- Znam to imię, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Czy to ci coś mówi, Suze?
Przecząco pokręciła głową.
- Ten stwór jest... - Eddie uśmiechnął się bezradnie. - Kojarzy mi się z królikami. Czy to nie wariactwo?
Roland wstał. Głośno chrupnęło mu w stawach w kolanowych.
- Musimy przenieść obóz - oświadczył. - Tutaj ziemia jest skażona. Druga polana, ta na której ćwiczyliśmy strzelanie, będzie...
Zrobił dwa chwiejne kroki, po czym osunął się na kolana i zwiesił głowę, przyciskając dłonie do skroni.
* * *
Eddie i Susannah wymienili przestraszone spojrzenia, a potem Eddie doskoczył do Rolanda.
- Co jest? Rolandzie, co się stało?
- Tam był chłopiec - rzekł rewolwerowiec głuchym, zduszonym głosem. Po czym dodał, niemal natychmiast: - Nie było żadnego chłopca.
- Rolandzie? - zawołała Susannah. Podeszła do niego i objęła go ramieniem. Poczuła, że drży. - Rolandzie, co się stało?
- Chłopiec - powiedział, obrzucając ją zamglonym, oszołomionym spojrzeniem. - To ten chłopiec. Zawsze ten chłopiec.
- Jaki chłopiec? - dopytywał się Eddie. - Co za chłopiec?
- Więc idź - odparł Roland. - Są światy inne niż ten. I zemdlał.
* * *
Tej nocy wszyscy troje siedzieli przy dużym ognisku rozpalonym przez Eddiego i Susannah na polanie, którą Eddie nazywał „strzelnicą”. Ta otwarta przestrzeń byłaby w zimie kiepskim miejscem na obozowisko, lecz teraz doskonale nadawała się na biwak. Eddie podejrzewał, że w świecie Rolanda jeszcze trwało lato.
Nad głowami mieli czarną kopułę nieba usianego miriadami galaktyk. Niemal prosto przed sobą, na południu, za rzeką ciemności, jaką była dolina, Eddie widział Starą Matkę wznoszącą się nad odległym i niewidocznym horyzontem. Zerknął na Rolanda, który siedział skulony przy ogniu - mimo ciepłej nocy i żaru ogniska opatulony w trzy futra. Obok niego stał talerz z nietkniętym jedzeniem. Rewolwerowiec trzymał w ręku kość. Eddie znowu spojrzał w niebo i przypomniał sobie opowieść, którą on i Susannah usłyszeli od rewolwerowca podczas jednego z tych długich dni wędrówki znad brzegu morza przez wzgórza, aż do puszczy, w której znaleźli tymczasowe schronienie.
U zarania czasu - opowiadał Roland - Stara Gwiazda i Stara Matka byli młodą i namiętną parą nowożeńców. Potem pewnego dnia strasznie się pokłócili. Stara Matka (w tych dawnych czasach znana pod jej prawdziwym imieniem, którym było Lydia) przydybała Starą Gwiazdę (w rzeczywistości zwaną Apon) na umizgach do pięknej młodej kobiety imieniem Kasjopeja. Małżonkowie strasznie się pokłócili, doszło do wyrywania włosów, wydrapywania oczu i ciskania talerzami. Jeden z kawałków potłuczonych naczyń stał się Ziemią, mniejszy fragment Księżycem, a węgielek z pieca w kuchni Słońcem. W końcu bogowie interweniowali, żeby Apon i Lydia w gniewie nie zniszczyli wszechświata, który dopiero co powstał. Kasjopeja, ta ponętna kocica, która wywołała całe zamieszanie („No pewnie, to zawsze wina kobiety”- mruknęła w tym momencie Susannah), została skazana na wieczne przesiadywanie w bujanym fotelu z gwiazd. A jednak nawet to nie rozwiązało problemu. Lydia chciała spróbować jeszcze raz, lecz Apon był zbyt dumny i nieustępliwy („No pewnie, zawsze obwinia się mężczyznę” - mruknął w tym momencie Eddie). Tak więc rozstali się i teraz spoglądają na siebie z nienawiścią i tęsknotą przez usiane gwiazdami pobojowisko, jakie pozostało po rozpadzie ich związku. Historia Apona i Lydii wydarzyła się trzy miliardy lat temu - powiedział rewolwerowiec. Stali się Starą Gwiazdą i Starą Matką, północą i południem, oboje tęsknią za sobą, lecz są zbyt dumni, żeby się pogodzić... Kasjopeja zaś spogląda na to z boku ze swojego fotela i śmieje się z nich obojga.
Eddie drgnął, poczuwszy lekkie dotknięcie. To Susannah położyła dłoń na jego ramieniu.
- Chodź. Musimy skłonić go do rozmowy.
Eddie zaniósł ją do ogniska i ostrożnie położył u prawego boku Rolanda. Sam usiadł po jego lewej ręce. Rewolwerowiec najpierw popatrzył na Susannah, a potem na Eddiego.
- Bardzo blisko usiedliście - zauważył. - Jak kochankowie... albo więzienni strażnicy.