Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Obok gÅ‚owy Randa wznosiÅ‚ siÄ™ walec z szarego kamienia wysoki na trzy piÄ™dzi, o szerokoÅ›ci peÅ‚nego kroku, pokrywaÅ‚y go setki, a może tysiÄ…ce gÅ‚Ä™boko wyrytych figur i znaków w jÄ™zyku, którego nie znaÅ‚. Dno kotliny byÅ‚o wybrukowane biaÅ‚ym kamieniem, pÅ‚askie i równe jak posadzka, wypolerowane do takiej gÅ‚adkoÅ›ci, że nieledwie lÅ›niÅ‚o. Do skraju prowadziÅ‚y szerokie, wysokie stopnie, uÅ‚ożone w koncentrycznych pier­Å›cieniach o różnych barwach. Natomiast drzewa otaczajÄ…ce kotlinÄ™ byÅ‚y poczerniaÅ‚e i powykrÄ™cane, jakby stratowane przez huragan ognia. Wszystko wydawaÅ‚o siÄ™ bledsze niż powinno, podobnie jak sÅ‚oÅ„ce, bardziej przygaszone, jakby widziane poprzez mgÅ‚Ä™. Tyle że żadnej mgÅ‚y nie byÅ‚o. Tylko oni trzej i konie sprawiali wrażenie czegoÅ› naprawdÄ™ mate­rialnego. Kiedy jednak dotknÄ…Å‚ kamienia, na którym leżaÅ‚, też odniósÅ‚ wrażenie, że jest on materialny.
Wyciągnął rękę, zaczął szarpać Loiala i Hurina.
- Obudźcie się! Obudźcie się i powiedzcie, czy ja śnię. Błagam, obudźcie się!
- Czy to już ranek? - spytał Loial, usiadł i w tym momencie rozdziawił usta, a jego duże, okrągłe oczy zrobiły się jeszcze większe.
Hurin przebudził się nerwowo, po czym poderwał się na równe nogi i zaczął skakać niczym pchła po rozpalonym kamieniu, rozglądając się to w jedną, to w drugą stronę.
- Gdzie my jesteÅ›my? Co siÄ™ staÅ‚o? Gdzie sÄ… wszyscy? Gdzie my jesteÅ›my, lordzie Rand? - PadÅ‚ na kolana, za­Å‚amujÄ…c rÄ™ce, nie przestajÄ…c wodzić rozszalaÅ‚ym wzrokiem dookoÅ‚a siebie. - Co siÄ™ staÅ‚o?
- Nie wiem - wolno odparÅ‚ Rand. - MiaÅ‚em na­dziejÄ™, że to sen, ale... Może to jest sen.
Miewał już sny, które nie były snami, zupełnie jednak nie pragnął ani śnić ich powtórnie, ani też pamiętać. Wstał nieufnie. Wszystko zostało tak, jak było.
- Chyba jednak nie - oÅ›wiadczyÅ‚ Loial. Przypatry­waÅ‚ siÄ™ uważnie kolumnie, bynajmniej nie uszczęśliwiony. DÅ‚ugie brwi opadÅ‚y mu na policzki, a poroÅ›niÄ™te kÄ™pkami wÅ‚osów uszy przypominaÅ‚y zwiÄ™dÅ‚e roÅ›liny. - To chyba ten sam kamieÅ„, obok którego uÅ‚ożyliÅ›my siÄ™ wczoraj do snu. Wydaje mi siÄ™, że wiem już, co to jest.
Po raz pierwszy sÅ‚ychać byÅ‚o, że jest nieszczęśliwy z po­wodu swej wiedzy.
- To...
"Nie".
Å»e to byÅ‚ tamten kamieÅ„ nie umniejszaÅ‚o szaleÅ„stwa te­go, co widziaÅ‚ wokół siebie, znikniÄ™cia Mata, Perrina i Shie­naran, wszystkie zmiany.
"Myślałem, że udało mi się uciec, a to się zaczęło na nowo i już niczego nie mogę nazwać szaleństwem. Chyba że to, co noszę w sobie".
Popatrzył na Loiala i Hurina. Nie zachowywali się tak, jakby on popadł w obłęd, oni też to wszystko widzieli. Coś w tych stopniach zwróciło jego uwagę: różne barwy, siedem, począwszy od błękitnej aż po czerwoną.
- Każdy dla innych Ajah - powiedział.
- Nie, lordzie Rand - jÄ™knÄ…Å‚ Hurin. - Nie. Aes Se­dai by nam tego nie zrobiÅ‚y. Na pewno nie! Ja podążam drogÄ… ÅšwiatÅ‚oÅ›ci!
- Wszyscy nią podążamy, Hurin - powiedział Rand. - Aes Sedai nie zrobią ci nic złego.
"Chyba że staniesz im na drodze".
Czy to może być dziełem Moiraine?
- Loial, twierdzisz, że wiesz, co to za kamień. Cóż to takiego?
- Powiedziałem, że wydaje mi się, że wiem, Rand. Widziałem fragment pewnej starej księgi, zaledwie kilka stronic; jedna z nich przedstawiała rysunek tego kamienia, tego Kamienia - powtórzył to słowo znacznie dobitniej, by podkreślić jego wagę - albo jakiegoś innego, bardzo podobnego. A podpis głosił: "Od Kamienia do Kamienia biegną nici «jeśli», pomiędzy światami, które mogą być".
- Co to znaczy, Loial? To nie ma żadnego sensu.
Ogir ze smutkiem potrząsnął swą ogromną głową.
- WidziaÅ‚em tylko kilka stron. ByÅ‚a tam mowa o tym, że w Wieku Legend Aes Sedai, niektórzy z tych, którzy potrafili podróżować, ci najpotężniejsi, byli w stanie używać tych Kamieni. Nie ma tam jednak mowy o tym, w jaki spo­sób, aczkolwiek wykoncypowaÅ‚em, że być może Aes Sedai w jakiÅ› sposób używali tych Kamieni do podróżowania do tych Å›wiatów. - ZerknÄ…Å‚ w górÄ™, na spopielaÅ‚e drzewa, i natychmiast spuÅ›ciÅ‚ wzrok, jakby nie chciaÅ‚ myÅ›leć o tym, co siÄ™ znajduje poza skrajem kotliny. - Jednakże nawet jeÅ›li Aes Sedai mogÄ… je wykorzystywać, albo mogli kiedyÅ›, nie ma wÅ›ród nas żadnej Aes Sedai, która mogÅ‚aby skorzy­stać z Mocy, wiÄ™c naprawdÄ™ nie wiem, jak to siÄ™ odbywa.
Rand poczuł, że swędzi go skóra.
"Używane przez Aes Sedai. W Wieku Legend, kiedy żyli jeszcze Aes Sedai mężczyźni".
Niejasno przypomniał sobie pustkę, która zamykała się wokół niego, gdy zasypiał, przepełniając budzącą niepokój łuną. I przypomniał sobie także tamtą izbę we wsi i światło, po które sięgnął, by uciec.
"JeÅ›li to byÅ‚a mÄ™ska poÅ‚owa Prawdziwego ŹródÅ‚a... Nie, to niemożliwe. A jeÅ›li tak? ÅšwiatÅ‚oÅ›ci, caÅ‚y czas siÄ™ zasta­nawiaÅ‚em, czy uciekać, a to caÅ‚y czas tkwi w mojej gÅ‚owie. Może to ja nas tu sprowadziÅ‚em`?".
Nie chciał o tym myśleć.
- Światy, które mogą być? Nie rozumiem, Loial.
Ogir wzruszył ramionami, ciężko i z niepokojem.
- Ja też nie, Rand. WiÄ™ksza część tego tekstu brzmiaÅ‚a podobnie. "Gdy kobieta w lewo lub w prawo pobiegnie, czy tedy Czas rozdwojeniu ulegnie? Czy KoÅ‚o tka wtedy dwa Wzory? TysiÄ…c, wraz z każdym obrotem? Tyle, ile jest gwiazd? Czy jeden jest prawdziwy, a pozostaÅ‚e tylko jego cieniami i odbiciami?" Widzisz sam, to nie byÅ‚o jasne. Głównie pytania, z których wiÄ™kszość zdawaÅ‚a przeczyć so­bie nawzajem. A poza tym niewiele tego byÅ‚o.
Znowu zaczął przypatrywać się kolumnie, ale miał taką minę, jakby pragnął, by zniknęła.

Podstrony