Jednak to, co spotkało Terese – co sprowadziło na nią smutek czy też wykręciło jej świat – nadal trzymało ją w swoich wielkich łapach.
Złożyła głowę na jego piersi i oplotła go rękami. Nie widział jej twarzy. Nigdy nie pokazywała mu twarzy, gdy skończyli.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zagadnął.
Dotąd mu się nie zwierzyła. Rzadko ją o to pytał, bo dobrze wiedział, że łamie tym samym niewypowiedzianą, lecz kardynalną zasadę.
– Nie.
– Nie nalegam. Ale wiedz, że jeżeli się zdecydujesz, to cię wysłucham.
– Wiem.
Chciał coś dodać, ale nadal przebywała tam, gdzie słowa są zbędne lub kłują. Zamilkł więc i pogładził jej włosy.
– Nasz związek... jest dziwny – odezwała się.
– Chyba tak.
– Ktoś powiedział mi, że spotykasz się z Jessicą Culver, tą pisarką.
– Zerwaliśmy.
– Aha. – Terese nie poruszyła się, wciąż ściskając go odrobinę za mocno. – Mogę spytać kiedy?
– Miesiąc przed naszym poznaniem.
– Jak długo byliście razem?
– Z przerwami trzynaście lat.
– Rozumiem. I przy mnie dochodzisz do siebie?
– A ty przy mnie?
– Może.
– Odpowiem to samo.
Na krótko się zamyśliła.
– Ale to nie z powodu Jessiki Culver uciekłeś ze mną.
Przypomniał sobie cmentarz sąsiadujący z podwórzem szkoły.
– Nie, nie z jej powodu – odparł.
Terese wreszcie obróciła się twarzą do niego.
– Nie mamy szans – powiedziała. – Wiesz o tym, prawda?
Nie odpowiedział.
– To nic nadzwyczajnego – ciągnęła. – Wiele związków nie ma przyszłości. Ale ludzie pozostają w nich, bo sprawia im to przyjemność. Nam nie.
– Mów za siebie.
– Nie zrozum mnie źle, Myron. Jesteś świetnym kochankiem.
– Możesz to poświadczyć pod przysięgą na piśmie?
Uśmiechnęła się, ale niewesoło.
– Więc z czym mamy tu do czynienia?
– Szczerze?
– Najlepiej.
– Za dużo analizuję – odparł. – Taką już mam naturę. Poznaję kobietę i natychmiast wyobrażam sobie dom na przedmieściach, biały płot, dwa i pół statystycznego dziecka. Tym razem jednak nie robię tego. Czekam, co się stanie. Więc na twoje pytanie odpowiem: nie wiem z czym. I chyba nie dbam o to.
Opuściła głowę.
– Wiesz, że dużo przeszłam.
– Domyślam się.
– I że dźwigam brzemię cięższe niż inni.
– Każdy z nas dźwiga jakieś brzemię. Pytanie, czy twoje idzie w parze z moim.
– Kto to powiedział?
– To parafraza z libretta broadwayowskiego musicalu.
– Którego?
– Z Czynszu.
Zmarszczyła brwi.
– Nie lubię musicali.
– Wielka szkoda.
– Naprawdę?
– Tak.
– Jesteś wrażliwym kawalerem po trzydziestce, który lubi piosenki z musicali. Gdybyś się lepiej ubierał, wzięłabym cię za geja.
Pocałowała go szybko i mocno w usta. Jakiś czas leżeli przytuleni. Znów zapragnął spytać Terese, co ją spotkało, ale nie spytał. Przyjął, że kiedyś mu powie. Albo nie. Postanowił zmienić temat.
– Chcę, żebyś mi w czymś pomogła – powiedział.
Spojrzała na niego.
– Muszę się dostać do systemu komputerowego banku szpiku kostnego. Możesz mi w tym pomóc.
– Ja?
– Tak.
– Trafiłeś nie na tę technofobkę.
– Ja nie potrzebuję technofobki, tylko słynnej prezenterki telewizyjnej.
– Rozumiem. Prosisz o tę przysługę po udanym stosunku?
– Taki miałem plan. Osłabić twoją wolę. Żebyś nie mogła odmówić.
– Diable wcielony!
– Żebyś wiedziała.
– A jeżeli odmówię?
Myron poruszył brwiami.
– Ulegniesz, bo znów użyję mojego muskularnego ciała i unikalnej techniki miłosnej.
– Uuu-legnę? – Przyciągnęła go do siebie. – To jedno słowo czy dwa?
9
Wszystko poszło migiem.
Myron przedstawił Terese plan. Wysłuchała go, nie przerywając, i zabrała się do dzwonienia. Nie spytała – zgodnie z ich milczącą umową – dlaczego szuka dawcy ani co go z nim łączy.
Przed upływem godziny pod Dakotę podjechał wóz wiadomości z ręczną kamerą. Dyrektor ośrodka krwiodawstwa powiatu Bergen – najbliższego w New Jersey banku szpiku kostnego – natychmiast odłożył wszystkie zajęcia, żeby udzielić wywiadu znakomitej dziennikarce, Terese Collins. Ot, potęga „skrzynki dla idiotów”!
Harlem River Drive dotarli do mostu Waszyngtona, przeskoczyli na drugi brzeg Hudsonu i zjechali z autostrady na Jones Road w Englewood. Myron zaparkował i wziął kamerę. Była cięższa, niż myślał. Terese pokazała mu, jak ją trzymać, jak oprzeć na ramieniu i wycelować. Kamera przypominała bazookę.
– Mam się przebrać dla niepoznaki? – spytał.
– Po co?
– Ludzie wciąż rozpoznają we mnie koszykarza.
Terese zrobiła minę.
– W pewnych kręgach cieszę się sławą.
– Zejdź na ziemię, Myron. Jesteś byłym sportowcem. Jeśli nawet ktoś cię jakimś cudem rozpozna, to pomyśli: miał szczęście, że nie skończył w rynsztoku jak większość sportowców.
– Masz rację – odparł po chwili.
– Jeszcze jedno. Choć w twoim przypadku będzie to arcytrudne.
– Co?
– Trzymaj gębę na kłódkę.
– Boże kochany!
– Jesteś zwykłym kamerzystą.
– Wolimy być nazywani „operatorami filmowymi”.
– Nie wypadnij z roli. Rozmowę zostaw mnie.
– To pozwól mi chociaż przybrać pseudonim. – Przystawił kamerę do oka. – Możesz się do mnie zwracać per Oczko? Albo Patrzałek?
– A może Pajac? Chociaż nie, to byłby synonim.
Świat roi się od mądrali.
Kiedy weszli do holu, ludzie obrócili się w stronę Terese, obrzucając ją ukradkowymi spojrzeniami. Myron, który właściwie po raz pierwszy był dziś z nią publicznie poza lotniskiem, nie w pełni zdawał sobie dotąd sprawę z jej ogromnej sławy.
– Wszędzie tak na ciebie patrzą? – spytał szeptem.
– Najczęściej.
– Nie przeszkadza ci to?
– Bzdury! – odparła, kręcąc głową.
– Co?
– Skargi sław na gapiących się ludzi. Wiesz, co naprawdę wkurza powszechnie znane osoby? To, że ktoś ich nie rozpozna.
Myron uśmiechnął się.
– Jesteś taka spełniona.
– To nowe określenie na „cyniczna”?
– Pan Englehardt czeka na panią – powiedziała recepcjonistka i poprowadziła ich korytarzem z gipsowymi, źle pomalowanymi ścianami.