Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Jeśli jeden w dalszym ciągu uważał się za „niepoprawnego pacyfistę”, to drugi chciał, żeby mieć go za „anarcha”.
- Ach, co tam! - zawołał Remarque. - Przecież pan w swoich „Stalowych burzach” jak łobuziak aż po ostatnią ofensywę Ludendorffa szukał przygód. Lekkomyślnie potrafił pan skrzyknąć oddział szturmowy, żeby dla krwawej przyjemności naprędce wziąć jed­nego, dwóch jeńców, a przy okazji być może zdobyć buteleczkę koniaku... - Potem jednak przyznał, że kolega Jünger w swoim dzienniku po części trafnie opisywał trwanie w okopach, wojnę pozycyjną, w ogóle charakter bitwy wyniszczającej.
Pod koniec naszej pierwszej rozmowy — panowie opróżnili dwie butelki czerwonego wina - Jünger powrócił jeszcze do Flandrii: - Kiedy w dwa i pół roku później okopywaliśmy się na odcinku frontu pod Langemarck, natknęliśmy się na karabiny, pasy i łuski nabojów z roku czternastego. Trafiały się nawet pikielhauby, w których ochotnicy w sile pułku wyruszali wówczas na wojnę...
 
 
1915
 
Nasze następne spotkanie odbyło się w „Odeonie”, owej szacow­nej kawiarni, w której już Lenin, przed wyruszeniem w podróż do Rosji pod zapewnioną mu przez Rzeszę Niemiecką eskortą, czyty­wał „Neue Zürcher Zeitung” i inne dzienniki, po kryjomu planując rewolucję. My natomiast nie wybiegaliśmy w przyszłość, lecz byliśmy nastawieni na czas miniony. Najpierw jednak moi panowie nalegali, żeby posiedzenie rozpocząć od śniadania z szampanem. Mnie pozwolili na sok pomarańczowy.
Między rogalikami a półmiskiem serów niczym dowody rzeczowe leżały na marmurowym stoliku obie gorąco niegdyś dyskutowane książki: wszelako „Na zachodzie bez zmian” rozeszło się w dużo większym nakładzie niż „W stalowych burzach”. - To prawda - powiedział Remarque - moja książka rzeczywiście chwyciła. Ale po trzydziestym trzecim, kiedy została publicznie spalona, na dobre dwanaście lat zniknęła z niemieckich księgarń, urwało mi się też z przekładami, podczas gdy pański hymn na cześć wojny oczywiście przez cały czas bez trudu docierał do czytelników.
Jünger nie na to nie odrzekł. Dopiero gdy spróbowałam na­prowadzić rozmowę na walkę w okopach we Flandrii i na kredowych terenach Szampanii, położyłam także na uprzątniętym już śniadanio­wym stoliku wycinki map objętych walkami rejonów, to on, nim przeszedł do ofensywy i kontrofensywy nad Sommą, podsunął temat do dyskusji, od której nie dało się już odejść: - Tę nędzną pikielhaubę, której pan, mój szanowny Remarque, nie musiał już nosić, na naszym odcinku frontu od czerwca piętnastego zastępowano stalowym hełmem. Były to hełmy próbne, skonstruowane - po kilku chybionych projektach - przez kapitana artylerii nazwiskiem Schwerd we współ­zawodnictwie z Francuzami, którzy również zaczęli wprowadzać hełmy ze stali. Jako że Krupp nie mógł wyprodukować odpowiedniego stopu stali chromowej, zamówienie przypadło innym firmom, wśród nich hucie w Thale. Od lutego szesnastego stalowy hełm był w użyciu na wszystkich odcinkach frontu. Wojska pod Verdun i nad Sommą zostały zaopatrzone w pierwszej kolejności, najdłużej musiał czekać front wschodni. Nie ma pan pojęcia, zacny Remarque, jaką daninę krwi, szczególnie w wojnie pozycyjnej, musieliśmy złożyć przez tę nic nie wartą skórzaną czapę, którą zastępczo, ponieważ brakowało skóry, wytłaczano z filcu. Każdy strzał z karabinu to o jednego żołnierza mniej, każdy odłameczek przebijał na wylot.
Potem zwrócił się wprost do mnie: - Również hełm szwajcarski używany po dziś dzień przez wasze wojsko jest, mimo zmienionego kształtu, wzorowany na naszym stalowym hełmie łącznie z umiesz­czonymi dla celów wentylacyjnych nitami rozpierającymi.
Nie zareagował na moją ripostę: - Na szczęście naszego hełmu nie trzeba było wypróbowywać w tak elokwentnie wysławianych przez pana bitwach wyniszczających — i zasypał milczącego ostentacyjnie Remarque’a dalszymi szczegółami: od zabezpieczenia przeciwko korozji metodą szarozielonego matowienia po wystający ochraniacz karku i wyściółkę z końskiego włosia lub pikowanego filcu. Potem narzekał na dające się we znaki żołnierzom w okopach ograniczenie widoczności, ponieważ wysunięty przód miał osłaniać twarz aż po czubek nosa. — No, sam pan rozumie, że w akcjach szturmowych to ciężkie nakrycie głowy niezwykle mi zawadzało. Wolałem, prawda, że lekkomyślnie, swoją wysłużoną czapkę podporucznika, miała zresztą jedwabną podszewkę. — Następnie przypomniało mu się jeszcze coś, jak powiedział, zabawnego: - Nawiasem mówiąc na moim biurku w charakterze pamiątki leży zupełnie inny w kształcie, całkiem płaski hełm angielski, naturalnie przestrzelony.