A nigdy przecież nie obchodzono się z nimi łagodnie.
– Mogli też należeć do jakiejś bandy banitów.
W Dosk słyszeli, jak harfiarz śpiewał Dzień, w którym powiesili Czarnego Robina. Od tamtej pory Jajo gotów był widzieć dzielnych banitów za każdym krzakiem.
Dunk spotkał kilku, gdy służył staremu za giermka. Nie tęsknił, aby poznać następnych. Żaden z nich nie wiedział wiele o galanterii. Jednego ser Arian pomógł nawet powiesić, gdy okazało się, że chodzi o złodzieja pierścieni. Odcinał ludziom palce, aby zabrać biżuterię. To w przypadku mężczyzn, kobietom bowiem wolał je odgryzać. Dunk nie słyszał o nim żadnych pieśni. Banici czy kłusownicy, na jedno wychodzi. Trupy to kiepskie towarzystwo, pomyślał. Poprowadził Groma powoli obok klatki. Puste oczodoły zdawały się ich śledzić. Jeden z martwych miał zwieszoną głowę. W szeroko otwartych ustach brakowało języka. Być może wrony go wyjadły. Podobno wrony zaczynają zawsze od oczu, ale widocznie w drugiej kolejności wydziobują języki. A może to pan kazał wyrwać skazańcowi język za coś, co powiedział.
Dunk przeczesał palcami strzechę spalonych słońcem włosów. Martwym nijak nie mógł pomóc, a wino czekało na dostarczenie do Standfast.
– Skąd przyjechaliśmy? – spytał, patrząc to na jedną, to na drugą drogę. – Chyba straciłem orientację.
– Do Standfast tędy, ser. – Jajo wskazał kierunek.
– Ruszajmy więc. Powinniśmy wrócić przed wieczorem, a nigdy nam się to nie uda, jeśli zasiedzimy się tutaj, licząc muchy. – Ścisnął Groma piętami i skierował wielkiego rumaka w lewo. Jajo włożył z powrotem obwisły kapelusz, po czym szarpnął wodze muła. Maester zostawił trawę i pomaszerował bez najmniejszego sprzeciwu. Jemu też jest gorąco, pomyślał Dunk, a te baryłki muszą być ciężkie.
Letnie słońce tak spiekło drogę, że stała się twarda niczym cegła. Koleiny były na tyle głębokie, że koń mógłby złamać w nich nogę, Dunk poprowadził więc Groma równiejszym pasem pośrodku. Sam skręcił nogę na takiej drodze, gdy opuścili Dosk. Wędrowali wtedy nocą, kiedy było chłodniej. Jednak rycerz musi się nauczyć znosić różne dolegliwości, jak mawiał stary. Tak, chłopcze, złamane kości i blizny to taki sam znak rycerstwa jak miecz i tarcza. Ale gdyby Grom złamał nogę – Cóż, rycerz bez konia to żaden rycerz.
Jajo podążał pięć jardów za nim, prowadząc obciążonego baryłkami muła. Chłopiec stawiał jedną bosą nogę w koleinie, drugą na równym, przez co z każdym krokiem unosił się i opadał. Przy pasie miał pochwę ze sztyletem, buty kołysały mu się uwiązane do plecaka, znoszoną brązową tunikę obwiązał wkoło pasa. Oblicze pod kapeluszem poznaczone było smugami brudu, oczy wielkie i ciemne. Miał dziesięć lat i niecałe pięć stóp wzrostu. Ostatnio wystrzelił w górę, lecz wyglądało na to, że jeszcze długo potrwa, zanim dogoni Dunka. Wyglądał jak zwykły stajenny, którym nie był. W ogóle nie przypominał tego, kim był naprawdę.
Martwi zniknęli wkrótce z tyłu, ale Dunk nie mógł przestać o nich myśleć. Królestwo roiło się ostatnio od ludzi, którzy nie poważali prawa. Nic nie zapowiadało końca suszy i lud tysiącami wyległ na drogi w poszukiwaniu miejsc, w których padałby deszcz. Lord Bloodraven nakazał im wszystkim powrócić do miejsc zamieszkania, ale niewielu go posłuchało. Liczni winili nawet lorda i króla Aerysa za klęskę suszy. Powiadali, że to kara boska za królobójstwo. Gdyby mieli nieco oleju w głowach, nie powtarzaliby tego głośno. „Ile oczu ma lord Bloodraven?” – pytano w zagadce, którą Jajo usłyszał w Starym Mieście. „Tysiąc i jedno” – odpowiadano.
Sześć lat temu Dunk widział go na własne oczy w Królewskiej Przystani. Lord jechał na siwym koniu ulicą Stalową, a za nim maszerowało pięćdziesięciu członków formacji Zęby Kruka. Było to, zanim jeszcze Aerys odziedziczył Żelazny Tron i uczynił Bloodravena Ręką Króla, ale lord i tak robił wrażenie, gdy podążał tak z Mroczną Siostrą przy boku. Blada cera i białe włosy sprawiały, że wyglądał niczym żywy trup. Przez policzek i brodę biegło szkarłatne znamię, które miało przypominać kształtem kruka, chociaż Dunk widział tylko zwykłe przebarwienie skóry. Wpatrywał się w lorda tak intensywnie, że królewski czarnoksiężnik musiał to poczuć. Odwrócił się i spojrzał przelotnie na Dunka. Miał tylko jedno oko, całkiem czerwone, po drugim został pusty oczodół, pamiątka spotkania z Bittersteelem na Polu Czerwonej Trawy. Dunkowi wydało się jednak, że dwoje oczu przeniknęło jego ciało, sięgając aż do duszy.
Mimo gorąca wzdrygnął się na to wspomnienie.
– Ser? – zawołał Jajo. – Źle się czujesz?
– Nie – odparł Dunk. – Jestem tak samo zgrzany i spragniony jak one. – Wskazał na pole przy drodze, na którym leżały szeregi skurczonych melonów. Trawa i osty przy szlaku jakoś sobie radziły, lecz z uprawami było o wiele gorzej. Dunk domyślał się, jak mogą się czuć te melony. Ser Arian powiadał, że co jak co, ale pragnienie błędnemu rycerzowi nie grozi: „W każdym razie tak długo, jak długo ma hełm, aby nałapać do niego deszczówki. Deszczówka to najlepsza woda do picia, chłopcze”. Jednak stary nigdy nie widział podobnego lata, Dunk zaś zostawił swój hełm w Standfast. Było zbyt gorąco, aby nosić coś równie ciężkiego, a i deszczu nie należało raczej oczekiwać. Co ma zrobić błędny rycerz, gdy nawet żywopłoty, wśród których zwykle wędruje, żółkną i wysychają na wiór? – pomyślał.