - Victoria uparcie podnosiła się na duchu - że żyje. Gdyby tylko udało się jej utrzymać ten stan rzeczy do czasu, jak Edward ją znajdzie. Co zrobi Edward, kiedy zobaczy, że zniknęła? Pójdzie do Dakina? Będzie działał
na własną rękę? Postraszy Catherine i zmusi ją do powiedzenia prawdy? A może w ogóle nie będzie jej podejrzewał?
Im usilniej Victoria starała się pokrzepić, wyobrażając sobie Edwarda w akcji, tym bardziej jego obraz zamazywał
się, aż wreszcie stał się całkowicie abstrakcyjny. Na ile można liczyć na jego inteligencję? To było podstawowe pytanie. Edward był cudowny, czarujący. Ale czy miał głowę na karku? Bo nie da się ukryć, że przy jej obecnych kłopotach bez inteligencji ani rusz.
Pan Dakin, ten wiedziałby, co zrobić. Tylko czy będzie mu się chciało? Może po prostu wykreśli jej nazwisko z rejestru, postawi przy nim krzyżyk i napisze obok swym starannym pismem: śp. W końcu, dla Dakina była kimś anonimowym. Podjęli wspólnie próbę, szczęście im nie dopisało, koniec, kropka, nie ma rady. Nie, nie widziała Dakina w roli wybawcy. Zresztą, ostrzegał ją.
Doktor Rathbone też ją ostrzegał. (Ostrzegał czy groził?) A ponieważ nie przyjęła jego rady, groźba szybko się .
spełniła.
“Ale żyję, żyję" - powtarzała Victoria z mocnym postanowieniem, by patrzeć na jaśniejsze strony swej sytuacji.
Na zewnątrz rozległy się kroki i dał się słyszeć zgrzyt klucza obracającego się w zardzewiałym zamku. Drzwi skrzypnęły w zawiasach i otworzyły się na oścież. Na progu stał Arab. Niósł starą blaszaną tacę z jedzeniem.
Był wyraźnie w dobrym humorze, uśmiechał się szeroko, mówił coś po arabsku, w końcu postawił tacę, otworzył
usta, pokazał palcem na gardło i wyszedł zamykając za sobą drzwi na klucz.
Victoria spojrzała z ciekawością na tacę. Była tam duża miska ryżu, coś, co przypominało zwinięte liście kapusty, i duża skiba arabskiego chleba. A także dzbanek z wodą i szklanka.
Najpierw wypiła pełną szklankę wody, potem zabrała się do ryżu, chleba i kapusty nadziewanej siekanym mięsem o dziwnym smaku. Kiedy zjadła wszystko, co było na tacy, poczuła się znacznie lepiej.